Nienasycenie

avatar użytkownika FreeYourMind
Jak blisko pada jabłko od jabłoni świadczy autoportret E. Wanat, szefowej TOK FM, z którą wywiad rzucił mnie na kolana. Ktoś po lekturze mojego wczorajszego, wieczornego posta, w którym mowa była o Wieszczu i jego akolitach, mógłby się wzbraniać przed traktowaniem „uczniów Michnika” jako osób o nieskomplikowanej mentalności, mówiąc oględnie, i świecących światłem odbitym od oblicza Mistrza, ale jeśli ktoś poczytał sobie ów wywiad, to bez wahania przyzna mi rację. Wanat deklamuje dogmaty politycznej poprawności z pewnością ideologa, który wyzbył się jakichkolwiek wątpliwości, co wcale mu nie przeszkadza głosić poglądy wewnętrznie sprzeczne i godzić relatywizm i permisywizm moralny z absolutyzmem właśnie politycznej poprawności, co oczywiście wcale nas nie dziwi, bo ludzie z Ministerstwa Prawdy „tak właśnie mają”. Ich rzekomy liberalizm, ich pro-wolnościowe poglądy skrywają stare, totalniackie myślenie, zgodnie z którym w rzeczywistości społecznej jest miejsce dla ludzi tylko jednego typu, czyli właśnie totalniaków i słuchającej ich ludzkiej masy.

Ten paradoks, to splecenie się liberalizmu z zamordyzmem (przecież zwolennicy PP nie poprzestają na zwalczaniu konserwatyzmu i tradycyjnej religijności, a chcą penalizować ludzi mających konserwatywne poglądy, czyli np. karać za opieranie się propagandzie homoseksualizmu, przy jednoczesnym forsowaniu prawnych rozwiązań zmieniających tradycyjny system wartości, jak choćby gdy wprowadzają regulacje związane z „małżeństwami” jednopłciowymi czy prawami do adopcji dzieci przez takie „małżeńskie pary”) wydaje się trudny do zrozumienia, jeśli oderwiemy go od starych marksistowskich korzeni ideowych, a więc obszaru, w którym dialektyczne znoszenie sprzeczności społecznych było normą. Marksistom nie przeszkadza to, że wprowadzają w życie coś, co jest nienaturalne, co wymaga jakiegoś gwałtu zadanego na ludzkiej naturze. Wychodzą bowiem z założenia, że tam, gdzie jest to konieczne, gwałt trzeba zadać i już. I gwałtem, przemocą, terrorem raj na ziemi wprowadzają, co widzieliśmy na własne oczy za peerelu, a co po dziś dzień widać w krajach, w których króluje komunizm, lub toruje sobie drogę myśl społeczna bazująca na Gramscim i Marcuse'm.

Paradoksalne wydaje się też to, że „liberałowie” czy - jak czasami, tak jak Wanat, uściślają - „socjalliberałowie”, nie widzą słonia w menażerii, czyli tak jak pan Jurdain nie miał pojęcia, iż mówi prozą, tak oni nie zdają sobie sprawy, że mówią neomarksizmem. Oczywiście powiedzenie wprost, że się jest skoligaconym ideowo z ideologią, która doprowadziła do największej eksterminacji na świecie, brzmiałoby „tak sobie” w dobrym towarzystwie, w którym na sam widok poaborcyjnych zwłok dziecięcych, jak i na widok „twarzy Bezpieki” robi się ludziom niedobrze, jakby ktoś przekroczył granice dobrego smaku. Nie robi się natomiast tego typu osobom z dobrego towarzystwa niedobrze na widok „parad miłości”, panoszącej się komuny, jak i jej elity w postaci „ludzi honoru”. Co więcej, osoby skupione na salonach, a więc takie jak Wanat, zapewniają, że to z nami jest coś nie tak, jeśli zbiera nam się na wymioty, gdy oglądamy maszerujących homoseksualistów czy transwestytów, znakomicie usytuowanych czerwonych i różowych oraz dożywających spokojnej starości, komunistycznych zbrodniarzy.

