GRUPA TRZYMAJĄCA SMOLEŃSK wywiad dr Leszka Pietrzaka z Leszkiem Misiakiem

avatar użytkownika Maryla

- Niebawem minie rok od objęcia rządów przez PiS, jednak nadal nie mamy praktycznie żadnej nowej wiedzy o katastrofie smoleńskiej. Czy powodem jest brak czarnych skrzynek i wraku?

 

- Nie. Dla ustalenia okoliczności dotyczących katastrofy mamy w Polsce narzędzia i wiedzę. Na pewno kluczowe kwestie możemy wyjaśnić i wskazać kto w Polsce i jaką odpowiedzialność ponosi za to, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r. To powinno być już wyjaśnione. Przykro to stwierdzić, ale wciąż mamy do czynienia z ukrywaniem kluczowych informacji, które mogłyby pomóc w ustaleniu prawdy. Mam na myśli zwłaszcza wiedzę Służby Kontrwywiadu Wojskowego, ale nie tylko. Do dziś na przykład nie ujawniono, że dwa miesiące przed katastrofą Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego uznała za niezbędne uzyskanie przez tą służbę dostępu do bieżącej kontroli radarowej lotów z Okęcia i w ogóle nad Polską. To zastanawiający zbieg okoliczności. Czyżby powodem były słowa Bronisława Komorowskiego wypowiedziane w  2009 r. w RMF FM „prezydent gdzieś będzie leciał i wszystko się zmieni”? Nigdy w historii nie zdarzyło się, by ta służba żądała dostępu do radarów lotniczych. Od 2 lutego 2010 r. ABW miała dostęp do „wtyczek” radarowych. Co takiego się stało, że nagle ta wiedza stała się dla ABW niezbędna? I kto personalnie kazał podjąć taką decyzję? ABW jest wykonawcą polityki rządu, premiera i jego najbardziej zaufanego otoczenia, w tak istotnych sprawach z pewnością działa za jego wiedzą, być może nawet z jego nakazu. Może coś na ten temat wie Jacek Cichocki, sekretarz kolegium ds. służb specjalnych w kancelarii premiera Donalda Tuska?

 

- ABW nie ma w zakresie swoich ustawowych obowiązków monitorowania przestrzeni powietrznej, od tego są inne służby. Dostęp do „wtyczek” radarowych jest niczym innym jaki monitorowaniem przestrzeni powietrznej. Jaki był zatem powód  że ABW postanowiła się tym zająć?

 

- To powinien wyjaśnić szef ABW. Ani zwierzchnik tej służby za rządów PO, Krzysztof Bondaryk, ani jego następca Dariusz Łuczak, ani też obecny szef Piotr Pogonowski nie podnosili tej sprawy, a z całą pewnością wymaga ona wyjaśnienia. Nie próbowali wyjaśnić tego Antoni Macierewicz i jego komisja oraz prokuratura prowadząca śledztwo smoleńskie. A przynajmniej nie poinformowali o swoich ustaleniach Polaków. To tylko jeden przykład nieznanego dotąd publicznie faktu związanego, z uwagi na koincydencję czasową, z katastrofą. A ile, i to ważniejszych, ukrywa się …

 

- Jak wiedza jest ukrywana?

 

- Na przykład o systemie ACARS. W Tu-154 M 101 był zainstalowany system ACARS, który wysyłał do 36 SPLT czyli Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego (tzw. Specpułku), szczegółowe depesze o położeniu maszyny, stanie urządzeń, parametrach lotu, decyzjach załogi. ACARS posiadają nawet rejsowe samoloty. ACARS mógłby być kluczem do tajemnicy smoleńskiej. Ten klucz zna Służba Kontrwywiadu Wojskowego, która zgodnie z instrukcją HEAD, zatwierdzoną przez szefa MON, monitoruje loty VIP-owskie. Tu-154 M był maszyną wojskową. System ACARS lub jego wojskowa odmiana (szyfrowana) PACARS, współpracuje z komputerem pokładowym FMS i systemem ostrzegania przed zderzeniem z ziemią TAWS. ACARS posiada funkcje planowania lotu, zarządzania paliwem, oblicza prędkości wznoszenia, zniżania, magazynuje dane nawigacyjne, systemy podejść, pasy lotnisk, drogi lotnicze, umożliwia wymianę danych z kontrolą ruchu, pozyskiwanie zezwoleń, informacji pogodowych. Także alarmuje załogę o wielu błędach, wysyła zdalnie na ziemię dane dotyczące stanu klap, podwozia, parametrów pracy silników. System ACARS bazuje na sieci przekaźników, rozsianych po całym świecie, informacje z systemu są automatycznie przesyłane do bazy na ziemi co kilka minut. Dzięki temu służby rządowe, lotniskowe, centrale linii lotniczych wiedzą, kiedy samolot wylądował i czy nie miał po drodze awarii. Zapisy systemu ACARS pomagają w wyjaśnieniu okoliczności wielu katastrof. W 36 Specpułku był dyżurny koordynator lotów (DKL), który, oprócz prowadzących samolot kontrolerów cywilnych, monitorował lot Tu-154, odbierał depesze ACARS. Informacje na temat ACARS wciąż są przez MON z niewiadomych przyczyn utajnione. Znają je też amerykańscy producenci awioniki jaka była zainstalowana w Tu-154 M 101. 17 października 2012 r. Antoni Macierewicz w „Rozmowie niezależnej” na vod.gazetapolska.pl  pogratulował mnie i mojemu koledze ujawnienia informacji o istnieniu na pokładzie Tu-154M 101 systemu ACARS, który, jak wyraził się, „śledził lot i pracę urządzeń samolotu oraz na bieżąco informował stronę polską o przebiegu lotu i działaniu poszczególnych elementów samolotu. Rząd pana Donalda Tuska musi dysponować pełnym zapisem przebiegu wydarzeń. Oni wiedzą co się stało i ukrywają tę prawdę. To jest rzecz nieprawdopodobna i wstrząsająca, że z kamienną twarzą ci ludzie kłamią od rana do wieczora. Kłamali, kłamią i nadal chcą kłamać, mając w ręku wszystkie dowody w tej sprawie”.

