Na prawo od nas tylko ściana - J.Lichocka

avatar użytkownika Maryla

My mówimy: naród powinien być bardziej zintegrowany, oświata powinna być nastawiona na przekazywanie wartości patriotycznych w nauczaniu historii, języka polskiego, różnego rodzaju elementów kulturoznawstwa w programach szkolnych – przekonuje szef PiS w rozmowie z Joanną Lichocką

Jarosław Kaczyński
autor zdjęcia: Kuba Kamiński
źródło: Fotorzepa
Jarosław Kaczyński

Po roku w opozycji jaki ma pan pomysł na powrót do rządzenia?

W demokracji jest coś takiego jak stała relacja między rządem a opozycją. Jesteśmy główną partią opozycyjną w Polsce. I cała rzecz polega na tym, żeby, po pierwsze, mieć alternatywny wobec rządzących projekt dla kraju, a po drugie – dotrzeć z nim do opinii publicznej. Projekt mamy i mieliśmy przez cały czas. Jego nowa wersja będzie przedstawiona w początku przyszłego roku. To, co – jeśli chodzi o PiS – jest dużo trudniejsze, to dotrzeć z nim do opinii publicznej. Dotrzeć nie z karykaturą partii, tylko z jej rzeczywistym obrazem. PiS jest dalekie od ideału, ale jednak zupełnie nie przypomina tej karykatury, która jest przez ogromną część mediów pokazywana.

Jak pan chce to zmienić?

Doświadczenie podkarpackie pokazuje, że daje się dotrzeć do wyborców mimo niechęci mediów. Da się to robić, mówiąc w przenośni, na piechotę, gdy punktem dotarcia dla naszych działaczy, posłów, senatorów jest parafia. Nie w sensie religijnym, tylko w sensie jednostki terytorialnej. Spotkania z ludźmi, rozmowy – to bardzo dobrze działa. Oczywiście nie da się spotkać wszystkich, ale wystarczy trafić do części, by nasz przekaz został podany dalej. Jeżeli podsumować wynik PO i PSL i nasz wynik w wyborach 2007 r., to na Podkarpaciu było prawie równo. Jeżeli porównać wynik w ostatnich uzupełniających wyborach do Senatu, to myśmy dostali już prawie dwa razy więcej głosów niż oni. Oczywiście nie było takiej frekwencji jak zwykle, ale wynik i tak daje znacznie bardziej wiarygodną wiedzę niż to, co czytamy w sondażach.

Co to znaczy, że chce pan zdobywać poparcie na piechotę? Wyśle pan swoich posłów do gmin i parafii, niech namawiają do popierania PiS?

Nie ma rady, trzeba kontaktować się z ludźmi bezpośrednio. Ale wiem, że w skali całego kraju zastosowanie tej metody jest niemożliwe. Nie mamy takich sił, nie jesteśmy w stanie dotrzeć wszędzie za pomocą tych struktur, które mamy. Trafienie do tych, do których nie jesteśmy w stanie dotrzeć bezpośrednio, to najtrudniejsze zadanie. Ale mamy zamiar zrobić dużo, żeby dotrzeć. Uruchamiamy różne szkolenia. Pracujemy nad wizerunkiem. Będzie nowy medialny front z nowymi twarzami PiS.

Na razie zmian nie widać. Widać chaos. A słupki w sondażach nie chcą rosnąć.

Teraz nie widać, ale doświadczenie pokazuje, że trzeba mieć jakiś punkt startu, moment odbicia – tak jak w 2005 roku mieliśmy wiec w Sali Kongresowej, który dał nam impet i ogromny postęp. Na powtórzenie tego na tą samą skalę tym razem nie liczymy, niemniej zasada pozostaje zasadą: trzeba działać etapami. Tego wymaga struktura świadomości zbiorowej i prawa rządzące przekazem medialnym. Powolne, ewolucyjne zmiany nic nie dają. Zatem na początku roku pokaże się w jakimś sensie nowe PiS. Z całą pewnością to, co prezentujemy, jest alternatywne wobec modelu, sposobu uprawiania polityki, projektu politycznego, które prezentuje PO. Jeżeli choćby po trosze ten żenujący – bo skrajnie nieobiektywny, odrzucający wszelkie reguły dziennikarstwa – charakter przekazu medialnego zostanie opanowany, to sądzimy, że mamy szanse na znaczną poprawę naszej pozycji.

