Nieruchome postacie i taniec płomieni

avatar użytkownika Foxx

Usadowiło się tu kilku rannych powstańców i berlingowców. Rzadko kiedy ktoś się odezwał.

Usiadłem i spuściłem nogi do obmurowanego dołka przy piwnicznym oknie, aby się ogrzać w strumieniu unoszącego się tam słodkawego, ciepłego powietrza. Wpatrywałem się we wnętrze piwnicy. Zwał koksu żarzył się, choć już ciemniał pokryty gęstą siecią szarych żyłek. Błękitny płomyk coraz to wyskoczył na powierzchnię, zatrzepotał i chował się. Czasem przesuwał się po szczycie koksu, jakby niewidoczne palce przebierały po klawiaturze. Choć miałem świadomość, że poza mymi plecami leży cały świat, to, co się działo w piwnicy, coraz bardziej przyciągało moją uwagę. Ciemne ściany i sufit tworzyły ramę zwróconej ku mnie sceny, na środku której pląsały ogniki. Przyszło mi na myśl, aby ten taniec zapamiętać; że kiedyś go opiszę. Płomyki były zwiewne, gibkie, lekkie i przekorne. Gdy oczekiwałem, że zatrzepoczą, płonęły równo. Niejeden zaczynał pirueta, z wielkim ferworem wirując w poprzek sceny, potem nagle zapadał się i tyle go było.

Patrząc wyobrażałem sobie, że już po wojnie całą tę scenę opowiem Ryśkowi, koloryzując i dramatyzując, a on uniesie cienkie brwi ponad druciane okulary, zmarszczy czoło, brodę i pokiwa głową. Tak zwykle robił, gdy dla żartów udawał zdumienie.
Żołnierz berlingowiec przycupnięty obok potrząsnął mną.
- Odsuń się, zaczadziejesz.

Wzruszyłem się. Ktoś, kogo nigdy nie spotkałem i nie spotkam, sam ranny, zatroszczył się o moje zdrowie. Z lewej strony ranny podporucznik, też berlingowiec, zaciągając po kresowemu mówił wolno i z przerwami do łączniczki z "Parasola" z ręką amputowaną w przegubie. Dotąd nie zwracałem na nich uwagi... Obiło mi się o uszy:

- Wy jesteście bohaterską młodzieżą.

...i oto odczułem nieopisane szczęście... ustało drżenie i wygasł ten wewnętrzny płomień, który nie grzejąc spopielał. Sam siebie już uważałem za ochłap mięsa armatniego, a tu ktoś, kto także czeka na śmierć, nazywa nas bohaterską młodzieżą. Jeśli to mówi, najwidoczniej nie boi się tej dziwnej rzeczy zwanej śmiercią. Nie boi się, bo śmierć nie istnieje. Niby to istnieje, ale nie istnieje. Śmierć nie jest taka, jak każdy myśli, sam to od dawna podejrzewałem. Weźmiemy się za ręce i przejdziemy przez śmierć jak przez mgłę. Gdy strzelą i w piersiach zakłuje i cały świat zamruga, trzeba głęboko oddychać i za ręce trzymać się mocno... aby tylko nie upaść i przejść.

(...)

Kompensując bezruch ciała, umysł nieustannie pędził w miejscu. Nie czułem nienawiści do Niemców, tylko strach. A może to wszystko okaże się okropnym nieporozumieniem i jakoś się wyjaśni? Nigdy nie będę miał żalu do Niemców, jeśli mnie wezmą do Reichu na wieczne roboty. Mogę kopać rowy i okopy do końca życia, pod błękitnym niebem, w słońcu, wdychać rześkie powietrze od świtu do zmroku, a nocą spać. Gdyby mnie ktoś spytał, kim chciałbym zostać, gdzie żyć, kogo zobaczyć, nie potrafiłbym odpowiedzieć.

To rozpacz brała mnie w posiadanie, dlaczego zasiedziałem się na Okręgu, dlaczego straciłem dwie noce na Wilanowskiej. Mogłem wybrać najlepszy kajak, miałem czas zakleić najgorszy, okręcić się dętkami, obwiesić butelkami. Gdzie jest Edek, może żyje i kombinuje, on potrafiłby wepchnąć na łódź siebie i przyjaciół.

To myśl wracała do lepszych czasów, do Pasażu, ale obraz Pasażu kipiącego życiem przesłaniał Pasaż wymarły. Ciemno, pusto, cicho, Niemców nie ma, pod wielkim zwaliskiem leżą wszyscy oni...