 

- Ale dziś przecież Antoni Macierewicz ma w ręku te dowody, którymi dysponował Donald Tusk….

 

- No właśnie, tymczasem słyszymy o sekundach urwanych z zapisów czarnych skrzynek, rozważania o rozmiarze winy rosyjskich kontrolerów, ale ani słowa o wiedzy SKW, o ACARS. O ACARS w raporcie ministra Jerzego Millera też, co bardzo zastanawiające, nie ma informacji. Jednak w raportach sporządzonych przez amerykańskiego producenta Universal Avionics System Corporation (były dostępne tylko w wersji anglojęzycznej) z badania komputera pokładowego FMS i rejestratora alertów o zbliżaniu się do ziemi TAWS doszukaliśmy się informacji, potwierdzających, że ACARS był na pokładzie 101-ki. W zał. nr 4.9.5  do raportu FMS i zał. 4.9.4 do raportu TAWS, sporządzonych przez Uniwersal Avionics, jest wyszczególnione, że awionika Tu-154 M 101 miała zainstalowane oprogramowanie ARINC. Oprogramowanie to służy właśnie do obsługi komputera ACARS. Umieszczono nawet w raporcie zdjęcie z naklejką ARINC, na którym zakreślono wersję tego oprogramowania. Podano, że ARINC LS429, został zainstalowany 28.10.2008 r. W amerykańskim raporcie w opisie TAWS numer fabryczny 237 ze 101-ki mamy więc wymienione oprogramowanie służące do transmisji danych ACARS, a przecież nie instaluje się oprogramowania podnoszącego w znaczącym stopniu bezpieczeństwo lotu w rządowym samolocie, które ma nie wysyłać depesz, czyli być atrapą, bo jest to pozbawione elementarnej logiki.

 

- Te informacje pochodzą z amerykańskiego raportu?

 

- Z dwóch raportów, z odczytu TAWS i FMS. Co więcej, w amerykańskim raporcie czytamy, że przedstawiciel rosyjski przyjechał z TAWS nr seryjny 237 do siedziby firmy w USA w Edmonton we wtorek 4 maja 2010 r. Zastanawiające, że Rosjanie stawiają się w USA niedługo po tragedii z urządzeniami, które posiadają zapisy lotu, umożliwiające, a przynajmniej ułatwiające wyjaśnienie przyczyn katastrofy. Polsce do dziś Rosjanie nie zwrócili wraku ani czarnych skrzynek. Rosyjski przedstawiciel zjawił się, jak piszą w raporcie Amerykanie, w towarzystwie Polaka i przedstawiciela NTSB (National Transportation Safety Board), czyli zespołu amerykańskiego dochodzącego przyczyn wypadków. Niestety, nazwisk ani Rosjanina, ani Polaka w raporcie nie wymieniono. Ci przedstawiciele Rosji i Polski, przy obserwujących ich działania Bobie Fergusonie i Ricardo Ardili z Uniwersal Avionics, dokonali procedury wymontowania modułów urządzenia. Plomba, jak stwierdzono, nie była złamana, czytamy jednak, że miała pewne uszkodzenia. Zdjęcie tego modułu jest ucięte, nie widać na nim całej plomby, a więc rozmiaru tego uszkodzenia. Nie wiemy, czy biorąc pod uwagę stan urządzenia, była możliwa ingerencja w tą elektronikę. W raporcie napisano, że po wyjęciu modułu TAWS 237 kopie surowych danych zostały zgrane na karty pamięci, a sam moduł został złożony ponownie i oddany przekazującym, jednak nie określono czy Polakowi, czy Rosjaninowi. Producent zostawił sobie duplikaty.

