AMERYKAŃSKI SEN

avatar użytkownika Aleksander Ścios
Wizyta w Polsce republikańskiego kandydata Mitta Romneya powinna nam uświadomić, że o poważnej polityce decydują przede wszystkim fakty, nie zaś werbalne deklaracje i retoryczne kuglarstwo. Dlatego rzeczywiste intencje nowej (ewentualnie) administracji USA warto oceniać na podstawie przebiegu wizyty Romneya, nie zaś poprzez pryzmat naszych oczekiwań.
Zakładam, że były gubernator stanu Massachusetts nie jest politycznym ignorantem, a jego sztab wyborczy zna doskonale sytuację istniejącą w III RP.  Należy więc przypuszczać, że decyzja o przyjęciu zaproszenia od Wałęsy oraz spotkanie z Tuskiem i Sikorskim świadczą o świadomym wyborze i niezależnie od charakteru tych spotkań, wskazują na intencje kandydata partii republikańskiej. 
Szczerze żałuję, że w ocenie tych intencji zabraknie dziś głosu śp. Jacka Kwiecińskiego – najlepszego w Polsce amerykanisty. Jego znajomość polityki USA w połączeniu ze zdolnością głoszenia niepoprawnych i bezkompromisowych opinii, miałaby wagę trzeźwiącego prysznicu.  Tym mocniej potrzebnego, że stanowiska polityków opozycji i niezależnych publicystów wskazują raczej na projekcję życzeń i mają niewiele wspólnego z realiami.
O nich powinniśmy wnioskować na podstawie faktu, że Mitt Romney nie spotka się z przedstawicielami PiS-u i nic nie wiadomo, by w ogóle miał zamiar wyrazić zainteresowanie tragedią smoleńską lub wykonać jakikolwiek „gest pamięci”. „Namawianie” zaś amerykańskiego polityka do „oddania hołdu Lechowi Kaczyńskiemu” będzie nie tylko bezskuteczne ale pozbawione znaczenia. W tym obszarze polityka rządzi się całkowicie innymi prawami i w miejsce pustych gestów preferuje twardy realizm.
Gdy w maju br. minister Anna Fotyga, i Antoni Macierewicz spotkali się z czołowymi przedstawicielami waszyngtońskiego International Republic Institute (Międzynarodowego Instytutu Republikańskiego) nazywanego zapleczem intelektualnym partii republikańskiej, usłyszeli z ust Daniela W. Fiska – wiceprezydenta Instytutu ds. polityki i strategicznego planowania deklarację, iż „istnieje wielka potrzeba wyjaśnienia przyczyn smoleńskiej katastrofy” oraz zapewnienie, że wygrana Romneya oznaczałaby całkowity zwrot w dotychczasowej polityce zagranicznej USA względem Polski i Europy. Czy polityków opozycji wprowadzono wówczas w błąd lub zbyto pustymi deklaracjami? Z pewnością nie.
Dziś dla oceny intencji pana Romneya i jego znajomości realiów powinno nam wystarczyć, że przybywa do Polski na zaproszenie Wałęsy i spotyka z ludźmi z grupy rządzącej. Myślę, że jest to nie tylko wyraz propagandowej kurtuazji czy wyczucia „demokratycznego legalizmu” kandydata republikanów. Romney zdaje się sugerować, że postrzega nasz kraj jako normalną demokrację, ale o jego stosunku do spraw polskich decyduje postawa grupy rządzącej. Deklaracja o potrzebie wyjaśnienia tragedii smoleńskiej czy zmianie polityki wobec naszego kraju będzie więc o tyle skuteczna, o ile natrafi na akceptację polskiego rządu. W przypadku tej grupy rządzącej i priorytetów politycznych rosyjskiego konia trojańskiego - sytuacja jest oczywista. Ewentualna zmiana administracji amerykańskiej pozostanie bez wpływu na sprawy polskie jeśli kierunki naszej polityki zagranicznej będą wyznaczane przez stronników Ławrowa, a o przyszłości Polski decydują „eksperci” z otoczenia Bronisława Komorowskiego. Wiara w moc republikańskich deklaracji jest uzasadniona tylko wówczas, gdy sami potrafimy uwolnić Polskę od tego towarzystwa i utworzyć rząd, dla którego Ameryka  stanie się głównym sojusznikiem. Co ważniejsze - rząd na tyle silny, by poradził sobie z prawdą o tragedii smoleńskiej. Oczekiwanie, że jakakolwiek administracja USA posiadając wiedzę o stanie służb III RP i postaciach polskiej polityki, pomoże w wyjaśnieniu tej tajemnicy– jest więcej niż naiwnością.  
