Salony a edukacja spoleczenstwa (Izabella Bukraba-Rylska)

avatar użytkownika Tymczasowy
Jezeli mowi sie czasami, ze istota demokracji winno byc uzgadnianie stanowisk w drodze swobodnej rozmowy prowadzonej przez wolnych i rownych partnerow, to nie ulega watpliwosci, ze spoleczenstwa demokratyczne dopuscily sie ogromnego zaniedbania, likwidujac tak wazna instytucje, jaka byly kiedys salony. Obsmiewane wielokrotnie i krytykowane za sprzyjanie konformizmowi, krzewiace banal i oblude, byly w istocie niezmiernie waznymi instytucjami edukacyjnymi, ktore uczyly regul "towarzyskosci" a wiec podstawowych zasad uspolecznienia. Obcowanie towarzyskie, tlumaczyl Georg Simmel, wybitny filozof niemiecki, zaklada takie wzajemne traktowanie sie przez partnerow, "jak gdyby wszyscy byli rowni a zarazem kazdy byl szczegolnie ceniony przez pozostalych". Pozornie tylko wszystkie te banalne rozmowy, opowiadanie i sluchanie anegdot, wymiana opinii i komplementow sluza w rzeczywistosci budowaniu wzajemnego zrozumienia, budzeniu poczucia wspolnoty w danym kregu. Pojecie gry salonowej wymaga wiec od uczestnikow, by umieli narzucac sobie nie lada hamulce: wyzbycia sie egoizmu, poczucia wyzszosci i checi dominowania. Powinni umiec wlaczyc sie w obowiazujacy porzadek i podtrzymywac go, a wtedy porzadek ten staje sie dla nich zrodlem wartosci i rekompensat. Tak rozumiana "gra towarzyska" jest wiec darem jednostki na rzecz ogolu i polega nie tylko na tym, ze "gra sie w nia w towarzystwie", podkreslal Simmel, ale przede wszystkim na tym, ze za jej posrednictwem "gra sie w towarzystwo". Aczkolwiek trudno dzis w to uwierzyc (majac w pamieci niedawne pouczenia francuskiego prezydenta pod adresem Polski, by cicho siedziala, skoro znalazla sie w tak szacownym gronie jak kraje Unii, albo tez wyglaszane ostatnio manifesty francuskich intelektualistow o tym, ze wolnosc slowa polega na wolnosci obrazania innych, np. muzulmanow) wzorem galanterii byli kiedys wlasnie Francuzi, o ktorych podrozujacy po Rosji Adolphe de Custine pisal co nastepuje "urok dawnego towarzystwa francuskiego polegal przede wszystkim na umiejetnosci uwydatnienia zalet osob, z ktorymi sie bywa; wlasnie owo nie istniejace juz dzis towarzystwo dokonalo dla Francji tyle samo podbojow, co dzielniosc naszych zolnierzy i geniusz naszych wodzow. Pochwala wymaga wiecej subtelnosci umyslu niz oszczerstwo; kto potrafi wszystko docenic, ten niczym nie gardzi i z iczego nie drwi, ale tam, gdzie goruje zawisc, oszczerstwo zastepuje wszystko inne: zazdrosc przywdziewa maske rozsadku; falszywy rozsadek jest zawsze szyderczy". Sadzac z temperatury i poziomu dzisiejszej debaty publicznej wlasciwie w dowolnej kwestii, subtelnosc umyslu wspolczesnych musiala doznac powaznego uszczerbku, gdyz trudno doszukac sie dzis przejawow owej tak zachwalanej przez Custine'a oglady, stanowiacej niegdys najwazniejszy produkt eksportowy Francji i przyczyne jej sukcesow. Toczone obecnie spory (we Francji i gdzie indziej) cechuje juz nie tylko brak finezji, ale wrecz takie obnizenie standardow myslenia i zarazem ucywilizowania, ze przywodzi to na mysl rowniez znana z przeszlosci, ale zupelnie inna instytucje, a mianowicie magiel. Jesli artysci nie sa w stanie znikad czerpac natchnienia, jak tylko ze swiadomosci, ze dopuszczaja sie prowokacji wobec zwyklych "zjadaczy chleba" (co nie zmienia faktu, ze kiedy juz taka prowokacja sie uda, nie sa wcale zachwyceni, a raczej wielce zaskoczeni reakcja sprowokowanych); jesli czolowi politycy nawoluja, by ich przeciwnikom po prostu "dac w pysk" (wypowiedz jednego z demokratow.pl)) a wybitny profesor socjologii z Warszawy i nie mniej wybitny profesor filozofii z Krakowa rzucaja sobie prosto w oczy, ze "mowia absurdy" i "gadaja glupoty" - i to w pierwszym programie telewizji polskiej - pora myslec powaznie o restytuowaniu instytucji salonu. Czy jednak spoleczenstwa demokratyczne stwarzaja dogodne warunki dla uformowania sie niewielkich kregow dobrze znanych sobie osob, dla funkcjonowania zamknietych srodowisk, pielegnujacych swoje obyczaje nie tylko dla siebie, ale i przeciw innym, dzieki czemu roznice sa kultywowane a nie zacierane, zas pojecie klasy ponownie zyskuje nie tylko swoj doslowny ale i przenosny sens? Wizja ustroju demokratycznego jako idealnej "urawnilowki", jak mawiano na wschodzie, czy tez "zglajchszaltowania", jakj