Zdumiewa mnie jedno. Owo cholerne nienasycenie „liberałów” takich jak Wanat. Właściwie to przecież ludzie tacy jak ona, Michnik itp., dzięki „transformacji” dostali wszystko. Wszystko. Ekskluzywne życie, gigantyczne pieniądze, wejściówki na wszelkie możliwe politpoprawne salony – a wciąż tym ludziom mało. Wanat, która niezależność dziennikarską zachwala, siedząc we własnej knajpie przy Krakowskim Przedmieściu i prowadząc frontową rozgłośnię Ministerstwa Prawdy, powtarza za Wieszczem, że ciągle coś jest w Polsce nie tak, ciągle ujawniają się niedostatki „liberalizmu”, ciągle ta sama duszna, katolicka atmosfera (aż się widzi oczyma duszy - stosy, rzecz jasna) – tak jakby high life nie wystarczał, jakby salonowcom potrzeba było pełnej kontroli nad społeczeństwem (oczywiście dla jego dobra). Biedni katolicy widziani z okien eleganckiej knajpy w sercu Warszawy, wciąż nie mogą się pogodzić z myślą, że aborcja „powinna być legalna, dopóki nie pojawią się fale mózgowe”, bo przecież „zygota nie jest człowiekiem”. Biedni katolicy nie są w stanie pojąć, że homoseksualiści powinni mieć takie same prawa jak heteroseksualiści, że „ludzie trafiali do UB z rożnych powodów”, a w związku z tym, ktoś mógł być „zwyczajnym gryzipiórkiem” w sowieckiej Bezpiece oraz że „przypadek” sprawia, iż lądujemy w życiu po stronie dobra lub zła.

Okazuje się więc, że 20 lat to za mało, by „liberałowie” znaleźli nasycenie. High life, splendor, bycie na salonach, sterowanie opinią publiczną – to wciąż za mało. Świat wciąż nie jest taki, jakby się chciało. Mam więc podpowiedź: może by tak znowu wszystkich obywateli wziąć za twarz? Dokładnie tak jak za komuny, solidnie, żołnierską i policyjną ręką. Dokładnie tak samo, a więc dla tychże obywateli dobra i dla budowania nowego raju na ziemi. Trybunał Strasburski dał już trąbką sygnał do nowej religijnej wojny z katolikami, więc może czas na przebudzenie? Może trzeba zostawić na chwilę luksusowe wnętrze knajpki, co bowiem szkodzi z czerwonymi szturmówkami wyjść znowu w rewolucyjnym pochodzie? Zwłaszcza że tak wiele pamiątek po komunizmie wciąż zalega w domach salonowców.

http://www.rp.pl/artykul/61991,385502_Wiem__w_jakim_kraju__chcialabym_zyc.html
http://wyborcza.pl/1,75477,7217738,W_szkolach_krzyzy_wieszac_nie_nalezy.html

1 komentarz

avatar użytkownika triarius

1. niby słuszne, ale co wynika z tego typu...

... konstatacji? Oni są aktywni, my pasywni. Oni są zawsze trzy kroki przed nami, a ten dystans stale się powiększa... Albo przestaniemy bronić "prawdziwego liberalizmu" przed ich neomarksizmem (czy cokolwiek by to nie było, bo w końcu jakie to ma w istocie znaczenie?), przestaniemy płakać i ubolewać, albo naprawdę ten nasz cichy pisk niewiele im zaszkodzi. Moja sugestia: Monteverdi i Machault zamiast Hard Rocka czy innego Czajkowskiego - czyli w sumie zasadnicze odrzucenie całej nowoczesnej sztuki i kultury, nie mówiąc już o popkulturze (prywatne w tej sferze upodobania należy traktować jako prywatne właśnie, i niemal wstydliwe, a nie obnosić się z nimi, jakby to właśnie nobilitowało!); odrzucenie Spengler, Ardrey, Pan Tygrys; przyjrzenie się od nowa całej intelektualnej i moralnej tradycji wynikającej z szeroko pojętego Oświecenia; BJJ czy inny boks; wychowanie dziatwy na wojujących stoików, nie zaś na nowoczesnych równouprawnionych uniseksów... To na początek. Inaczej to se możemy pisać śliczne felietony, nawet tak śliczne i mądre jak te toyaha... Tylko, q...a - co z tego ma wynikać?


Pzdrwm

triarius

-----------------------------------------------------

http://bez-owijania.blogspot.com/ - mój prywatny blogasek

http://tygrys.niepoprawni.pl - Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów