Podobno w sobotę10 kwietnia 2010 w godzinach porannych na północy miasta Smoleńska między płotem zamkniętego lotniska wojskowego a komisem samochodowym runął na brzozowy zagajnik prawie 100-tonowy samolot z Polski z delegacją najwyższych przedstawicieli państwa polskiego, polskich sił zbrojnych, posłów i elitą Polski prawicowej.

Podobno, bo nikt tej katastrofy nie widział i jej nie słyszał. W okolicy, pomimo poranego słońca zawisła nagle, wbrew prawom natury ciężka, gęsta mgła. We mgle, jak wiadomo, nie tylko nic nie widać, ale i nic nie słychać. Szczególnie wtedy, gdy w porannej ciszy spada z nieba i rozbija się o ziemię 100 ton żelaza. Podobno wraz z ludzką zawartością. Kolateralnych strat w ilości 96 osób lub ciał nie dostrzegają przybyli na miejsce reporterzy, dyplomaci i strażacy. „Karetki pogotowia? A po co? Nie nada!” Smoleńska błotnista ziemia przechodziła już różne próby wytrzymałości. Czyżby ta miała być największa?


 

Ja byłem w wojsku i różne już rzeczy widziałem” - mówi do polskiej kamery jeden z mieszkańców Smoleńska, który tamtego ranka był w pobliżu i też nie widział i nie słyszał katastrofy. Co zatem widział ów dzielny były wojak?

Odpowiedzią jest bezradny chłopięcy uśmiech na uczciwej słowiańskiej twarzy.


 

Kiedy się patrzy na profesjonalne zdjęcia dokumentujące męską przyjaźń premierów Putina i Tuska w dniu 10 kwietnia, kiedy się patrzy za zbolały uśmiech polskiego premiera i mocny uścisk ramienia premiera Rosji, kiedy patrzy się, jak wspólnie składają pod sprawnie ustawionym pamiątkowym kamieniem – obeliskiem wiązankę czerwonych goździków ( a zdjęcia te poszły natychmiast w cały cywilizowany świat) – to nie sposób nie pamiętać w tym momencie o najsławniejszym synu Ziemi Smoleńskiej- feldmarszałku Grigoriju Alexandrowiczu Potiomkinie. Jego to duch unosił się nad smętnie dopalającymi się pod cienkim strumieniem wody z sikawki niemrawego ogniomistrza smoleńskiej straży pożarnej kwietniowymi badylami między Sewiernym, a komisem samochodowym.

Młodzieży nie znającej najsmakowitszych kawałków nawet własnej historii, a cóż dopiero historii Wschodniego Sąsiada trzeba wspomnieć, że książę Grigorij Potiomkin był nie tylko kochankiem, ale później przede wszystkim zaufanym przyjacielem (co było o wiele trudniejsze!) niemieckiej księżniczki, która została carycą Katarzyną (jej to portret postawiła sobie na biurku w pierwszym dniu objęcia urzędu kanclerzyna Niemiec Angela Merkel). Grigorij Potiomkin zasłynął z wielu bohaterskich czynów nie tylko w alkowie carycy, przy czym do Historii wszedł na zawsze z powodu pomysłowego przygotowania wielkiej inspekcji carycy. Cytuję:

Jednym z najsłynniejszych epizodów z życia Potiomkina była inspekcja ziem przyłączonych do Rosji w roku 1783 (głównie Krymu), na którą zdecydowała się Katarzyna II 18 stycznia 1787 (data wyjazdu z Sankt Petersburga). To Książę Taurydzki (tj.Potiomkin) przygotowywał trasę i plan całej inspekcji. Była ona dla niego wielką szansą wzmocnienia i utrwalenia swojej potęgi. Na drodze przejazdu carycy zbudował specjalnie 76 postojów, zadbał o drogi, wyżywienie, stancje, uśmiech i radość ludzi. Bielono domy, restaurowano i dobudowywano naprędce infrastrukturę, naprawiano płoty i ogrodzenia, wszędzie kazano wywieszać dzwonki i sadzić (w styczniu!!!) dojrzałe już kwiaty. (..)To również wtedy Potiomkin kazał wybudować słynne ruchome makiety wsi,mające świadczyć o dużej gęstości zaludnienia i szybkim tempie zagospodarowania nowo zdobytych ziem. Wieść o „wsiach Potiomkinowskich” rozeszła się w całej Europie. Zagraniczni delegaci dostrzegali oczywiste oszustwa (przygotowane zresztą specjalnie dla nich). Można sądzić, iż utrwaliło to negatywny obraz Rosji.

Czyli wszyscy przytomni widzieli i wiedzieli o co chodzi, ale jedli tę żabę.

I dziś, widząc jak przytomni z niezmienionych powodów żują wciąż tę samą żabę patrząc na zdjęcia z Sewiernego z podziwem trzeba myśleć o niebywałym talencie i zmyśle organizacyjnym księcia Potiomkina. I ludziach z pierwszych stron gazet i ze stron, które nigdy opublikowane nie będą, złapanych w pułapkę jego oszustwa.