Liczy pan na zmianę sposobu działania mediów, na które pan od lat narzeka? Dlaczego dziennikarze mieliby nagle posłuchać uwag prezesa PiS?

Nie liczę na zmianę postaw. Liczę na inną strukturę sytuacji. Taka sprzyjająca nam struktura powstała około 2004 roku.

Liczy pan na jakąś nową aferę Rywina?

Nie, ale są zjawiska innego charakteru, również mające dalekosiężny wpływ na zmianę sytuacji politycznej. I sądzę, że Platforma na to zjawisko decydującego wpływu nie ma.

Mówi pan o kryzysie gospodarczym?

Nietrudno się domyślić.

To dlatego PiS tak chętnie weszło w konflikt o euro?

Wejście do strefy euro nie może być rozważane bez brania pod uwagę kryzysu. Jesteśmy wciąż krajem dużo biedniejszym niż przeciętna Unii Europejskiej i wprowadzenie euro w czasie kryzysu będzie prowadziło do spowolnienia gospodarki bądź, nie daj Boże, nawet do recesji. Wprowadzenie euro oznacza politykę schładzania gospodarki. Jeśli rządzący mimo to za tym mocno optują, to warto zapytać głośno Donalda Tuska o tę „poważną załogę, która bierze się za nasze kieszenie”. Tusk, mówiąc o tej załodze w 2005 roku, mówił o PiS. Tymczasem kieszenie Polaków były w znakomitym stanie w ciągu dwóch lat naszych rządów. Natomiast teraz rzeczywiście „poważna załoga” do naszych kieszeni się wzięła i one zaczynają już w niektórych miejscach radykalnie (tak jak na wsi), a w innych mniej radykalnie, pustoszeć. I jeśli nic się nie zmieni, będą pustoszeć coraz bardziej.

Kryzys gospodarczy nie jest winą Donalda Tuska.

Chodzi o zaniechania, a nie o działania jego rządu, bo jak wiadomo, robi on niewiele. Rządzący mają jakieś niebywałe problemy ze sprawnością, najlepiej to widać na poziomie wykorzystania środków unijnych. W tym roku udało się rządowi osiągnąć zawrotny poziom… 0,1 proc. ich wykorzystania. Z drugiej strony podjęli decyzję polityczną, że rozdawnictwo jest sposobem realizacji władzy, wygodnym narzędziem wpływu.

Gdybym chciał się kierować sondażami, już dawno temu musiałbym się powiesić. Nie powiesiłem się, nawet mi się udało zostać premierem, a mojemu bratu prezydentem

Co to znaczy?

Zastali pewną liczbę podjętych już decyzji inwestycyjnych. Nikt więc w przypadku tych inwestycji nie miał powodu, żeby się do nich zgłaszać i zabiegać o nie. Np. na Podkarpaciu miały powstać dwie duże tamy. Rząd jednak cofnął rozstrzygnięcie i ponownie ogłoszono konkurs. Czyli znów jest o co zabiegać, a fundusze europejskie na to przeznaczone są nadal niewykorzystane. A w sprawie euro Platforma nie potrafi sobie powiedzieć, że nie to jest ważne, jak szybko zamienimy na nie złotówkę, i nie portfele mniejszości społecznej są najważniejsze. Najważniejsze jest to, by Polska szybko się rozwijała i po raz kolejny nie płaciła wysokiej ceny społecznej. I to jest ta zasadnicza różnica między nami a nimi. My jesteśmy nastawieni na rozwój, wiemy, że Polska jest po prostu teraz za biedna. Jedynym dobrym rozwiązaniem jest poczekać z euro, pewnie 8 – 15 lat, w zależności od sytuacji.

