Henryk Sienkiewicz proroczo o mgle i krwi bohaterów wołającej o pamięć

avatar użytkownika kazef
Dzień uczynił się już zupełny, ale mglisty. Z bliska można było widzieć dobrze drzewa przydrożne, natomiast dal majaczyła jakby przesłonięta muślinem. Miejscami gęstsze tumany wstawały na rozległych, białych polach i wlokły się ku drodze, długie, leniwe, popychane nie wiedzieć jaką siłą, gdyż nie było żadnego wiatru. (…)

Wydało im się, że z wrzącego życiem, walką i upojonego nadzieją zwycięstwa otoczenia wysłano ich w jakąś bezkresną krainę odrętwienia i śmierci, która zniemrawi ich, ubezwładni, zmorzy i uśpi. Ale właśnie dlatego ów przenikliwy smutek zmienił się w taki sam gorzki wewnętrzny protest, z jakim wyjeżdżali z Warszawy, a następnie w taki sam ostry bunt przeciw tym warunkom, w jakich musieli żyć (…). Opanowała ich silniej niż kiedykolwiek myśl, która stale tkwiła w ich głowach, że jeśli to wszystko, co się nazywa dzisiejszym życiem ludzkości i jego światłem przewodnim, nie da się przewrócić i zdeptać, to lepiej niech przepadnie samo życie. (…)

 Gabriel, który był wrażliwszy od Felicjana, odczuwał to mistyczne jakieś prawo przynależności silniej, a nie zdając sobie z niego jasno sprawy walczył z nim jednak uparcie i męczył się tym więcej oporem. Wreszcie wyczerpał się (…).W uszach huczał mu turkot kół wagonu, oddech lokomotywy, szwargot podróżnych Żydów, a w te głosy wplatała się rozmowa ze starym suchotnikiem. Słyszał teraz wyraźnie jego kaszel i jego opowiadanie. Oto wjeżdżają właśnie w ów zawadzki borek, niegdyś zadymiony od wystrzałów, pełen nawoływań się, krzyków i jęku. A teraz jak tu cicho i mglisto! Zdawałoby się, że tu nikt nigdy nie krzyczał, prócz wron i pastuchów — i nikt by się nie domyślił, że tu leżą powstańcy.
A jednak ten dziwny suchotnik mówił, że to były szlachetniejsze czasy, że ludzie wiedzieli, za co giną. A dziś co? — czy to niby nie wiedzą, czy dusza ludzka nie rozokoliła się dziesięć razy szerzej? Tamto była przecie wojna o jakąś jedną dość ciasną sprawę, a teraz chodzi o cały świat i o wolność tak rozlewną i bezbrzeżną jak morze. Ej! stare dzieje niech śpią, a stare idee niech się nie włóczą jak zmory po świecie. (…)