Realna postawa Ameryki jest bowiem szczególnie widoczna w kontekście Smoleńska i zmiana na Kapitolu nie będzie miała na nią wpływu. O tym decyduje przede wszystkim interes USA i wyniki globalnych gier na poziomie służb specjalnych.
Jeśli służby amerykańskie posiadają pełną wiedzę na temat przyczyn katastrofy, nie ujawnią jej w sytuacji, gdy władza w Polsce należy do przedstawicieli „partii rosyjskiej”. Nie tylko dlatego, że ustalenie prawdziwego przebiegu zdarzeń z 10 kwietnia mogłoby zasadniczo zmienić układ sił w Europie oraz wywołać konflikty, których wiele państw chciałoby uniknąć. Również nie dlatego, że wiedza na ten temat zaszkodziłaby stosunkom z putinowską Rosją i miała wpływ na relacje wewnątrz NATO.
Otóż informacje zgromadzone przez służby stanowią niezwykle cenną kartę przetargową i mogą być wykorzystane w przyszłości - również w ramach kontaktów wywiadowczych. Są niezwykle korzystnym dla interesów Ameryki narzędziem nacisku, którego użycie może zmusić służby rosyjskie do określonych zachowań lub wpłynąć na decyzje Kremla. Takiej broni służby specjalne nie pozbywają się „za darmo”, a już z pewnością nie ze względu na sympatie lub antypatie polityczne.
Ponieważ III RP, jej „elity” i formacje, nie są dziś dla USA żadnymi partnerami, a przekazana im wiedza byłaby przydatna wyłącznie dla decydentów kremlowskich – nie sposób spodziewać się jakiejkolwiek reakcji.
Nawet gdyby taka możliwość była brana pod uwagę w pierwszych dniach po katastrofie, to każdy kolejny dzień musiał upewniać Amerykanów, że państwo polskie i jego służby podjęły decyzję o całkowitej kapitulacji i nie chcą wyjaśnienia przyczyn katastrofy.. Rezygnacja z samodzielnego śledztwa, oddanie pola Rosji, brak reakcji w ramach współpracy z NATO – stanowiły dla wywiadu amerykańskiego dostatecznie mocną przesłankę by zaniechać angażowania się w sprawę Smoleńska. Musiano również odnotować wspólną grę polskiej i rosyjskiej administracji na rozdzielenie wizyt premiera i prezydenta w Katyniu. To dość, by wnioski wynikające z tych obserwacji zdecydowały o powściągliwej reakcji. Wiemy wprawdzie, że już 13 kwietnia 2010 roku przedstawiciele USA i NATO proponowali polskim śledczym pomoc, jednak odrzucenie tych ofert przez rząd Donalda Tuska musiało utwierdzić analityków, że wspólna moskiewsko-warszawska gra toczy się nadal.  
Warto zatem przyjąć, że wobec rzeczywistej postawy władz III RP – ujawnianie tajnych materiałów wywiadowczych byłoby dalece niewskazane, a w perspektywie globalnych interesów USA – całkowicie bezzasadne.
Dla Amerykanów, sprawy polskie staną się ważne tylko wtedy, gdy będziemy pewnym i niezastąpionym partnerem, nie zaś wówczas, gdy jesteśmy kłopotliwym ciężarem.

Wszystkim zaś zwolennikom  „namawiania” Romneya do zainteresowania sprawą Smoleńska lub skłonienia go do spotkania z przedstawicielami opozycji, trzeba przypomnieć, że „polityki nie robi się wstecz”. PiS i pozostałe środowiska patriotyczne wyraźnie przegapiły przyjazd amerykańskiego polityka i próba naprawienia tych zaniedbań poprzez organizowanie spektakularnych akcji, będzie wyłącznie żenującym i nieskutecznym spektaklem. Zamiast tego rodzaju zabaw opozycja powinna od dawna uświadamiać republikanom, że jej politycy mogą być atrakcyjnymi partnerami, a  - wobec prawdy o relacjach polsko-rosyjskich - spotykanie się z Tuskiem i Sikorskim ma dziś takie samo znaczenie jak spotkanie z Łukaszenką

napisz pierwszy komentarz