Pana stanowisko w sprawie euro jest interpretowane dokładnie odwrotnie. Nie jako działanie dla rozwoju Polski, tylko jego hamowanie. Polaryzacja sceny na zwolenników szybkiego wprowadzenia euro i jego przeciwników jest wygodna dla Platformy, bo pokazuje ją jako proeuropejską, liberalną, nowoczesną partię. Dlaczego ta taktyka miałaby być opłacalna dla PiS, skoro pokazuje ją jako siłę antyeuropejską, antymodernizacyjną, bojącą się zmian?

Relacja między zwolennikami i przeciwnikami szybkiego euro jest dużo korzystniejsza niż relacja między sondażowym poparciem dla PiS i PO.

Jest mniej więcej pół na pół.

Zatem, zważywszy na natężenie zupełnie jednostronnej propagandy, można powiedzieć, że jeżeli Donald Tusk sądzi, iż mógłby przegrać referendum, to jest realistą. Dlatego wcale nie wiem, czy na referendum się zdecyduje. Ale gdyby tak się stało, wówczas w trakcie kampanii referendalnej mielibyśmy szansę dotrzeć z naszym przekazem do ludzi.

Niemniej referendum ustawi PiS po stronie eurosceptyków. Po co?

Nie kierujemy się względami taktycznymi, tylko czysto merytorycznymi. Jeżeli ktoś jest za szybkim rozwojem Polski, to nie może być za tym, żeby w tej chwili wprowadzać euro.

Pan z blokowania euro uczynił oręż polityczny PiS. Nadal nie rozumiem, czemu właśnie taką oś podziału pan wybrał.

Nie mamy innego sposobu, żeby to powstrzymać. Bez referendum możemy po prostu ogłosić, że się nie zgadzamy, tylko że dla nas sytuacja będzie jeszcze dużo gorsza. Dlaczego?

Dlatego, że nie będziemy mieli praktycznie żadnej możliwości wysunięcia naszych argumentów i powiedzenia społeczeństwu, jak to naprawdę jest. Przy istniejącej sytuacji medialnej, bez referendum, to praktycznie niemożliwe. Nie można dotrzeć do ludzi z podstawowymi sprawami, choćby takimi jak ta, że strefa euro jest strefą stagnacyjną, że państwa biedniejsze, które przyjęły euro, albo gorzej zorganizowane ciężko za to zapłaciły.

Jakim cudem chce się pan więc pozbyć wizerunku partii moherowej, bojącej się Europy?

Uczciwie mówiąc, mnie ten wizerunek w najmniejszym stopniu ani nie przeraża...

Ani nie przeszkadza?

Po prostu mnie to w ogóle nie interesuje. Nie prowadzę walki na wizerunki, to całkowicie sztuczne i wręcz śmieszne.

Ale PiS z takim wizerunkiem nie ma szans na zdobycie 50 proc. głosów, a z braku możliwości zawierania koalicji musi pan chyba taki próg poparcia założyć, by wrócić do rządzenia. Ma pan szansę na 20 procent.

To pani głęboko się myli. Sprawa z euro jest dobrym dowodem na to, że tych moherów jest w Polsce dużo więcej, niż się sądzi. To są ludzie, którzy są przywiązani do polskiego państwa i polskości. Nie ukrywam, że my na takich stawiamy, to zdecydowanie nasz elektorat. Każdy głos przyjmujemy z radością, ale uważamy, że podstawą budowy porządnego polskiego państwa są właśnie ci ludzie. To są osoby, które niekiedy lepiej niż inni orientują się w tym, jak to jest naprawdę. Mają obyczaj czerpania informacji z większej ilości źródeł. Nie są bezkrytyczni wobec głównego przekazu medialnego.