Kuchnia. Tyle nieruchomych postaci w mroku. Na co oni czekają. Wiedziałem, że nas wszystkich zabiją, czułem jednak, jakbym tylko ja jeden miał przestać żyć.
Zabiją... zabiją...
Słowo "czapa" należało do innych czasów, gdy do śmierci podchodziło się bardziej po zawadiacku.

Zabiją... za-biją... za-biją... za-biją-za-biją-za...
Mogłem zrozumieć tylko cudzą śmierć. W miarę, jak słowa "śmierć" i "zabiją" powtarzały się nieustannie w moich myślach, coraz mniej je rozumiałem, coraz bardziej mnie przerażały.

Czułem, że zemdleję, brakło mi powietrza. Przepchnąłem się z kuchni w bramę i po raz ostatni wyszedłem na podwórze. Ognie już wygasły, czerwona poświata ustąpiła ciemności. Jeszcze raz obszedłem dokoła szukając kryjówki, w nadziei, że może coś przeoczyłem poprzednio. Zaraz przy wyjściu z bramy na prawo była wolna, kilkumetrowa przestrzeń przegrodzona barykadką z bierwion, z widokiem na Wilanowską 1 w polskich rękach oraz na domy po parzystej stronie ulicy, gdzie, według mojego rozeznania, znajdowali się Niemcy.

(...)

Ostatecznie, autor decyduje się wyjść do Niemców wraz z grupką cywili. Moment ten był obliczony bardzo precyzyjnie: Niemcy jeszcze nie zaczęli kolejnego dnia pracy, nie mają na razie w tym dniu zabitych, zatem są pewnie w lepszym humorze i nie rozstrzelają tych kilkunastu cywilnych rozbitków.

(...)

Szliśmy wolno, im wolniej, tym bezpieczniej, po ziemi niczyjej, jak po arenie, w promieniach wschodzącego spoza rzeki słońca, na widoku czterech armii - Krajowej, Berlinga, rosyjskiej i niemieckiej - wymachując białymi ręcznikami, poszewkami, podpinkami. Niektórzy mieli po jednej płachcie w każdej ręce. Podobnego uniesienia nie doświadczyłem od czasu, gdym się znalazł w kanale pod placem Krasińskich. Oswoiwszy się z nową sytuacją, rozglądałem się, oczywiście oczyma tylko. Już dawno z tyłu pozostał wylot Wilanowskiej, gdy dostrzegłem dwóch Niemców w ruinach na lewo, leżących za karabinem maszynowym. Wpatrzeni przed siebie ani drgnęli, gdy ich mijaliśmy. Ale się czają, zdziwiłem się, nie wiedząc, że na Wilanowskiej pod numerem 2 i 4 byli jeszcze Polacy. Wątpię, czy ktoś z naszej grupki zauważył Niemców, tak byli wszyscy pochłonięci energicznym wymachiwaniem. Pierwszy raz od rozpoczęcia bitwy o Stare Miasto odważyłem się iść samym środkiem ulicy i to na oczach niewidocznych Niemców, Polaków i Rosjan. Miałem tremę, ale nie bałem się. Przypuszczałem, że po tylu latach wojny Niemcy już nie są tak krwiożerczy jak dawniej, że przywykli i nie robi im różnicy, zabić czy nie zabić. Zależało, kiedy i jak się do nich podejdzie.



Ze wspomnień kaprala Jana Kurdwanowskiego ps. "Krok", zgrupowanie "Sosna", batalion "Chrobry I", kompania "Lisa" - dzięki uprzejmości Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944

2 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. Sam siebie już uważałem za ochłap mięsa armatniego

.."Pierwszy raz od rozpoczęcia bitwy o Stare Miasto odważyłem się iść samym środkiem ulicy i to na oczach niewidocznych Niemców, Polaków i Rosjan.".... to są wprost niewyobrażalne dla nas sytuacje.Jak silnym moralnie człowiekiem trzeba było być, by potem wrócić do Polski I ODBUDOWYWAĆ JA, CHOC NADAL ROSJANIE TRZYMALI NA MUSZCE I SZYKOWALI katownie , strzał w tył głowy i wyrzucenie ciała na śmietnik. Ile ci ludzie przeżyli, zasługuja na nasz najwyższy szacunek. Chwała bohaterom!

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Foxx

2. to są wprost niewyobrażalne dla nas sytuacje.

Otóż to. Właśnie to chcę ukazywać cyklem na Blogmedia24 - historia dot. PW.