 

- Czy strona polska ma zgrane przez Amerykanów zapisy z kart pamięci TAWS 237?

 

- To pytanie na które powinien odpowiedzieć A. Macierewicz. Pierwszą czynnością, jaką jego podkomisja powinna wykonać to ustalenie i podanie do publicznej wiadomości  jakimi dowodami dysponuje. Takimi dowodami są na pewno wszystkie zapisy z rejestratorów lotu, jakie były zamontowane w samolocie.

 

- Wspomniał pan o drugim raporcie – FMS, czyli z odczytania danych komputera pokładowego. Jakie są w nim najważniejsze ustalenia?

 

- W raporcie tym Amerykanie piszą, że oba moduły odpowiedzialne za nawigację miały poważne uszkodzenia, a odzyskanie danych wymagało wykorzystania specjalnych procedur. Nie było przedniej i górnej ścianki, a pozostałe części urządzenia były powyginane i porysowane. Plomba mocująca była rozerwana. Brakowało też jednego czipa. Autorzy tego raportu też piszą o zainstalowanym oprogramowaniu ARINC software. Piszą, że obwody scalone płytki miały widoczne złamanie na połączeniu kart, a całe urządzenie było wygięte w łuk. Zrobiono tzw. obejście, czyli wykorzystano specjalne procedury jakimi dysponuje firma producencka, by można było odzyskać dane. 

 

-  Ani komisja Millera, ani amerykańscy profesorowie, współpracownicy zespołu parlamentarnego Antoniego Macierewicza, a dziś podkomisji, nie przedstawiali nam, że urządzenia te były tak poważnie uszkodzone.

 

- Ani tego, że Amerykanie przekazali nam tylko część danych odzyskanych z TAWS i FMS. Polska zwróciła się o odszyfrowanie tylko części zapisów. Przecież każdy szczegół, każdy nieznany fakt może poszerzyć naszą wiedzę o katastrofie. Co niezwykle ważne, według zapisów TAWS – tak jest w amerykańskim raporcie – nie było komendy załogi o odejściu na drugi krąg. Jest napisane „no toga” co oznacza, że nie było próby odejścia na drugi krąg. To komunikat TAWS z godziny 6:40:59, chwilę przed podanym czasem zderzenia z ziemią, bo o 6:41:02 kończy się zapis TAWS 38. Wspomniany komunikat brzmi: „podwozie wypuszczone, klapy w pozycji do lądowania”, a nie mogły być w tej pozycji, jeśli realizowano by komendę „Go Around”, (odejście) bo wówczas klapy automatycznie się chowają, by nie było oporu powietrza, podwozie zostaje wciągnięte, silniki uzyskują pełną moc i następuje wznoszenie samolotu w górę. Ten zapis to sprzeczność z zapisami rozmów z kokpitu, które znamy, gdzie dwukrotnie pada komenda: „Go Around”. Jest też kolejna sprzeczność. Zapis z czujnika na podwoziu samolotu „on ground” w raporcie FMS oznacza, że podwozie dotknęło podłoża. Jak to możliwe, że samolot uderzył podwoziem w podłoże, skoro według raportu MAK i raportu komisji Millera dachował? Zagadką jest, że autorzy amerykańskiego raportu FMS umieścili w nim zapis nawigacji Tu-154, jednak nie wpisali przebiegu lotu od Warszawy, lecz dopiero od Białorusi. Z czego wynika ta „biała plama”? Dlatego ważne aby A. Macierewicz upublicznił zapisy radarowe lotów z Okęcia, byśmy mogli poznać dokładnie przebieg całego lotu.

 

- Pominięcie tak ważnych informacji o ACARS przez komisje Millera i Macierewicza i brak wyjaśnienia sprzeczności amerykańskiego odczytu z ustaleniami MAK i komisji Millera są zastanawiające.

 