To jest mniejszość. Sondaże pokazują: PO – 50 proc., PiS – 20 proc.

Gdybym chciał się kierować sondażami, już dawno temu musiałbym się powiesić. Nie powiesiłem się, nawet mi się udało zostać premierem, mojemu bratu prezydentem.

Szanujemy sondaże, wiemy, że nie można od nich zupełnie abstrahować. Wiemy, że dzisiaj Platforma wygrałaby z nami wybory, choć jestem przekonany, że w innej relacji, niż to jest w sondażach.

Platforma czerpie swoją siłę z tego, że PiS jest takie, jakie jest. Słyszy pan lub czyta pewnie w gazetach takie zdanie: PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele to wygodna, zapewniająca wysokie poparcie opozycja dla Platformy.

Wiem o tym, że wielu ludzi, niekoniecznie tylko z Platformy, wolałoby mieć PiS bez Jarosława Kaczyńskiego. Ja ich zdania, przynajmniej na razie, zupełnie nie podzielam. Gdybyśmy byli tacy wygodni dla rządzących, to by nas tak nie atakowali. Nie zaostrzano by tego ataku, jeżeli cokolwiek nam się udaje. Natychmiast ukazują się fatalne sondaże, choćby o prezydencie, czepianie się jakichś kolejnych spraw. Pani Elżbieta Radziszewska jest łaskawa pisać do mnie, jakim strasznym zbrodniarzem jest Artur Górski i że trzeba go do prokuratury skierować.

A pan go broni.

Nie bronię, bo jako polityk popełnił poważny błąd. Ale radzę przestudiować oświadczenia poselskie składane po nocach przez innych. Można by z tego 40 skandali zrobić.

Ale skandal zrobił się z wypowiedzi Górskiego z PiS. Pan go bronił, używając argumentów o ograniczającej nas poprawności politycznej. To jest druga sprawa obok euro, która pozwala myśleć, że pan ciągle dba przede wszystkim o elektorat Radia Maryja.

Jest zasada, którą chyba pierwszy sformułował Konrad Adenauer, że dla partii prawicowej, która chce rządzić, na prawo może być tylko ściana. Nie można tej prawdy absolutyzować, bo w końcu rządziliśmy, mając na prawo od siebie LPR. Ale na pewno nie byłoby dobrze z naszego punktu i dla polskiej polityki w ogóle, żeby coś takiego jak LPR znów powstało. Ale jest oczywiście taka cena, której nie będziemy gotowi płacić. My nie zamierzamy wychodzić z Unii Europejskiej ani nie zamierzamy zmieniać generalnie prozachodniego kierunku polskiej polityki zagranicznej. Niemniej jesteśmy gotowi brać pod uwagę poglądy środowisk, które mają bardzo tradycjonalistyczny stosunek do rzeczywistości. Traktujemy to jako wartość. Też jestem tradycjonalistą, choć pewnie nieco innym niż te przysłowiowe panie w moherowym berecie.

Traci pan w związku z tym centrum, gdzie hegemonem jest PO. Dla tych wyborców PiS to obciach.

Pani przyjmuje założenie, że mamy w Polsce obiektywne media i że od naszych zachowań zależy to, czy jesteśmy obciachem czy nie. Trzeba jednak przyjąć rzeczywistość taką, jaką ona jest. Media nie są obiektywne, są po prostu częścią pewnego układu politycznego – oczywiście nie wszystkie i nie w stu procentach. I zabiegi pod tytułem „PiS to obciach” są operacją, z którą walczyć dosyć trudno z tego względu, że właściwie każde nasze zachowanie poza takim, które by oznaczało w gruncie rzeczy kapitulację, będzie przyjmowane w tych kategoriach. Pewna część społeczeństwa zaś – a najłatwiej manipuluje się młodymi – będzie to przyjmowała. My sobie z tego doskonale zdajemy sprawę.

