Gilowska: rząd PO zawinił, że Polska nie weszła do strefy euro

avatar użytkownika Maryla

Propagandzista Grupiński kontra ekonomista - były minister finasów . I kto tu jest analfabetą ekonomicznym? Gilowska: rząd PO zawinił, że Polska nie weszła do strefy euro (PAP, tm/ 11.03.2009, godz. 06:18) Była wicepremier Zyta Gilowska w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" mówi, że kłamstwem jest twierdzenie, iż to z winy PiS Polska nie weszła do strefy euro. Jej zdaniem, zawinił obecny rząd. "Rozmaite persony, komentatorzy, specjaliści i samozwańcy z kamiennymi twarzami twierdzą, że PiS mógł nas wprowadzać do strefy euro, ale tego nie zrobił. I będzie to jego wielką historyczna winą. To po prostu kłamstwo" - mówi Gilowska. Wyjaśnia, że nikt nie mógł wtedy wprowadzić Polski do strefy euro, bo Rada Europejska obłożyła nas tzw. procedurą nadmiernego deficytu. "Państwo obłożone tą procedurą, a niebędące jeszcze w strefie euro ma odciętą drogę do ubiegania się o wejście do tej strefy. Musi intensywnie reformować swoje finanse, bo jeśli nie ma poprawy, to możliwe są różne retorsje, ze zmniejszeniem środków z funduszy strukturalnych włącznie" - mówi była wicepremier w rządzie PiS. W opinii Gilowskiej, dobrym momentem na wejście do strefy był czas od czerwca do października 2008 r., bo wtedy Polska nie podlegała już procedurze nadmiernego deficytu i spełniała nominalne kryteria. Na pytanie, kto zawinił, Gilowska odpowiada: "Obecny rząd". Grupiński w Radiu ZET o wypowiedzi Gilowskiej: to swoista autokrytyka - zobacz: http://media.onet.pl/media/isnz/200903/869f99e353.wmv http://waluty.onet.pl/1931655,wiadomosci.html

 

Rząd Tuska ma budżet z księżyca

Małgorzata Subotić 11-03-2009, ostatnia aktualizacja 11-03-2009 07:22

Zyta Gilowska : Mam wrażenie, że minister Rostowski nie rozumie polskich finansów publicznych. Po prostu nie rozumie – ocenia wicepremier w rządzie PiS

autor zdjęcia: Seweryn Sołtys
źródło: Fotorzepa

Odeszła pani ponad rok temu z polityki, mówiąc, że chce się zająć własnym zdrowiem. Planowała pani operację.

To była bardzo trudna decyzja. Mam po prostu uszkodzenia mechaniczne w swoim organizmie, są to skutki poprzednich interwencji chirurgicznych. Na szczęście w Lublinie są sławni profesorowie, którzy się tej operacji podjęli. No i na szczęście nie jestem na nic klasycznie chora, nie mam więc żadnych tzw. przeciwwskazań. Więc jakoś to przetrwałam.

To jeśli pani się dobrze czuje, chce pani wrócić na publiczne forum?

Od operacji, która trwała 9 godzin minęły dopiero cztery tygodnie. Nadal ją czuję. Ale mam nadzieję, że będę teraz mocniejsza. A co z tą mocą zrobię, to jest inna kwestia.

Czy pani uważa, podobnie jak Jarosław Kaczyński, że premier Donald Tusk jest kapitanem statku, który zawodzi w sytuacji gospodarczego tsunami?

To jeszcze nie jest tsunami. Lecz decyzje rządowe są z reguły spóźnione.

Jakie konkretnie?

Minister finansów pochwalił się niedawno, że nastąpi wzmocnienie Banku Gospodarstwa Krajowego. Przecież dokładnie takie same zasilenie aktywów BGK zaproponowałam w naszym projekcie ustawy o finansach publicznych skierowanym do Sejmu 2 lipca 2007 roku, a po wyborach ponownie złożonym w październiku 2007 r. Minister Jacek Rostowski wyważył otwarte drzwi i stracił na to półtora roku.

Chce pani powiedzieć, że w 2007 roku, będąc wicepremierem i ministrem finansów, przewidywała pani ten kryzys?

Przecież kryzys już był, chociaż nikt nie mógł przewidzieć nagromadzenia tzw. toksycznych aktywów w bankach oraz innych instytucjach finansowych na świecie na kwotę – kto to wie? – może nawet 50 bln dolarów! Nie można też było przewidzieć piramid finansowych różnych cwaniaków typu Bernard Madoff na grube miliardy dolarów. Ale kryzys już był (nazywany „turbulencjami na rynkach finansowych”) i wiosną 2007 r. intensywnie szykowaliśmy jakieś tratwy ratunkowe, między innymi podwyższenie o 2 mld zł aktywów BGK.

Ale skąd pani właściwe wiedziała, że kryzys będzie?

Już był. Początkiem kryzysu w Europie było pęknięcie bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości w Hiszpanii. To był 2006 rok. Część tego towarzystwa przeniosła się do Warszawy i podbiła ceny na naszym rynku. Stąd zaczęła się hossa na rynku warszawskich nieruchomości, a potem innych dużych polskich miast. Z półrocznym opóźnieniem zaczęły pękać spekulacyjne bańki na rynkach nieruchomości brytyjskich. Wtedy zaczęły tam plajtować banki hipoteczne.

A inne przykłady opóźnionych działań rządu?

Wiedzieliśmy, że Unia oczekuje od Polski najpóźniej we wrześniu 2007 roku wdrożenia dyrektywy MiFID (Market In Financial Instruments Directive) zabezpieczającej strony umów na rynkach finansowych. Na pół roku przed tym terminem, w marcu 2007 r. rząd Jarosława Kaczyńskiego skierował do Sejmu projekt ustawy w tej sprawie.

I co było dalej?

Na tym projekcie usiedli rozmaici lobbyści i mnożyli marszałkowi Ludwikowi Dornowi wątpliwości. Byłam wobec tej nieufności trochę bezradna, a potem „buchnęła” afera gruntowa i kadencja się zwinęła.

Co ta ustawa dawała?

Nakazywała większą przejrzystość umów. Niemożliwe byłyby takie opcje walutowe, z jakim teraz mamy do czynienia. A tak doszliśmy do stanu, w którym producenci mięsa, kieliszków i kotłów zabawiali się w graczy na rynkach walutowych. To był kompletny idiotyzm, obecnie przeradzający się w lament nad biednymi prezesami omamionymi przez pazerne banki. Jak mówi przysłowie „wart Pac pałaca”. Niech się sądzą i nam nie zawracają głowy. Ale firmy bardzo na tym ucierpiały, nikt nie wie jak bardzo.

W tej sprawie nie zawinił przecież rząd Tuska, tylko poprzednia ekipa, w której pani była?

Zawiniła głupota ludzka oraz marszałek Dorn, bez sensu przytrzymując projekt rządowy.

Trzeci przykład opóźnień jest najbardziej malowniczy. Natychmiast po powołaniu Sławomira Skrzypka na Prezesa NBP umówiliśmy się w dwóch sprawach – konieczności jak najszybszego utworzenia Komitetu Stabilności Finansowej Kraju, podobnego do instytucji już istniejącej w wielu państwach UE i w Wielkiej Brytanii. Chodziło w nim o zbudowanie instytucjonalnej płaszczyzny szybkich reakcji na wydarzenia kryzysowe. Drugą sprawą było pozostawienie nadzoru bankowego na swoim miejscu. Bo wiedzieliśmy, że pierwsze uderzenie kryzysowe przejdzie przez banki, a nasz system nadzoru – Komisja Nadzoru Bankowego przy NBP działał bez zarzutu.

Co się dalej działo?

Przygotowaliśmy projekt ustawy, i skierowaliśmy go do Sejmu pod koniec sierpnia 2007 r.

Było już wtedy wiadomo, że będą wybory?