Tu nagle ocknął się, albowiem sanki stanęły.
— Feliś, czemuś stanął? — zapytał.
Ale głos jego zabrzmiał we mgle jakoś dziwnie, jakby mówił ktoś obcy i z daleka.
A brat zwrócił ku niemu twarz i odrzekł równie nieswoim, zająkliwym głosem:
— Nie wiem... konie sta... nęły...
(…)
Jakieś niepojęte przerażenie napełniło las, powietrze i mgłę, której białawy, wydłużony obłok przesuwał się w poprzek drogi, wzdłuż sosen.
Nastała chwila zakrzepłej, trupiej ciszy.
A wtem z owej mglistej otoczy wychylił się oddział kosynierów.
Szli chłopi w sukmanach, z drągami osadzonych sztorcem kos na ramionach. Przechodzili polem, tuż na skraju lasu i niedaleko od sanek. Ale kroki ich, lubo strudzone i ciężkie, nie wydawały najmniejszego szelestu. Nie było słychać ni brzęku kos, ni gwaru rozmowy. W pierwszym szeregu szedł ksiądz w kapturze na głowie i z krzyżem w ręku. I on, i ci, których wiódł, mieli głowy pochylone na piersi i przeciągali nie jak żołnierze w pochodzie, ale raczej tak, jak ludzie idą na procesji lub za pogrzebem. Zdawało się, że wcale nie widzą sanek i nie słyszą chrapiących koni, albowiem żaden nie odwrócił ku nim twarzy. I w tej obojętności, w tych pochylonych postaciach, w tym zaświatowym milczeniu było coś tak martwego, że patrzącym na nich chłopcom ani na chwilę nie powstała w zlodowaciałych mózgach myśl, że to mogą być ludzie żywi, nie zaś widma zmarłych, którym jakaś tajemnicza siła kazała wrócić na świat i iść przez śniegi — w pośmiertnym zamyśleniu.
A jednak zjawa miała przeraźliwe pozory rzeczywistości. Tuż po kosynierach przejechał martwich na koniu, widocznie dowódca. Chłopcy widzieli, że biegł przy nim pies, który zdawał się wietrzyć po śniegu. Po czym począł przeciągać oddział strzelców z bagnetami na lufach karabinów i z chorągwią, w której zwisłych fałdach zaginał się orzeł biały. Ci szli również powolnie, zatopieni w ciszy i śmiertelnym smutku. Szereg za szeregiem przekraczał drogę leśną, a z nimi razem przetaczała się cicha, przezrocza mgła, ledwie przesłaniająca kształty widziadeł. Doszedłszy do krańca borku naprzód kosynierzy, a potem strzelcy zawrócili na rozległe pola i poczęli się oddalać, a zarazem stopniowo zacierać. Tuman, gęstszy przy ziemi, jął pokrywać od dołu ich postacie, tak że wkrótce tylko ramiona i głowy widoczne były nad białawą topielą; potem ostrza bagnetów i kos zamajaczyły jak ciemniejsze kreski w odległym oparze, a wreszcie wzięła ich w siebie dal milcząca — i śnieżna przestrzeń, i pustka polna.
Pęd powietrza rozbudził chłopców jak ze snu. Nie było wcale wiatru, ale konie poniosły i pędziły w szalonym, dzikim biegu. (…)

— Feliś!... widziałeś?...
— Feliś! to krew woła!...
I nagle wybuchnął ogromnym płaczem.
Dopiero przed samą Zawadą potrafił Felicjan pohamować rozhukane konie. Chłopcy przyjechali bladzi, milczący, z gorączką i tajemnicą w oczach.
Ale na próżno pan Marian wypytywał się, co im jest i dlaczego konie przyszły w pianie. Usłyszał tylko odpowiedź, że przestraszyły się czegoś w lesie i poniosły. Bracia nie mówili przez kilka dni o zjawisku nawet ze sobą. Felicjan, który miał umysł trzeźwiejszy i bardziej badawczy, chodził czas jakiś głęboko zamyślony i wreszcie doszedł do przekonania, że to były zapewne ich własne wrażenia i uczucia, które jakąś tajemniczą i nie zbadaną jeszcze przez naukę drogą wyszły z nich i zmieniły się w widzialne zjawisko zewnętrzne. Ale myślał zarazem, że krew przelana, budząc takie uczucia i złudy, może istotnie woła, że nie wolno o niej zapominać.

----

Henryk Sienkiewicz, "We mgle" (nowela,  fragment)

podkr. kazef

 


 

 

Etykietowanie:

2 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. @kazef

dziekuję za przypomnienie.

.."krew przelana, budząc takie uczucia i złudy, może istotnie woła, że nie wolno o niej zapominać."....

NIE ZAPOMNIEĆ. MGŁA SMOLEŃSKA WOŁA O PRAWDĘ I PAMIĘĆ.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika kazef

2. @Marylo

Obserwowane przez nas wokół sprowadzanie tragedii smoleńskiej do poziomu magla i partyjnych przepychanek leży w interesie tych samych osób, którym na rekę była katastrofa samolotu i śmierć polskich elit.

Nigdy nie mieliśmy w swojej historii podobnego wydarzenia, nigdy też poziom dezinformacji i manipulacji umysłami nie osiągnął takich stanów jak te, które dostrzegamy obecnie wokół "10 kwietnia".

Właściwą miarą rzeczy jest, opisując wagę i okoliczności śmierci Prezydenta RP, sięgać do spuścizny największych Polaków.