Wnioski?

Musimy przyjąć, że część opinii publicznej będzie tej propagandzie podlegała. Musimy szukać luk w tym swoistym systemie ochrony obecnej władzy, i to staramy się robić, i mam nadzieję, że wkrótce będziemy się starać robić skuteczniej niż dotychczas. A jednocześnie docierać do tych grup, które są bardziej odporne czy to z powodu mocnego przywiązania do wartości, które stanowią pancerz, czy po prostu lepszego rozgarnięcia. Wiemy, że do wszystkich nie dotrzemy, i wiemy, że PO będzie miała wysokie poparcie, chyba że nastąpi jakaś katastrofa, której oczywiście Polsce nie życzymy.

Podobno jest pan zafascynowany tym, jak Tusk sobie radził w opozycji.

Nie jestem zafascynowany Tuskiem. Uważam, że to człowiek, który wnosi do polskiej polityki strasznie dużo zła poprzez socjotechnikę, poprzez zupełnie zniszczenie języka, przekroczenie wszelkich granic stosowności w polityce. Wystarczy posłuchać Palikota, Niesiołowskiego, Grasia czy Karpiniuka. Tusk jednym słowem mógłby uciąć ich wyskoki. Nie robi tego.

To jeszcze nie niszczenie, to walka polityczna, zwykłe pyskówki w Sejmie.

Wybaczy pani, ale jakoś przedtem tego rodzaju pyskówki były rzadkie. Teraz mamy: bydlaków, hieny cmentarne, kanalie...

Ostry język jest z obu stron.

Obraźliwy, grubiański, po prostu chamski język jest wyłącznie z jednej strony. To jest świadome niszczenie języka debaty publicznej, granice stosowności zostały całkowicie zniszczone, i to niesłychanie drastycznie. Praktycznie zostało podane w wątpliwość wszystko, łącznie z najbardziej oczywistymi przepisami konstytucji. Nic nie istnieje, nie ma żadnej reguły. Wszystko można negocjować, atakować, podważać. To kompletne rozbicie podstawowych struktur życia publicznego. Wydawałoby się, że następuje to tylko na poziomie języka, ale tak naprawdę dotyczy to istoty rzeczy. To jest niszczenie polskiego życia publicznego i będziemy się po tym długo zbierać. I dzieje się to wyłącznie w grupowym interesie, bo nawet nie w interesie całej partii. Dochodzi do tego wyuczona przez PO socjotechnika, że polemika zaczyna się zawsze od inwektywy. „Jesteście hipokrytami” – to najczęściej używane słowa – i później próbuje się udowodnić, że coś, co jest ich winą, jest naszą.

Totalna wojna polityczna polaryzuje scenę polityczną na dwa obozy: PO, PiS. To wygodne i dla pana, i dla Donalda Tuska. Nie ma pan poczucia, że przez ten podział duszno się zrobiło na polskiej scenie politycznej? I że jest on sztuczny? Że mamy bitwy wirtualne, ale żadnego rzeczywistego sporu?

Jak to nie ma sporu? Koncepcje PiS i Platformy to są dwie przeciwstawne wizje dalszego rozwoju Polski. Począwszy od samego pojęcia i charakteru wspólnoty narodowej, a skończywszy na polityce gospodarczej. Wielokrotnie te fundamentalne różnice wykładałem, wiem, bezskutecznie. Równie dobrze mógłbym sam usiąść w pokoju i przez półtorej godziny opowiadać to i tamto. Koncepcję Platformy określiłem jako dezintegracyjną. Oczywiście odsądzono mnie od czci.

Bo zarzucił pan PO mniej więcej kolejny rozbiór Polski.

