Czy zawsze warto wygrać wybory?

avatar użytkownika elig

Zacznę od cytatu: "Jakiś czas temu znany hiphopowiec Luc opowiedział mi w wywiadzie, jak to bardzo nie chciał zdać na aplikacje adwokacką. (...) Celował więc w minimalne oblanie. Niestety nie udało się, klęska. Zdał. Historia ta przyszła mi do głowy podczas obserwowania początków tegorocznej kampanii wyborczej. Większość kandydatów zachowuje się, jakby rzeczywiście chciała koncertowo przegrać.".

  Jest to początek artykułu Roberta Mazurka "Jak wygrać wybory nie wychodząc z domu" z weekendowego dodatku do "Rzeczpospolitej", "PlusMinus" /27-28.08.2011/. Autor podejrzewa jednak, iż wielu chce jednak wygrać i podaje szereg sposobów na to: "Na Prządkę", "Na nazwisko", "Na obciach", "Na ustawkę" i t.d. Trzeba jednak przyznać, że i całe ugrupowania polityczne postępują tak, jakby nie wiedziały, starać się o wygraną, czy może lepiej odpuścić? W efekcie w kampanii nic się nie dzieje.

  Mieliśmy groteskową debatę Tuska z Pawlakiem, pozew PO do sądu w sprawie zwrotu "w Polsce nic się nie zmieniło", który mimo wygranego procesu ośmieszył Platformę,a także zakaz uczestniczenia w debatach PiS dla ministrów rządu Tuska. W rezultacie wygłodniałe medialne psy rzuciły się dziś na nędzny ochłap sprzed dwóch dni, czyli na wypowiedź Adama Hofmana o "zdziczałych chłopach" z PSL, którzy głosują za związkami partnerskimi, miękkimi narkotykami oraz GMO. W tej sprawie wypowiedzieli się Tusk i Pawlak, a Kaczyński oświadczył, że Hofman miał rację.

  Wróćmy jednak do tytułowego pytania i przypomnijmy, jak to było w 2007 roku. Jestem głęboko przekonana, że tylko dzięki przegranym wówczas wyborom parlamentarnym PiS nadal istnieje i cieszy się dość sporym poparciem. W niecały rok potem w USA wybuchł ostry kryzys finansowy, rozszerzający się na cały świat. Znienawidzony przez media, wielki biznes i finansjerę rząd Kaczyńskiego nie miałby żadnej szansy przebrnięcia przezeń. Gdyby wybory w 2007 nie odbyły się, to PiS podzieliłoby los LPR i Samoobrony i w 2009 r. wyleciałoby z polityki w ogóle. Jeśliby natomiast wygrało w 2007 roku, uzyskując powiedzmy, 43% głosów, to obecnie byłoby w najlepszym razie w sytuacji takiej, jak SLD w 2001 r, mogąc liczyć na 8-10% poparcia. PO miałoby prawdopodobnie konstytucyjną większość. Tak więc dobrze jest czasem przegrać wybory.

  A jak jest teraz? Znowu nadciąga kryzys, a właściwie druga faza poprzedniego, tym razem dotycząca zadłużenia państw i koniecznych posunięć oszczędnościowych. Dla PiS istnieją tylko dwie korzystne możliwości. Pierwsza, mało prawdopodobna to wysoka wygrana, rzędu 50%, umożliwiająca samodzielne rządy, a nawet odrzucanie weta prezydenta. Dotąd jednak PiS uzyskiwało poparcie rzędu 23-36%. Mimo kompromitacji rządu Tuska i Platformy, jest chyba jednak za wcześnie na tak radykalną zmianę postawy elektoratu. Druga możliwość to poparcie rzędu 35-40%. Wymusiło by to na pozostałych partiach utworzenie koalicji "wszyscy przeciw PiS", nie dysponującej jednak konstytucyjną większością. Taki twór rozpadłby się zapewne po mniej więcej dwóch latach, a w przedterminowych wyborach PiS mogłoby odnieść już pełny tryumf. Taki scenariusz jest w pełni realny. Aby się ziścił, nie ma co rozpraszać głosów na Nową Prawicę, JPN, czy podobne twory, tylko głosować blokiem na PiS.

12 komentarzy

avatar użytkownika Ob.Serwator

1. @Elig

Jest pewien problem w scenariuszu porażkowym.