Tak. Ten projekt miał dwa cele. Zatrzymać na trzy lata proces łączenia Komisji Nadzoru Bankowego z Komisją Nadzoru Finansowego. I jednocześnie utworzyć ustawowo Komitet Stabilności Finansowej. PO od zawsze była przeciw usuwaniu nadzoru bankowego z NBP. Ale nastąpiły gorączkowe uzgodnienia polityczne szefa Komisji Nadzoru Bankowego z Klubem PO, i postanowiono, że klub PO będzie głosował przeciw.

Skąd ta zmiana?

Może chcieli „obrać” prezesa Skrzypka z możliwości działania? Inaczej wyglądałby dzisiaj nadzór nad bankami, regularnie działałby Komitet Stabilności Finansowej. Straciliśmy półtora roku.

A ma pani zastrzeżenia do działalności banków?

Oczywiście. Szefa Związków Banków Polskich prosiłam, by nie rozdawali kredytów hipotecznych na prawo i lewo, bo będzie z tego nieszczęście. On odpowiadał, że są bardzo czujni, i żeby się tym nie martwić.

Integracja Komisji Nadzoru Bankowego z Komisją Nadzoru Finansowego sprawiła, że przez kilka miesięcy nadzór nie był w stanie solidnie dopilnować banków.

To koniec bankowych grzechów?

W kredytach korporacyjnych akcja bankowa zamarła. Noszą pieniądze do NBP na lokaty typu overnight lub weekendowe, po to by czuć się bezpiecznie. Gospodarka jest z kredytów wysuszona!

Kiedy Polska powinna wejść do strefy euro?

Kiedy będzie mogła. W tej sprawie gramy jakąś prostacką farsę – przecież wiadomo, że Polska, natychmiast po wejściu do Unii została sparaliżowana poprzez nałożenie na nasz kraj decyzją Rady Europejskiej z dnia 5 lipca 2004 r. tzw. procedury nadmiernego deficytu opisanej w art. 104 Traktatu z Maastricht.

Jakie są tego konsekwencje?

Państwo obłożone tą procedurą, a nie będące jeszcze w strefie euro, ma odciętą drogę do ubiegania się o wejście do tej strefy. Musi intensywnie reformować swoje finanse, bo jeśli nie ma poprawy, to możliwe są różne retorsje, włącznie ze zmniejszeniem środków z funduszy strukturalnych.

Ale te retorsje nas objęły?

Na szczęście nie, bo bardzo się staraliśmy. Sprawnie i skutecznie poprawialiśmy finanse i właściwie już od początku 2007 r. byliśmy dostosowani do wymagań traktatowych. Ale ta procedura została zdjęta z Polski dopiero 12 czerwca 2008 roku. I dopiero po tej dacie Polska mogła przystąpić do oficjalnych przygotowań do wchodzenia w euro.

To na czym ten teatr pozorów w sprawie euro polega?

Na tym, że opinia publiczna jest systematycznie i bezwstydnie wprowadzana w błąd. Rozmaite persony, komentatorzy, specjaliści i samozwańcy z kamiennymi twarzami twierdzą, że PiS mógł nas wprowadzać do euro, ale tego nie zrobił. I będzie to jego wielką historyczną winą. To jest po prostu kłamstwo. Nikt nie mógł wtedy wprowadzać Polski do euro, bo strefa euro Polski nie chciała. Tak bardzo nie chciała, że Rada Europejska obłożyła nas prewencyjnie, na samym początku, procedurą nadmiernego deficytu. Można się tylko domyślać dlaczego Komisja Europejska zaprojektowała Radzie taki scenariusz.

Dlaczego?

Ponieważ w 2003 r. w ramach traktatu ateńskiego, z którego tak dumny jest Grzegorz Kołodko, Komisja Europejska po cichu zgodziła się na podkolorowanie naszych finansów, żeby wyglądały lepiej i żebyśmy mogli wejść do UE.

W jaki sposób?