mawiano na zachodzie, ustepuje powoli przed wersja demokracja jako jako pewnego zorganizowania odmiennosci. ;pomysl to w gruncie rzeczy analogiczny do fanaberii pewnego angielskiego dzentelmena, ktory znalazlszy sie na bezludnej wyspie zaczal od zbudowania sobie klubu, do ktorego zaplanmowal uczeszczac i drugiego klubu, ktory mial zamiar omijac duzym lukiem. kto wie jednak, czy w tej anegdocie nie tkwi wiecej madrosci niz w pismach uczonych w liberalnej doktrynie, zachwalajacych powszechna rownosc, gdyz jak wiadomo zbyt latwo przeradza sie ona w despotyzm wiekszosci i tyranie "pensee unique". Judith Shklar, profesor z Harvardu, zupelnie na serio proponuje wiec powrot do spoleczenstwa opartego o istnienie wielu odrebnych grup, co jednak nazywa wtyornm snobizmem, ktory podobno ma byc (nie wiedziec czemu) o niebo lepszy od snobizmu pierwotnego, panujacego w spoleczenstwach dawnego porzadku. prawdziwej wolnosci, intymnosci i braterstwa - twierdzi Shklar - doswiadczamy jedynie w obrebie owych malych grupek podobnie myslacych ludzi, ktore wylaczaja innych dlatego, ze wlaczaja tylko niektorych. "Nie wszystkie drzwi sa i moga byc otwarte". Snobizm jest w takim przypadku jeszcze stosunkowo najnizsza cena, jaka trzeba zaplacic za wolnosc. Po prostu, kazdy czlowiek ma prawo zyc z podobnymi sobie, co jednak prowadzi do wyeliminowania innych. Grup takich powinno byc jak najwiecej, tak by kazdy mial mozliwosc kogos wlaczac i kogos wylaczac, i to wlasnie uczyni zycie bardziej znosnym dla wszystkch. [Jako Edeczek, dodam, ze prof. Shklar jest emigrantka z jednego z krajow baltyckich. Ona po prostu kuma!]. Wbrew pozorom, w takiej propozyccji, moze i niezgodnej z demokratyczna ortodoksja, tkwi duzo racji. Cytowany juz Custine wspominal, jak w miare demokratyzowania sie spoleczenstwa francuskiego, zanikaly talenty towarzyskie i coraz rzadsza byla sztuka elegancjiej konwersacji, a pierwsza ofira postepujacej rownosci i obalania barier srodowiskowych byla wlasnie wolnosc slowa: "W wieku Ludwika XIV wypowiadano sie z calkowita swoboda, miano bowiem pewnosc, ze sluchaczami beda tylko ludzie, ktorych sposob zycia i mowienia niczym sie nie roznil; istnialo wowczas wykwintne towarzystwo, a nie bylo szerokiej publicznosci. Dzisiaj istnieje jedynie szeroka publicznosc, ale nie ma wykwintnego towarzystwa. Za zycia naszych ojcow kazdy mogl w swoim kregu mowic o wszystkim z cala otwartoscia, nie obawiajac sie jakichs zlych skutkow takiej szczerej wypowiedzi; dzis gdy nastapilo przemieszanie wszystkich warstw spolecznych, znikla wzajemna przychylnosc, a zatem poczucie bezpieczenstwa. Szczera wypowiedz wydawalaby sie w zlym tonie rozmaitym osobom, ktorych francuszczyzna nie pochodzi z tego samego zrodla. Do jezyka warstwy wyzszej wkradla sie swoista drazliwosc mieszczanska; im bardziej zwieksza sie liczba osob, z ktorymi sie rozmawia, tym bardziej trzeba przybierac ton powagi, narod bowiem zada, aby okazywac mu wiecej szacunku, niz tego wymaga blisko z soba zzyte towarzystwo, chocby uchodzilo za nader wywkwintne. "Rzeczywiscie, odkad wszyscy sa wszedzie, juz nikt nie czuje sie u siebie". Demokracja okazuje sie wiec nader zlozonym systemem, nielatwym do opanowania dla umyslow zbyt malo wyrafinowanych, by nie powiedziec - nieokrzesanych, a jej umiejetne praktykowanie wymaga zamilowania do paradoksu. W imie wolnosci zacheca bowiem do przelamywania wszelkich barier, choc wlasnie to owocuje narzucaniem coraz wiekszych ograniczen w imie politycznej poprawnosci. Pragnie budowac powszechna zgode w drodze dialogu kazdego z kazdym, chociaz scierajace sie wowczas roznice, okazuja sie bardziej destrukcyjne, niz wtedy, gdy pozostawaly niezwerbalizowane. Czyzby oznaczalo to, ze ze tak naprawde demokracja jest ustrojem wybitnie ekskluzywnym, a wiec dostepnym tylko dla wybranych, czyli ze powinna byc uprawiana wylacznie przez scisle wyselekcjonowana elite? Niewykluczone. Zreszta bylby to po prostu jeszcze jeden z typowych dla niej paradoksow. I zapewne nie ostatni. PS Profesor socjologii Izabella Bukraba-Rylska kieruje katedra na Uniwersytecie Warszawskim oraz jest pracownikiem Polskiej Akademii Nauk. Przekazany wlasnie w rece blogowiczow tekst, zostal zamieszczony w torontonskim dwutygodniku "Nowy Kurier" nr 8 z dnia 15-30 kwietnia 2006 r. Ta interesujaca gazete wydaje od wielu lat Pani Jolanta Cabaj.
Etykietowanie:

7 komentarzy

avatar użytkownika Tymczasowy

1. Powod zaprezentowania tekstu

IDZIE O TO, ZE WYGLADA NA TO, ZE W DZISIEJSZEJ POLSCE NIE MA PRAWDZIWEGO SALONU. TO CO KRYTYKUJEMY SOLIDARNIE, TO JAKAS NAMIASTKA PRAWDZIWEGO SALONU.
avatar użytkownika Maryla

2. saloon Kiepskich - nie mylić z salonem

jest wykreowany sztucznie przez srodowiska lewicowe "salon" celebrytów i fałszywych autorytetów. Prawdziwe salony inteligenckie sa głębkowo zakopane w podziemiu. Nie jest tak, ze w ogóle ich nie ma, ale sa zalane tym badziewiem i chamstwem. Pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Selka

3. @Marylko

"...Prawdziwe salony inteligenckie sa głęboko zakopane w podziemiu. Nie jest tak, ze w ogóle ich nie ma, ale sa zalane tym badziewiem i chamstwem." - dodam: najczęściej eksponowane "salony" - to niestety salony...antypolskie :( Nie ma miejsca w polskiej przestrzeni publicznej na salony polskie i propolskie. Takie są z gruntu - sekowane. Jak - nie muszę tu pisać.

Selka

avatar użytkownika Maryla

4. Nie ma miejsca w polskiej przestrzeni publicznej na salony polsk

Witam, nie ma, a co szczególnie mnie oburza, to próba lansowania jako salony polskiej inteligencji zbiorowiska u Sierakowskiego, u którego ważnymi "salonowcami" sa persony typu Kazimiera Szczuka. Erstaze, zamienniki, badziewie moralne i intelektualne. I stałe wypychanie z Polski lub zniechęcanie do powrotu prawdziwej polskiej inteligencji. Tych resztek ocalałych po emigracji wojennej i stanu wojennego.Nie dopuszcza sie do glosu, zakopuje w niepamięci tych, co mają coś do przekazania . Zamykanie przezd nimi uniwersytetów, nawet salek w klubach kultury. Skandal, którego nikt nie nagłasnia. Pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Tymczasowy

5. Elity nie nasze

Tak to pewnie jest. Wiele osob nalezacych do oficjalnych elit spelnia wymogi definicyjne. Tyle, ze oni nie sa elita akurat Polski. Innych krajow, moze tak. A jeszcze bardziej, ponadnarodowymi elitami.
avatar użytkownika joanna

6. "gra towarzyska"

joanna
avatar użytkownika Dominik

7. zwykły, intelektualny kompleks kurdupla.

Uważam, że pewne słowa się zdewaluowały. W tym - określenie SALON. Dzisiaj, prawie każdy podrzędny zakład fryzjerski, to właśnie nie zakład, a...salon. Dotychczasowy zwykły sklep branżowy uzyskuje nazwę - centrum, a towarzystwo wzajemnej adoracji, znane ze spotkań u tzw. cioci na imieninach, urasta do miana salonu. Rzecz w równej mierze dotyczy słowa elita. Ten szyld, dawniej zwany po prostu reklamą, nie wnosi żadnych wartości więcej niż do tej pory, ale ma za zadanie nobilitowanie tej firmy (grupy osób). Kto chce - niech się na to nabiera. A reszta wie, że od samego mieszania, herbata nie robi się słodsza.
tede