Mianowicie taki, że gdyby PiS przegrało teraz, nowy rząd, praktycznie pod dyrekcją PO dokończyłby prywatyzację już wszystkiego, co by się tylko dało. Państwo przestałoby mieć na cokolwiek wpływ i de facto najważniejsze decyzje należałyby do właścicieli strategicznych branż - energetyki, telekomunikacji, finansów (banki).

W takim układzie za dwa lata PiS mogłoby wygrać osiągając nawet 100% poparcia, tyle, że nie miałby na nic wpływu. A i zmienić by nic nie mógł, gdyż rządy swoje decyzje podejmują nie we własnym imieniu, lecz Państwa, wobec czego także rząd PiSu byłby zobligowany do pozostawienia w mocy umów podpisanych przez poprzedników, nawet gdyby były dla nas niekorzystne. Chyba, ze chciałby renegocjować, pytanie tylko, która strona renegocjowałaby korzystną dla siebie umowę?

Pozdrawiam.

"Większość ludzi jest zbyt ostrożna, żeby nabrać się na prawdę." Hugo Steinhaus

avatar użytkownika Sierota

2. "radykalna zmiana postawy elektoratu"

To porces, który został już rozpoczęty ale zabiegi socjotechniczne opóźniają jego kulminację. Opóźniają, lecz nie powstrzymują.

p.s. nigdy nie jest za późno

avatar użytkownika Jacek Mruk

3. Uważam że wszystkie umowy niekorzystne można anulować

Sprawców przestępstwa do więzienia po osądzeniu schować
Wtedy można się też powołać na szkodliwość
Którą prowadzi banda uważająca że czyni zapobiegliwość
Od tego są Trybunały Stanu złożone z Polaków
Nie zaś sprzedawczyków , agentów czy ruskich buraków
Pozdrawiam

avatar użytkownika elig

4. Ob.serwator

Nie przesadzajmy z tymi umowami. Chavez w Wenezueli znacjonalizował złoża ropy i okazało się, że zachodnie koncerny mogą mu naskoczyć. Podobne operacje przeprowadzali często Arabowie.

avatar użytkownika elig

5. @Sierota

Tak, ale wymaga to trochę więcej czasu.

avatar użytkownika elig

6. @Jacek Mruk

Też tak uważam.

avatar użytkownika Maryla

7. @elig

nie zapominajmy o Rosji - oni tez znacjonalizowali przemysł i odebrali takim ludziom jak Chodorkowski. Za Jelcyna sprzedawali, za Putina odbierali. Tak więc jest to międzynarodowy zwyczaj. Nic nowego - świat nie krzyczał, kapitał nadal płynie tam, gdzie może zarobić.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Sierota

8. Chavez i Arabowie.

Tak i teraz Chavez ma sporo rozterek co dalej, a jak kończą zbuntowani Arabowie widzieliśmy choćby w Iraku.  

avatar użytkownika elig

9. @Maryla

O to właśnie mi chodziło.

avatar użytkownika elig

10. @Sierota

Ale to nie z tego powodu.

avatar użytkownika Ob.Serwator

11. @Elig

Nie jestem pewien, czy to jest dobre porównanie.

Ale co z umowami międzynarodowymi? Pamięta Pani sprawę PZU - Eureko? A umowa gazowa niekorzystna dla nas? Niestety, z rurą raczej już nie damy rady nic zmienić - zakopali za płytko i nie mają zamiaru tego zmieniać.

Myślę jednak, że o wiele lepszym sposobem od nacjonalziacji - jest stworzenie nowego prawa gospodarczego, które obejmowałoby wsyztskie podmioty na polskim rynku i te istniejące i te nowe - wytworzone przy udziale polskiego kapitału. Tylko żeby tak się stało, potrzebna większość konstytucyjna. Inną sprawą jest to, że rozwalenie armii niezbyt temu sprzyja - proszę pamiętać, co niegdyś były prezydent Niemiec mówił o Bundeswehrze w kontekście niemieckiej gospodarki. Zbyt wiele rzeczy trzeba teraz naprawiać, a im później się za to weźmiemy - tym będzie trudniej.

Ciężka sprawa i mam nadzieję, że ta większość węgierska będzie teraz.

Pozdrawiam.

"Większość ludzi jest zbyt ostrożna, żeby nabrać się na prawdę." Hugo Steinhaus

avatar użytkownika elig

12. @Ob.Serwator

Ja raczej podejrzewam, że będzie trzydzieści parę za PiS, trzydzieści parę dla PO, a resztą podziela się SLD i PSL w stosunku około 2:1. W dziedzinie gospodarczej możliwe są różne manewry, zależne od tego, co się bardziej opłaca.