Ich koncepcja wynika nie z jakiegoś spisku, tylko z tego, że są zwolennikami pewnego typu indywidualizmu przy bardzo ograniczonym charakterze wspólnoty. Równowaga między indywidualnym a wspólnym zostaje mocno zachwiana. Struktury i państwowe, i kulturowe, oświatowe są ograniczane i dezintegrowane, widać, że taka jest koncepcja rządów PO. Tylko w Polsce problem polega na tym, że się nie daje dyskutować, bo jak stawiam taką tezę, odpowiedzią jest wrzask, że oskarżam kogoś o zdradę. Nie ma żadnej rozmowy. Przy czym mam wrażenie, że znaczna część nawet tych, którzy noszą miano intelektualistów w sferze medialnej, tak naprawdę nic z tego nie rozumie. Tak samo jak na początku lat 90. nie rozumieli tego, co się w Polsce działo. Są w Polsce dwie wyraźnie odmienne koncepcje wspólnoty narodowej, charakteru państwa, kształtu państwa, gospodarki. Nasza, nieporównanie lepsza dla przyszłości kraju i wpisująca się w to, co dzisiaj w świecie się dzieje, i PO, która jeżeli będzie realizowana konsekwentnie, zakończy się pewnym typem anihilacji Polski. Nie w sensie dosłownym, ale w sensie wtopienia się w Europę, gdzie inne narody lepiej rządzone, dbające o swoje, będą tę podmiotowość zachowywały i będą na nieporównanie silniejszej pozycji niż my.

Też jestem tradycjonalistą, choć pewnie nieco innym niż te przysłowiowe panie w moherowym berecie

Jeżeli koncepcja PO jest dezintegracyjna, to pańska jest...

Integracyjna. Mówimy: naród powinien być bardziej zintegrowany, oświata powinna być nastawiona na przekazywanie wartości patriotycznych w nauczaniu historii, języka polskiego, różnego rodzaju elementów kulturoznawstwa w programach szkolnych. I to powinno być robione w sposób jednolity, w jednym kierunku, a nie na zasadzie, że każda szkoła robi, co chce. W żadnym wypadku środowiska, które potrafią mieć opcje sztandarowo dezintegracyjne, nie powinny mieć na to wpływu. Integracja dotyczy rzecz jasna i innych dziedzin kształtu państwa, zakresu przedsięwzięć zbiorowych, świata mediów publicznych, itd., itp. Trzeba położyć duży nacisk na to, by budować różne struktury zmierzające do tego, aby Polskę deprowincjonalizować. Nasz kraj potrzebuje na przykład wielkiego międzynarodowego lotniska, bo państwo wielkości Polski, które go nie ma, jest po prostu prowincją.

Mówi pan o modernizacji kraju. Wokół tego hasła buduje swój ruch Rafał Dutkiewicz. Ma szanse?

Nie daj Boże, chociaż to sympatyczny człowiek. Z prostego powodu. Sprawa hali 100-lecia bitwy pod Lipskiem we Wrocławiu wskazuje, że on jednak nie jest odpowiedni do tego, żeby pełnić akurat tę funkcję, bo pokazuje sposób myślenia skrajnie niebezpieczny. Jeżeli dojdą do władzy ludzie, którzy myślą na takiej zasadzie: co tam pomnik Bismarcka, jeśli dostaniemy wsparcie dla budowy mostu – to daleko nie zajdziemy. Musimy mieć tutaj ludzi o twardych kręgosłupach i bardziej narodowo wyrobionych. Dutkiewicz po prostu takim człowiekiem nie jest. Niemniej szanse na zbudowanie partii, która odbierze PiS trochę głosów, chyba ma.

Bardzo niewielka jest ta szansa. Chociaż życzyłbym mu sukcesu, bo on może odebrać głosy wyłącznie Platformie.

A nie sądzi pan, że całkiem spora grupa wyborców może być rozczarowana i PO, i PiS, i tą totalną wojną?