- Trudno wytłumaczyć z czego to wynika. Może z błędów w amerykańskim opracowaniu? Ani komisja Millera, ani Macierewicza nie odnosiły się do odczytu amerykańskiego, z którego wynika, że nie było komendy o odejściu na drugi krąg i że samolot uderzył kołami w podłoże, nie „dachem”. A jeśli chodzi o ACARS to prof. Kazimierz Nowaczyk w „Analizie zapisów urządzeń firmy Universal Avionics zainstalowanych w rządowym samolocie Tu-154 M 101” , którą przygotował na konferencję smoleńską nadmienił jedynie: „Z instrukcji FMS UNS-1D wynika, że ACARS jest integralną częścią instalowanego zestawu komputerowego Universal Avionics. Dlatego istotne staje się pytanie czy ACARS miał łączność satelitarną, czy też był wyłączony, podobnie jak obie radiostacje ratownicze?” Nie wiem swoją drogą dlaczego prof. Nowaczyk poddał wówczas ad hoc w wątpliwość, czy ACARS był włączony. O wyłączeniu radiostacji wiemy z raportu Millera. O ACARS w raporcie nie było żadnej informacji. Systemu tego nie wyłącza się, tak jak nie odłącza się ABS w samochodach. Teraz, gdy Antoni Macierewicz i podkomisja, w tym prof. Nowaczyk, mają pełen dostęp do wszelkiej wiedzy i dokumentacji, dawno powinni poinformować nas, czy wszystkie te zestawy działały czy nie. To bardzo ważne, bo jeśli okazałoby się, że ktoś odłączył nie tylko boje ratunkowe, ale i ACARS, to oczywiste, że nie tylko nie może być mowy o przypadkowości tych zbrodniczych czynów, ale wręcz wskazywałoby to na celowość takiego działania. Trzeba przypomnieć to, o czym już na łamach WG mówiliśmy, czyli o boi ratunkowej - lokalizatorze. Kiedy samolot uderzy w wodę lub ziemię, czy nastąpi w nim wybuch, boja ratunkowa automatycznie włącza sygnał nadawczy. Samolot rządowy pozbawiono lokalizatora, co jest rzeczą bez precedensu w lotnictwie. Miesiąc przed katastrofą w Tu-154 wyłączono radiostacje ratunkowe, tak przynajmniej podaje raport komisji Millera, bo zakłócały pracę odbiorników GPS1 i GPS2. To powód absurdalny, bowiem sprawdzenie, czy radiostacja ratownicza zakłóca działanie pokładowego GPS trwa pół godziny na tzw. płycie kompensacyjnej na lotnisku tj. miejscu do kalibrowania przyrządów nawigacyjnych. Lokalizatory są niezbędnym wyposażeniem wszystkich samolotów, zarówno cywilnych, jak wojskowych. Gospodarzami światowego systemu ratownictwa lotniczego i morskiego są USA, Rosja i Francja. Jeśli w polskim Tu-154 byłaby aktywna radiostacja ratunkowa, wiele państw, które odebrałyby sygnał tej boi, znałoby czas wypadku co do sekundy, w tym Polska. Usunięcie lokalizatora spowodowało, że stało się to niemożliwe. Także ACARS umożliwia odtworzenie trasy, miejsca i dokładnej godziny katastrofy. Umożliwia to też odtworzenie, na podstawie łączy, stacji przekaźnikowych na terenie Rosji  w jakich logowały się telefony komórkowe ofiar tuż przed tragedią. Według informacji prokuratury wojskowej, którą podano za czasów PO, na pokładzie Tu-154 M 101, 23 karty SIM telefonów ofiar były zalogowane w sieciach telefonii Federacji Rosyjskiej. Gdzie i o której dokładnie godzinie te łącza się urwały? Prokuratura od ponad 6 lat tego nie ujawniła. Nie ujawniła też, czy polscy śledczy otrzymali od operatora sieci telefonii satelitarnej billingi rozmów z prezydenckiego telefonu satelitarnego z czasu tragicznego lotu i co tych billingów wynika, także biorąc pod uwagę czasy, w których się odbywały.

 

- Czy te fakty mają ze sobą związek?

 

- Można podejrzewać, że ukrycie informacji na temat czasu i miejsca tragedii było nieprzypadkowe. To powinna wyjaśnić podkomisja. Na dobrą sprawę nadal nie wiemy – bo nie przedstawiono nam na to przekonywujących dowodów m.in. zapisów radarowych -  gdzie, o której godzinie, w jakich okolicznościach zaginął samolot Tu154 M 101. Zapisy radarowe posiadają SKW, prokuratura, która przejęła je z Okęcia zaraz po katastrofie i ABW, która przed katastrofą uzyskała dostęp do radarów. Niech te źródła upublicznią zapisy wszystkich  wylotów 10 kwietnia 2010 r. z Okęcia od godz. 5 do 9 i lotów na kierunku wschodnim między godzinami 5 i 9 czasu polskiego, bo w tym czasie rozegrał się dramat. Jeśli zapisy nie zostały zmanipulowane, punkty nawigacyjne, nad którymi przelatywał polski samolot pozwolą odtworzyć czas i dokładny przebieg lotu z Okęcia aż do momentu krytycznego. Wrak dotąd nie został Polsce przekazany i w Polsce zbadany, nie znamy więc, mam na myśli opinię publiczną, żadnych dowodów. Na zwrot wraku wpływu nie mamy, ale zapisy radarowe są w Polsce. A przy tym na stronie 149 raportu MAK poinformowano: Na miejscu zdarzenia lotniczego był odnaleziony certyfikat zdatności do lotu samolotu nr 101, ważność którego wygasła 20 maja 2009 roku, a także aktualny certyfikat zdatności do lotu innego statku powietrznego (nr 102), który w momencie zdarzenia lotniczego przechodził kapitalny remont.” Może to „bałagan” w dokumentacji, być może nawet celowo wyeksponowany w raporcie, ale dowody dotyczące lotu 101-ki Macierewicz powinien przedstawić Polakom, to oczywiste.