Pozwolili nam przez dwa i pół roku wliczać Otwarte Fundusze Emerytalne do sektora finansów publicznych. To dużo pieniędzy i ta masa ładnie nas „uszminkowała”. Ale wszyscy wiedzieli, że to jest tylko na trochę i żeby nam się nie wydawało że tak może być na dłużej, to natychmiast po akcesji zmusili nas do ścierania tej szminki poprzez brutalną procedurę nadmiernego deficytu. I tak się kółko zamknęło. Rządy PiS stanęły dosłownie na głowie, by temu zadaniu sprostać, by dostosować się do surowych wymagań i nasze relacje finanse zracjonalizować. I to się nam udało! Ale takie wredne rządy nie mogły przecież zrobić nic pożytecznego, prawda? Więc ruszyła machina propagandowa, że straciliśmy szansę wejścia do strefy euro. Nawet jak na nasze upadłe obyczaje, to jest wyjątkowo paskudne kłamstwo.

Ale Jarosław Kaczyński, nigdy chyba nie chciał euro, także gdy był premierem?

Jarosław Kaczyński zawsze twierdził, że należy wchodzić do euro, wtedy, kiedy będzie to dla nas korzystne. A ja mówiłam, że z technicznego punktu widzenia najwcześniejszą datą, jaka wchodzi w grę jest 2012. Jeśli nie będzie większych turbulencji na rynkach finansowych.

Czyli ani nie było warunków, by Polska wchodziła do euro za czasów rządu PiS, ani nie ma ich teraz?

Gdybyśmy chcieli teraz wchodzić, Polska waluta byłaby obiektem ataków spekulacyjnych na ogromną skalę. Musielibyśmy się bronić, rzucając wszystkie rezerwy. Zresztą jest wiele sygnałów świadczących o tym, że Komisja Europejska nie jest zainteresowana pospiesznym wchodzeniem Polski do euro. Ma własne kłopoty z utrzymaniem spoistości tej waluty. Gdyby literalnie trzymać się kryteriów z Maastricht, to połowa państw strefy euro nie powinna w niej być.

 

To właściwe nigdy nie mogliśmy wejść do euro, bo było albo za późno, albo za wcześnie?

Dobry czas był od czerwca 2008 r. do października 2008 r. Wtedy Polska nie podlegała już procedurze nadmiernego deficytu i spełniała nominalne kryteria wejścia do euro. Można było przystąpić do negocjacji, i wystąpić o skrócenie okresu dwuletniego oczekiwania w ERM II, wnosząc o korektę traktatu z Maastricht.

To kto zawinił?

Obecny rząd.

Czy pani zdaniem premier za bardzo słucha ministra finansów?

Mam nadzieję, że nie za bardzo.

Jak to?

Gdy słucham ministra Rostowskiego, to bywam zdumiona. Mówi na przykład, że zorientowali się na czym stoją, dopiero gdy ułożyli pierwszy własny projekt budżetu na 2009 rok. To nie może być prawda. Przecież ten projekt był wyprodukowany z księżyca, o czym świadczą kolejne prognozy wzrostu PKB. Mam wrażenie, że minister Rostowski nie rozumie polskich finansów publicznych. Po prostu nie rozumie.

To może coś optymistycznego na koniec?

Niestety, nawet konsumpcja indywidualna słabnie, słabnie popyt wewnętrzny, czyli wysiada ostatni dobry cylinder w naszym silniku. I z tym trzeba koniecznie coś zrobić. Koniecznie.

Nie żałuje pani, że obniżyła składkę rentową?

No pewnie, że nie. To była najlepsza rzecz, jaką zrobiłam. Obniżyłam tę składkę o ponad połowę – z 13 pkt proc. do 6 pkt proc. Po dwudziestu latach jałowego ględzenia specjalistów wreszcie zmniejszyłam klin podatkowy tak, że jesteśmy teraz na 12. miejscu w UE. Bo przedtem byliśmy na czele w gorliwości nakładania na ludzką pracę haraczów nie do wytrzymania.

http://www.rp.pl/artykul/16,274718_Rzad_Tuska_ma_budzet_z_ksiezyca.html

Etykietowanie:

1 komentarz

avatar użytkownika spiryt US

1. Beata chwali braciszka Donalda

to dzięki kreciej robocie tego rudego sabotażysty, jeszcze przez jakiś czas będziemy się cieszyć własną walutą.Ile to pozorowanych walk politycznych mamy jeszcze przed sobą, nim położą do trumny nieboszczkę złotówę.