Na pewno znaczna część ludzi jest w tej chwili rozczarowana, ale Polacy mają tendencje do dość racjonalnych decyzji. Na pewno zastanowią się, czy to może być ktoś naprawdę ważny. Ponieważ mamy kryzys, to zawsze jest możliwe jakieś tąpnięcie, zawsze może się zdarzyć coś nadzwyczajnego i za rok nasza dzisiejsza rozmowa będzie śmieszna. Ale jak dotąd nie widzę w panu Dutkiewiczu żadnego zagrożenia dla aspiracji PiS.

Jakie widzi pan scenariusze na najbliższy czas?

W tej chwili mamy do czynienia z nowym wyzwaniem, które różnego rodzaju plany polityczne i socjotechniczne stawia pod znakiem zapytania. Chodzi o kryzys i spowolnienie gospodarki. Sądzę, że PO w tej chwili nie do końca potrafi sobie odpowiedzieć na pytanie, co dalej. Mogą brać pod uwagę przeprowadzenie wyborów w 2009 roku.

Po co?

Żeby ciężkie czasy przetrwać mocno osadzeni. To będzie ruch nastawiony na utrzymanie władzy, i może nawet w lepszej sytuacji niż w tej chwili. Być może na jakieś polityczne otwarcie, żeby odpowiedzialność za te ciężkie czasy rozłożyć trochę na innych. Tego bez wyborów łatwo przeprowadzić się nie da, bo nastroje na scenie politycznej tak zaostrzono agresją, że w tej chwili trudno byłoby się z tego nagle cofać. Dopiero wybory otwierają takie możliwości. Projekt drugi, który też może być realizowany, chociaż trudny i ryzykowny, ale mieszczący się w ramach obowiązującej socjotechniki, to użycie znacznie bardziej zdecydowanie niż do tej pory prokuratury i służb do dyskredytowania opozycji, aż po próby całkowitego jej zniszczenia.

Po co Platforma miałaby niszczyć PiS, skoro to opozycja na poziomie 20 proc. poparcia, która tak łatwo się rozgrywa?

Po pierwsze, obniża pani nasze poparcie. W rzeczywistości wynosi ono dziś między 25 a 30 proc.

Bez szans na przejęcie władzy.

W tej chwili tak.

PiS jest zatem trzymany pod kontrolą.

Nie jest. SLD też się wydawało w 2001 r., że trzyma opozycję pod kontrolą i traktowano nas w taki sposób, że jak poprosiłem o rozmowę z Markiem Borowskim na początku kadencji, to mnie skierowano do pana Martyniuka (śmiech). Ale później jak to było z tą kontrolą, historia pokazała. To prawda, jest nam niezwykle trudno, ale to są, powtarzam, kreacje medialne, a nie realna rzeczywistość polityczna. W rzeczywistości nie ma żadnych stuprocentowych granic i wszystko jest możliwe.

Zatem albo szybkie wybory, albo rozprawa z opozycją?

Może być i tak, że kryzys będzie trwał, ale nie będzie tak drastyczny w skutkach, notowania PO będą jednak spadać, ale PO – jak niegdyś AWS – nic z tym nie będzie w stanie zrobić. Wybory nastąpią wiosną 2011 roku i zdecydują, kto pozostaje na scenie politycznej. Utrzymuję, że to my pozostaniemy.

Zapomina pan w tej diagnozie o wyborach prezydenckich. Czy nie powtórzy pan błędu AWS i nie narzuci pan partii kandydata, który – jak pokazują teraz sondaże – nie ma wielkich szans na zwycięstwo? I to pociągnie PiS w przepaść?

Lech Kaczyński miał już minimalne poparcie w sondażach i kilka miesięcy później wygrał wybory prezydenckie. Nie trzeba szukać innych kandydatów, gdy zdolności do zwyciężania w wyborach ma zweryfikowane ten pierwszy.

 

http://www.rp.pl/artykul/2,222423.html

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz