O obalaniu komunizmu
FreeYourMind, wt., 10/11/2009 - 09:04
Pierwszym krokiem, jaki musimy wykonać, by odkłamać historię współczesnej Polski, jest oddzielenie tejże historii od historii innych krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Jakąś nieznośną manierą się stało traktowanie przemian związanych z „demontażem” sowieckiego systemu jako nie tylko przebiegających równolegle w wielu krajach, ale i na podobnych, głębokich poziomach. O ile bowiem przemiany w Niemczech można nazwać poważnymi i głębokimi, o tyle przemiany w Polsce miały charakter medialno-propagandowy i powierzchowny, zachowywały bowiem wyróżniony status całej załganej i zbrodniczej „klasy politycznej” peerelu wraz z jego służbami bezpieczniacko-wojskowymi, co przełożyło się na sferę zarówno gospodarczą, jak i polityczną.
Pieriestrojka po polsku zadziałała więc w dwóch kierunkach – po pierwsze, jak już wielokrotnie wspominałem, to była legalizacja peerelu, partii komunistycznej oraz komunistycznej „praworządności”, po drugie zaś było to zapewnienie czerwonym – całkowicie bezprawnie - wyróżnionego miejsca w nowej rzeczywistości ekonomiczno-politycznej. W sytuacji więc, gdy należało zatrzymać procesy uwłaszczeniowe obejmujące nomenklaturę, Bezpiekę i wojskówkę, a rozpoczęte przez czerwonych „reformami kapitalistycznymi” w drugiej połowie lat 80., ludzie ze styropianu nadali tymże procesom jeszcze większy rozmach, uznawszy, iż lepiej jak się czerwoni nakradną w ramach rekompensaty za „utratę władzy” aniżeli, gdyby trzeba było się jeszcze z czerwonymi jakoś mocować. Oczywiście o żadnym mocowaniu nie mogło być mowy, bo czerwoni już mogli się skryć za różowych i mówić, że to różowi dokonują w stosunku do obywateli „terapii szokowej” - "nie my" – wobec tego frustracje społeczne kanalizowano w idealny sposób. W tym więc względzie byli czerwoni jak zwykle parę kroków dalej aniżeli ci, z którymi paktowali przy okrąglaku, co też sobie błyskawicznie zdyskontowali w 1993 i 1995 r. Oczywiście dla ludzi ze styropianu tryumfalny powrót komuny nie był niczym szokującym, gdyż o wiele bardziej bali się „wojny domowej”, czyli nadejścia „zoologicznej prawicy”, która za pomocą sądów kapturowych będzie pozbywać się przeciwników politycznych masowo i bezwzględnie, a służby więzienne nie nadążą z zapełnianiem cel. Michnik jeszcze do dziś śpi niespokojnie wiedząc, że widmo antykomunizmu krąży po świecie, a zwłaszcza nad Wisłą.
Od samego początku (pomijam już kwestie „legitymacji społecznej” dla negocjatorów przy okrąglaku i kwestie „kontraktowania” wyborów) dokonywało się więc bezprawie i wołająca o pomstę do nieba niesprawiedliwość (której dokonywali ci, co z hasłami o solidarności szli do władzy przecież). Nikt o zdrowych zmysłach bowiem nie spodziewał się, wychodząc jeszcze w 1989 r. na ulice, że obalanie komunizmu polegać będzie na tym, że to czerwoni staną się milionerami, a obywatele pariasami. A tak się przecież stało! Gdyby tego było mało, od razu uruchomiono jazgotliwą medialną osłonę tych wszystkich procesów, zagłuszającą jakiekolwiek głosy protestu wobec procedur uwłaszczania nomenklatury i bagatelizującą patologie towarzyszące tymże procedurom (afery do dziś właściwie nie wyjaśnione, a ci, co usiłowali je wyjaśnić, albo ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach, albo zostali zepchnięci na margines). Nie zdelegalizowano partii komunistycznej, a przecież w ogóle od tego należało zacząć „obalanie komunizmu”, nie zdelegalizowano mediów komunistycznych – ba pozwolono im zupełnie swobodnie działać, tak więc do dziś wychodzą rozmaite komunistyczne szmatławce. Nie rozprawiono się ze służbami specjalnymi peerelu. Nie oczyszczono sytuacji na uczelniach i w instytucjach kulturalnych. Słowem – przejechano z grubsza zmiotką pośrodku pokoju – zamiast dokonać remontu całego mieszkania! I to ma być nazywane obaleniem komunizmu? Owszem, można to tak nazwać, ale wtedy wchodzimy w obszar nowomowy komunistycznej, w której słowo „demokracja” znaczy zupełnie co innego aniżeli w wolnym świecie, podobnie „praworządność” czy „obywatelskie swobody”.
Dzisiaj np. biadoli się nad stanem polskiej nauki, szkolnictwa itd. - oczywiście mam na myśli przedstawicieli establishmentu (nie zaś ludzi racjonalnie kwestionujących ten system, jak konserwatyści), którzy nadziwować się nie mogą, że jest coraz gorzej, a rozwiązanie tych problemów widzą w pompowaniu coraz to większej ilości pieniędzy w „polską naukę”. Nic bardziej błędnego. Jeśli na uczelniach zasiadają postmarskistowskie barany tudzież ich tępi uczniowie, a tak przecież jest w większości przypadków, to ładowanie pieniędzy podatników w patologiczną strukturę nie ma najmniejszego sensu. Barany zmarnotrawią tylko jeszcze większe fundusze i tyle. Wprost przeciwnie, należałoby jeszcze bardziej odcinać pieniądze od tychże środowisk, wspierając finansowo wyłącznie (wyłącznie, podkreślam) te środowiska, które z komuną nie miały i nie mają nic wspólnego. Rozpoznanie takich środowisk przez ewentualnych donatorów wcale nie jest trudne. W ten sposób można by dotkliwie osłabić peerelowskie złogi w świecie nauki i edukacji. Oczywiście bez porządnej procedury dekomunizacyjnej sytuacja nigdy (nigdy, podkreślam) nie ulegnie zmianie ani tym bardziej poprawie.
W przypadku służb należałoby zastosować desowietyzacyjną opcję zerową i zbudować je od początku (z pomocą np. Amerykanów – do Niemców raczej nie miałbym zaufania, z oczywistych względów, dla Niemców bowiem im słabsza Polska, tym lepsza), tak jak przynajmniej usiłowano zbudować SKW, dopóki władza w kraju nie została przejęta przez gabinet ciemniaków wspierany przez posowieckie środowiska bezpieczniacko-wojskowe zainteresowane konserwowaniem peerelu. W przypadku mediów należałoby znieść system koncesjonowania i w ten sposób umożliwić wejście na rynek mediów nie związanych z neokomunistycznym status quo, które absolutnie zdominowały rynek. Przy okazji lustracji majątkowej całej nomenklatury komunistycznej i styropianowej, należałoby się krytycznie przyjrzeć też majątkom i powiązaniom właścicieli największych koncernów medialnych w Polsce (tudzież innych wpływowych „ludzi mediów”) i w ten sposób dokonać deoligopolizacji rynku medialnego. Ze skonfiskowanych majątków nomenklaturowych zdobytych w nieuczciwy sposób należałoby utworzyć fundusz emerytalny i w ten sposób spożytkować odebrane złodziejom w białych kołnierzykach (i/lub czerwonych krawatach) pieniądze. Jednocześnie należałoby utworzyć taki nadzór finansowy, który dokonałby gruntownej analizy działania GPW i innych instytucji związanych z obiegiem pieniądza, na ile procedury funkcjonujące w tych obszarach nie służyły nielegalnemu wzbogacaniu się rozmaitych przedstawicieli nomenklatury, a więc czy nie dochodziło do poufnego handlowania informacjami ekonomicznymi oraz sterowania rozmaitymi wskaźnikami etc. w celu sztucznego tworzenia popytu i w ten sposób stymulowania zakupu na coś, zakupu umożliwiającego nielegalne wzbogacenie się tym czy innym współczesnym bonzom korzystającym z konfitur władzy (politycznej lub ekonomicznej).
Obalenie komunizmu dopiero jest przed nami, powtarzam. I do dokonania tego potrzeba jest wielka determinacja nie tylko ludzi dobrej woli, ale ludzi mądrych, uczciwych oraz merytorycznie przygotowanych do przeprowadzenia sanacji Polski.
Pieriestrojka po polsku zadziałała więc w dwóch kierunkach – po pierwsze, jak już wielokrotnie wspominałem, to była legalizacja peerelu, partii komunistycznej oraz komunistycznej „praworządności”, po drugie zaś było to zapewnienie czerwonym – całkowicie bezprawnie - wyróżnionego miejsca w nowej rzeczywistości ekonomiczno-politycznej. W sytuacji więc, gdy należało zatrzymać procesy uwłaszczeniowe obejmujące nomenklaturę, Bezpiekę i wojskówkę, a rozpoczęte przez czerwonych „reformami kapitalistycznymi” w drugiej połowie lat 80., ludzie ze styropianu nadali tymże procesom jeszcze większy rozmach, uznawszy, iż lepiej jak się czerwoni nakradną w ramach rekompensaty za „utratę władzy” aniżeli, gdyby trzeba było się jeszcze z czerwonymi jakoś mocować. Oczywiście o żadnym mocowaniu nie mogło być mowy, bo czerwoni już mogli się skryć za różowych i mówić, że to różowi dokonują w stosunku do obywateli „terapii szokowej” - "nie my" – wobec tego frustracje społeczne kanalizowano w idealny sposób. W tym więc względzie byli czerwoni jak zwykle parę kroków dalej aniżeli ci, z którymi paktowali przy okrąglaku, co też sobie błyskawicznie zdyskontowali w 1993 i 1995 r. Oczywiście dla ludzi ze styropianu tryumfalny powrót komuny nie był niczym szokującym, gdyż o wiele bardziej bali się „wojny domowej”, czyli nadejścia „zoologicznej prawicy”, która za pomocą sądów kapturowych będzie pozbywać się przeciwników politycznych masowo i bezwzględnie, a służby więzienne nie nadążą z zapełnianiem cel. Michnik jeszcze do dziś śpi niespokojnie wiedząc, że widmo antykomunizmu krąży po świecie, a zwłaszcza nad Wisłą.
Od samego początku (pomijam już kwestie „legitymacji społecznej” dla negocjatorów przy okrąglaku i kwestie „kontraktowania” wyborów) dokonywało się więc bezprawie i wołająca o pomstę do nieba niesprawiedliwość (której dokonywali ci, co z hasłami o solidarności szli do władzy przecież). Nikt o zdrowych zmysłach bowiem nie spodziewał się, wychodząc jeszcze w 1989 r. na ulice, że obalanie komunizmu polegać będzie na tym, że to czerwoni staną się milionerami, a obywatele pariasami. A tak się przecież stało! Gdyby tego było mało, od razu uruchomiono jazgotliwą medialną osłonę tych wszystkich procesów, zagłuszającą jakiekolwiek głosy protestu wobec procedur uwłaszczania nomenklatury i bagatelizującą patologie towarzyszące tymże procedurom (afery do dziś właściwie nie wyjaśnione, a ci, co usiłowali je wyjaśnić, albo ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach, albo zostali zepchnięci na margines). Nie zdelegalizowano partii komunistycznej, a przecież w ogóle od tego należało zacząć „obalanie komunizmu”, nie zdelegalizowano mediów komunistycznych – ba pozwolono im zupełnie swobodnie działać, tak więc do dziś wychodzą rozmaite komunistyczne szmatławce. Nie rozprawiono się ze służbami specjalnymi peerelu. Nie oczyszczono sytuacji na uczelniach i w instytucjach kulturalnych. Słowem – przejechano z grubsza zmiotką pośrodku pokoju – zamiast dokonać remontu całego mieszkania! I to ma być nazywane obaleniem komunizmu? Owszem, można to tak nazwać, ale wtedy wchodzimy w obszar nowomowy komunistycznej, w której słowo „demokracja” znaczy zupełnie co innego aniżeli w wolnym świecie, podobnie „praworządność” czy „obywatelskie swobody”.
Dzisiaj np. biadoli się nad stanem polskiej nauki, szkolnictwa itd. - oczywiście mam na myśli przedstawicieli establishmentu (nie zaś ludzi racjonalnie kwestionujących ten system, jak konserwatyści), którzy nadziwować się nie mogą, że jest coraz gorzej, a rozwiązanie tych problemów widzą w pompowaniu coraz to większej ilości pieniędzy w „polską naukę”. Nic bardziej błędnego. Jeśli na uczelniach zasiadają postmarskistowskie barany tudzież ich tępi uczniowie, a tak przecież jest w większości przypadków, to ładowanie pieniędzy podatników w patologiczną strukturę nie ma najmniejszego sensu. Barany zmarnotrawią tylko jeszcze większe fundusze i tyle. Wprost przeciwnie, należałoby jeszcze bardziej odcinać pieniądze od tychże środowisk, wspierając finansowo wyłącznie (wyłącznie, podkreślam) te środowiska, które z komuną nie miały i nie mają nic wspólnego. Rozpoznanie takich środowisk przez ewentualnych donatorów wcale nie jest trudne. W ten sposób można by dotkliwie osłabić peerelowskie złogi w świecie nauki i edukacji. Oczywiście bez porządnej procedury dekomunizacyjnej sytuacja nigdy (nigdy, podkreślam) nie ulegnie zmianie ani tym bardziej poprawie.
W przypadku służb należałoby zastosować desowietyzacyjną opcję zerową i zbudować je od początku (z pomocą np. Amerykanów – do Niemców raczej nie miałbym zaufania, z oczywistych względów, dla Niemców bowiem im słabsza Polska, tym lepsza), tak jak przynajmniej usiłowano zbudować SKW, dopóki władza w kraju nie została przejęta przez gabinet ciemniaków wspierany przez posowieckie środowiska bezpieczniacko-wojskowe zainteresowane konserwowaniem peerelu. W przypadku mediów należałoby znieść system koncesjonowania i w ten sposób umożliwić wejście na rynek mediów nie związanych z neokomunistycznym status quo, które absolutnie zdominowały rynek. Przy okazji lustracji majątkowej całej nomenklatury komunistycznej i styropianowej, należałoby się krytycznie przyjrzeć też majątkom i powiązaniom właścicieli największych koncernów medialnych w Polsce (tudzież innych wpływowych „ludzi mediów”) i w ten sposób dokonać deoligopolizacji rynku medialnego. Ze skonfiskowanych majątków nomenklaturowych zdobytych w nieuczciwy sposób należałoby utworzyć fundusz emerytalny i w ten sposób spożytkować odebrane złodziejom w białych kołnierzykach (i/lub czerwonych krawatach) pieniądze. Jednocześnie należałoby utworzyć taki nadzór finansowy, który dokonałby gruntownej analizy działania GPW i innych instytucji związanych z obiegiem pieniądza, na ile procedury funkcjonujące w tych obszarach nie służyły nielegalnemu wzbogacaniu się rozmaitych przedstawicieli nomenklatury, a więc czy nie dochodziło do poufnego handlowania informacjami ekonomicznymi oraz sterowania rozmaitymi wskaźnikami etc. w celu sztucznego tworzenia popytu i w ten sposób stymulowania zakupu na coś, zakupu umożliwiającego nielegalne wzbogacenie się tym czy innym współczesnym bonzom korzystającym z konfitur władzy (politycznej lub ekonomicznej).
Obalenie komunizmu dopiero jest przed nami, powtarzam. I do dokonania tego potrzeba jest wielka determinacja nie tylko ludzi dobrej woli, ale ludzi mądrych, uczciwych oraz merytorycznie przygotowanych do przeprowadzenia sanacji Polski.
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. Dlaczego Obalenie komunizmu dopiero jest przed nami.?
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
A .K "Andruch"
http://andruch.blogspot.com