 

- Czy jeśli by okazało się, że wyłączono na pokładzie ważne urządzenia przed  rozpoczęciem lotu, a być może jeszcze wcześniej, to czy takie działanie możemy odczytywać jako celowe mające w gruncie rzeczy pogorszyć warunki bezpieczeństwa lotu?

 

- Nie tylko pogorszyć warunki bezpieczeństwa, ale, podkreślam, uniemożliwić odtworzenie dokładnego czasu i miejsca tragedii samolotu, które te urządzenia umożliwiają. Jeśli takie decyzje zapadły, ludzie, którzy je wydali, ale nie figuranci-wykonawcy, tylko ci, którzy mają taką władzę, że mogą nakazać łamać prawo i narażać prezydenta i jego delegację na śmierć, powinni już dawno za to odpowiedzieć. Niektórzy być może także przed Trybunałem Stanu.

 

- Czy w takim razie prokuratura nie powinna odrębnie zbadać tego wątku i ustalić osoby odpowiedzialne za takie działanie, ma to bowiem znamiona przestępstwa?

 

- Niestety nie mamy żadnych postępowań prokuratorskich, procesów sądowych tych osób. Mamy działania dotyczące osób drugoplanowych, jak choćby skazanie wiceszefa BOR. Także „wystawienie”  po katastrofie szefa Sekcji Techniki Lotniczej 36 SPLT, czyli tego, który wziął na siebie ciężar decyzji odłączenia boi ratunkowych, przypomina aferę Rywina, w której wziął on winę na siebie, nie zdradzając „grupy trzymającej władzę”, jak sam ją określił. Nie wykluczone, że ów szef sekcji zrobił to pod pewną „presją”, to trzeba sprawdzić. Na takich stanowiskach nikt bez służbowego rozkazu nie naraziłby świadomie życia prezydenta, a siebie na więzienie. Czy prokuratura postawiła temu człowiekowi zarzuty, może wówczas podałby nazwisko tego, kto mu kazał wydać taki rozkaz? Czy to badała podkomisja Macierewicza? Utajniając kluczową wiedzę o 10 kwietnia 2010 r. i kryjąc winnych, mam na myśli przede wszystkim wiedzę SKW, której zasób informacji moim zdaniem mógłby być przełomem w widzeniu wydarzeń jakie miały wtedy miejsce, ale także prokuraturę, tworzy się sytuację, że mamy oto jakąś wiedzę dla maluczkich, by nie myśleli, że Smoleńsk nie jest wyjaśniany, czyli taką dla zamydlenia oczu i drugą wiedzę tajemną, która może wywrócić do góry nogami te opowieści dla ludu, ale tą się ukrywa. Teraz planowane są ekshumacje, które staną się kolejną „pożywką smoleńską”, zajmą emocje Polaków w tej sprawie na długie miesiące. Ekshumacje są potrzebne, ale w drugiej kolejności, bo po 6 latach szansa, że przybliżą nas do wiedzy na temat przyczyn katastrofy jest o wiele mniejsza niż po katastrofie. Najpierw niech PiS upubliczni wiedzę m.in. SKW, o ACARS i wyjaśni powody rozbieżności raportów amerykańskich i MAK oraz Millera. Jest bardzo prawdopodobne, że kiedy byśmy tą wiedzę poznali, mogłoby się okazać, że  debatowanie o „urwanych” 3 czy 5 sekundach zapisów czarnych skrzynek, rozważania o rozmiarze winy rosyjskich kontrolerów, budowanie modeli Tupolewa i wiele innych wątków okazałyby się sprawami drugorzędnymi, niektóre może nawet nieistotnymi.

 

- Kto pana zdaniem posiada wyczerpującą wiedzę na temat katastrofy w Smoleńsku?

 

- Na pewno główni gracze w światowej geopolityce, czyli Rosja i USA, choć nie tylko te kraje. Służby obu tych krajów wiedzą, to jest dość oczywiste, szczegółowo co się stało, także dlatego że z wojskowego lotniska Smoleńsk Północny-Siewiernyj wysyłał broń skazany nie tak dawno przez sąd w USA handlarz bronią Wiktor But, więc było ono non stop pod lupą służb amerykańskich, zwłaszcza z satelitów wywiadowczych. Jest prawdopodobne, że USA będą chciały zamknąć sprawę Smoleńska przed dojściem do władzy nowej ekipy prezydenckiej. Możliwe, że w sprawie Smoleńska nastąpi przełom. Na przykład w niezbyt odległym czasie dowiemy się, że w Smoleńsku była eksplozja, ale nie w wyniku wybuchu bomby, lecz przykładowo usterki silnika, układu paliwowego. To wersja nikogo nie obciążająca winą, zadowoliłaby też część zwolenników tzw. spiskowych teorii. Może właśnie takie będą ustalenia podkomisji, bo Antoni Macierewicz, co daje się zauważyć, unika ostatnio jak ognia słowa zamach, coraz częściej natomiast w jego wypowiedziach słyszymy słowo usterka, a przy tym podkreśla, że samolot uległ destrukcji w powietrzu. Na wersję „usterkową” pierwszy zwrócił uwagę Sławomir M. Kozak w swojej książce pt. „Operacja terror”, która ukazała się właśnie na rynku.

 

- Czy wydaje się więc całkowicie zasadnym opublikowanie  „białej księgi” dotyczącej wszystkich zaniedbań strony polskiej w odniesieniu do  katastrofy w Smoleńsku?  To zniwelowałoby  pole do wielu spekulacji, domysłów, teorii spiskowych, które jednak mocno podzieliły polskie społeczeństwo?

 

- Zwłaszcza zaś dotyczy to Centrum Operacji Powietrznych, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, która miała największe obowiązki m.in. związane z monitoringiem lotu ze wszystkich specsłużb, własnego wojskowego koordynatora lotu. Tu 154 M 101 był maszyną wojskową wykonującą lot o statusie HEAD, więc nie ma mowy o „prywatnej wycieczce”. W planie lotu było określone wyraźnie, ze był to lot HEAD. Służby wojskowe korzystały więc z tajnej stacji nasłuchowej – co reguluje instrukcja HEAD, określająca procedury bezpieczeństwa przewozu najważniejszych osób w państwie. Według tej instrukcji, co już podkreślaliśmy w WG, do obowiązków informatora służby informacji powietrznej FIS (Flight Information Service) należy monitorowanie lotu statku powietrznego o statusie HEAD. Zgodnie z instrukcją HEAD podczas lotu statku o statusie HEAD za granicę wykorzystuje się radiostacje HF do prowadzenia korespondencji radiowej, co umożliwia prowadzenie łączności na bardzo dalekich zasięgach, przesyłanie danych, faxów, obrazów, szyfrowanie transmitowanych danych. Radiostacje wojskowe VHF/UHF wykorzystywane są do kontroli ruchu lotniczego, a nawet  „do monitorowania częstotliwości ratunkowych oraz innych aplikacji związanych z łącznością lotniczą. Są w pełni kompatybilne operacyjnie z wyposażeniem sojuszniczych statków powietrznych, zapewniają bezpieczną łączność w trybie ziemia-powietrze oraz ziemia-ziemia”. Jest więc niezbędne byśmy poznali tę wiedzę, nie byli zdani na kolejne rosyjskie wersje stenogramów rozmów załogi, krótsze i dłuższe, także szwedzkie czy łotewskie, skoro od początku mamy własne, polskie. Po przejęciu władzy przez PiS, SKW za zgodą rządu powinna opublikować nagrane przez tą służbę rozmowy polskiej załogi Tu-154 M 101 z polskimi kontrolerami, rosyjskimi, a także białoruskimi.

 

- Czy nie jest zatem koniecznością przesłuchanie byłego szefa SKW gen. Janusza Noska a także tych funkcjonariuszy SKW, którzy bezpośrednio zajmowali się monitorowaniem lotu Tu 154 M do Smoleńska w dniu 10 kwietnia 2010r.?

 - Mam nadzieję, że prokuratura to już zrobiła, a jeśli nie zrobiła to miała taką szansę po dojściu PiS do władzy. Czy tak  się stało tego nie wiemy, bo również na ten temat nie otrzymaliśmy żadnego komunikatu ze strony podkomisji Macierewicza. Przyznam się, że odnoszę coraz  bardziej wrażenie jakby służby PiS działały w odwrotnym kierunku. Bo jak wytłumaczyć  fakt, że  strona internetowa z materiałami komisji Millera została zlikwidowana.  Gdy jeszcze istniała mieliśmy możliwość  wglądu do załączników z amerykańskim raportami TAWS i FMS, które są bardzo ważnym źródłem w sprawie katastrofy w Smoleńsku. MON tymczasem chwalił się pozyskaniem rozmów załogi samolotu od Łotyszów i Szwedów. W rozmowie z tygodnikiem „wSieci” dr Wacław Berczyński , szef podkomisji, wyjawił, że Łotwa przekazała Polsce nagranie z samolotu Tu-154M. A 2 czerwca 2016 r., po informacji medialnej, że szwedzki Instytut Obrony Radiołączności chciał przekazać nagrania rozmów załogi Tu-154M, ale władze PO nie chciały z nich skorzystać, rzecznik MON, Bartłomiej Misiewicz, powiedział: „prowadzono dziwną grę ukrywania dowodów”. 

 

- Nie otrzymaliśmy od rzecznika MON odpowiedzi na pytania dotyczące  monitoringu lotu do Smoleńska przez SKW, ani systemu ACARS, jaki był w Tu-154 M jak również na wiele innych pytań jakie redakcja WG skierowała do niego.

 

- Trudno nie zadać pytania: jaką grę prowadzi dzisiaj MON? Nie tylko MON. Prof. Kazimierz Nowaczyk z podkomisji na pytanie Krzysztofa Ziemca w RMF FM o sprawę nagrań z Łotwy unikał tematu: „A nagranie Łotyszy panie profesorze? Zna je pan? Co jest na tych nagraniach?/ Słyszałem, nie mam ich./A podkomisja jest w posiadaniu tych materiałów?/Przepraszam, tu jestem zobowiązany zachowaniem.../Ale są takie rzeczy?/ Słyszałem”. Czyżby nasza informacja, że wygląda na to, że wszyscy wkoło nagrywali rozmowy polskiego samolotu rządowego, tylko nie polski kontrwywiad – mogła wpłynąć na wyciszenie wcześniej nagłaśnianego tematu, by przypadkiem nikt nie zapytał o nagrania SKW? Ukrywanie wiedzy SKW przez PiS to ogromny skandal także o wymiarze etyczno-moralnym. Nie można przekonywać, że wyjaśnienie katastrofy jest sprawą honoru, że nowa władza jest to winna ofiarom i ich rodzinom, stawiać pomniki ofiar, a jednocześnie ukrywać informacje, które mogą pomóc tajemnicę ich śmierci wyjaśnić. A jeśli służby Tuska złamałyby instrukcję HEAD, jeśli nie byłoby monitoringu SKW, nasłuchu, Antoni Macierewicz natychmiast po objęciu szefostwa MON zwołałby, co nie ulega wątpliwości, konferencję, by oznajmić, że w sprawie szefa SKW i tych, którzy go skłonili do zaniechania obowiązków, złamania instrukcji HEAD ochraniającej głowę państwa,  zostało skierowane doniesienie do prokuratury i do Trybunału Stanu. Nie zrobił tego. Po roku rządów PiS mamy dużo dymu bez ognia i wykluczające się wzajemnie informacje, z jednej strony o winie rosyjskich kontrolerów, którzy celowo doprowadzili samolot do upadku, z drugiej o usterkach w samolocie, które miały spowodować katastrofę. Dlaczego dziennikarze z „Gazety Polskiej” znanej wcześniej z bezkompromisowego śledztwa smoleńskiego i inni „niepokorni” dziennikarze nie dobijają się o odpowiedzi na te wątpliwości?

 

- Czym dalej od 10 kwietnia 2010 r. tym bardziej widać, że była to dziwna katastrofa. W normalnej sytuacji po takiej tragedii Rosja powinna oddać nam śledztwo, by odsunąć od siebie wszelkie podejrzenia, bo stało się to na jej terytorium, włączyłoby się NATO, pomogły by Stany Zjednoczone. Tymczasem minęło już 6 lat i nic…

 

Ilość zaniechań ze strony władz Polski, Rosji, USA, NATO, ale również, co jest najbardziej zdumiewające, ze strony PiS, jest zadziwiająca. Panuje milczenie na temat amerykańskich zdjęć satelitarnych z 10 kwietnia 2010 r. Wszyscy od początku umywają ręce, ukrywają dowody, zarazem wszyscy deklarują, że chcą wyjaśnienia prawdy. Po katastrofie samolotu malezyjskiego nad Ukrainą w lipcu 2014 r. prezydent Obama publicznie zaoferował pomoc USA w wyjaśnieniu przyczyn. Po katastrofie smoleńskiej nie złożył takiej deklaracji i o takiej pomocy sojusznika z NATO wciąż nic nie słychać, a przecież zginął sztab wojskowy, generalicja państwa-członka NATO i prezydent. Na pogrzeb prezydenta nie przyjechało wielu szefów najważniejszych państw. Antoni Macierewicz w raporcie zespołu parlamentarnego „28 miesięcy po Smoleńsku” pisał, że „rząd premiera Tuska odrzucił pomoc ekspertów z NATO, UE”  oraz „również Stany Zjednoczone  zaproponowały Polsce wszelką dostępną pomoc”. Mamy rok władzy PiS i gdzie ta pomoc? To wszystko sprawia wrażenie nie przypadkowości, ale swoistego syndykatu, a już na pewno trudno tu dostrzec dobrą wolę. Polskie władze w czasach rządów PO odrzuciły pomoc najwybitniejszych polskich medyków sądowych, mających doświadczenie m.in. w identyfikacji na podstawie badań genetycznych ofiar wojny w Bośni i Hercegowinie, którzy zaraz po katastrofie czekali na walizkach gotowi do wyjazdu do Smoleńska. Mamy brak monitoringu na terminalu wojskowym w czasie odlotu 10 kwietnia 2010 r., podczas, gdy taki jest na każdym większym skrzyżowaniu ulic. Nie ma nagrań odprawy i odlotu, dotyczy to wszystkich bez wyjątku stacji telewizyjnych, także brak takich nagrań - tak się dziwnie zbiegło - z przylotu na Siewiernyj. Wyłączenie radiostacji awaryjno-ratunkowych, brak wiedzy o ACARS, o monitoringu SKW. I wiele innych bardzo dziwnych zdarzeń. W mojej książce „Prawicowe dzieci czyli blef IV RP” napisałem, że fakt, że Rosja nie oddała nam czarnych skrzynek i wraku, że fałszowano w Rosji nagrania czarnej skrzynki, wskazuje na winę Rosji, ale może też świadczyć, że Rosja trzyma w ręku dowody wskazujące na współodpowiedzialnych za tą tragedię. Na rozgrywanie polityczne katastrofy przez Rosję wskazywać może wywołanie „afery” trotylowej, co szczegółowo wyjaśniłem w swojej książce.

 

- Czy szybkie rozformowanie 36 specpułku w 2011 r., po 66 latach działania, nie mogło być próbą zacierania zaniedbań, jakie były w tej jednostce, a może nawet ważnych dowodów?

 

- Istnieje takie prawdopodobieństwo. Pułk był odpowiedzialny za loty krajowe i zagraniczne najważniejszych osób w państwie, koordynatorzy lotów ze Specpułku mieli szeroką wiedzę, niedostępną dla cywilów, to oni odbierali depesze ACARS. Ciekawe, czy prokuratura przejęła całą dokumentację Pułku, m.in. dotyczącą obowiązkowych lotów komisyjnych maszyn przed wykonaniem lotu VIP-owskiego oraz wylotów wojskowych samolotów: Tu-154 M, Jak-40, CASA, 10 kwietnia 2010 r., pism z rozkazami o wymontowaniu boi ratunkowych  z Tu-154 M 101 czy innych urządzeń etc. Ciekawe, czy czegoś nie brakowało i jakie wnioski wyciągnęli z tej wiedzy prokuratorzy. Nic o tym nie wiemy, bo prokuratura milczy. Za rządów PO co jakiś czas organizowano konferencje prokuratury w sprawie Smoleńska, za rządów PiS mamy całkowitą ciszę prokuratorów. Po katastrofie okazało się też, że w Internetcie nie ma nagrań tzw. spotterów z 10 kwietnia 2010. Spotterzy to pasjonaci, którzy obserwują loty samolotów i nasłuchują ACARS, zamieszczają na swoich forach dyskusyjnych relacje i refleksje na temat własnych obserwacji i nagrań. Po 10 kwietnia 2010 nie można było trafić na ich działalność w tym dniu. Po takim wydarzeniu jak katastrofa samolotu z prezydentem powinno od nich się roić. W Polsce jest kilkudziesięciu spotterów. Warto też przypomnieć, że Tu-154 M 101 miał na pokładzie zainstalowany system satelitarny GNSS (był włączony i sprawny, jak stwierdził po katastrofie A. Morozow z MAK), umożliwiający - w oparciu o urządzenia nawigacyjne USA, a także Rosji - nawigację satelitarną w bardzo trudnych warunkach, nawet we mgle o ile na danym lotnisku znajduje się odpowiednia infrastruktura czyli anteny GNSS. A nawet, jeśli jej nie ma, taką instalację antenową rozkłada się w około dwie godziny. Poza tym nie podnosi się, że w Smoleńsku są dwa lotniska, na tym drugim, Smoleńsk-Jużnyj, w czasie, gdy wydarzyła się katastrofa, panowała piękna słoneczna pogoda, tak wynika z komunikatów pogodowych, dostępnych w Internecie. Jest tam nowoczesna, nie siermiężna jak na Siewiernym, wieża kontroli lotów. Jużnyj ma krótszy pas niż Siewiernyj, ale Tupolew bez problemu by na nim wylądował, jak twierdzą specjaliści.

 

-  Dlaczego tam nie skierowano polskiego samolotu? Była sytuacja awaryjna, nad Siewiernym zalegała gęsta mgła. Karetki pogotowia, straż i BOR dojechałyby tam szybko.

 

- Mam nadzieję, że na te i inne wątpliwości i pytania, jakie tu postawiliśmy odpowie rząd PiS. To prawda, że była to bardzo dziwna katastrofa. Jeszcze bardziej dziwne, że Antoni Macierewicz i Jarosław Kaczyński mają cały aparat państwa do jej wyjaśnienia - prokuraturę, własną komisję, służby specjalne, wojsko, policję, MSZ, który może pomóc w uzyskaniu wiedzy od innych państw, nawet sprzyjające im media, ale nasza wiedza o 10 kwietnia 2010 r. zamiast poszerzać się jest nawet okrajana.

 

-----------------------------------------------------------------

Wywiad ukazał się w ubiegłym tygodniu w tygodniku "Warszawska Gazeta"
Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz