Co mi daje ateizm?

avatar użytkownika njnowak

Ateizm daje wolność?

Moje środowisko jest bardzo zróżnicowane: ateiści wywodzą się z różnych warstw społecznych, wykonują różne zawody, głoszą różne poglądy i popierają różne partie polityczne. Niektórzy z nich są niewierzący od zawsze, bo nie wynieśli wiary z domu rodzinnego, inni zaś mają za sobą religijną (niekoniecznie katolicką) przeszłość. Jest jednak rzecz, która łączy chyba wszystkich świadomych ateistów z całego świata. Otóż powtarzają oni zgodnym chórem, iż ateizm daje człowiekowi wolność. Czy tak jest w istocie?

Postanowiłam, że się zastanowię, czym jest dla mnie brak wiary w Boga i jakie korzyści czerpię na co dzień z tego światopoglądu. Czy całkowite odrzucenie teizmu wywołało w moim życiu jakieś zmiany? Na ile ja, osoba niewierząca, różnię się od człowieka wierzącego? Które z moich poglądów wynikają bezpośrednio z ateizmu? I jakie przekonania opuściły mnie razem z wiarą w Boga?


1. Ateizm sprawia, że jestem pro-life.

Nie wierzę w istnienie świata pozagrobowego. Jestem przekonana, że kiedy człowiek umiera, to można dać sobie spokój z rozmyślaniem na temat jego doli. Osoba zmarła nie pójdzie ani do nieba, ani do piekła, ani do czyśćca, albowiem życie po śmierci nie istnieje, nawet w najbardziej prymitywnej formie. Dzięki temu, iż nie wierzę w świat pozagrobowy, bardziej doceniam obecne, ziemskie, biologiczne życie. Uważam, że skoro istota ludzka, której życie jest zagrożone, nie ma szans na kontynuację swojej egzystencji po śmierci, to trzeba ją za wszelką cenę ratować.

Pogląd ten wyjaśnia, dlaczego jestem w stu procentach przeciwko aborcji. Skoro nienarodzone dzieci mają tylko to życie, które dała im przyroda, to należy je chronić z wyjątkową troskliwością. Jeśli któreś z tych dzieciątek zginie, to jego zgon będzie końcem wszystkiego - mała, ludzka istotka nie odrodzi się “po drugiej stronie”, gdyż żadnej “drugiej strony” nie ma. Ateizm zmusza mnie, bym szanowała ziemskie życie człowieka, bo jest ono jedyne i niepowtarzalne. Gdybym zaś była osobą wierzącą, w mojej głowie mógłby się zrodzić pogląd: “Co mnie obchodzą nienarodzone dzieci? Aborcja im nie zaszkodzi, ponieważ odrodzą się one w niebie, u Boga. Tam będzie im znacznie lepiej niż na Ziemi”.

Ponieważ nie wierzę w żadne uduchowione teorie dotyczące człowieka i świata, jestem zmuszona przyjąć światopogląd naukowy. W świetle nauki, człowieczeństwo jest tożsame z przynależnością do gatunku ludzkiego, a gatunek ludzki jest kwestią posiadania ludzkiego DNA. Jeśli mamy stworzenie, które stanowi pewną całość, posiada własny kod genetyczny i należy do gatunku Homo sapiens, to trzeba je uznać za człowieka. Ludzka zygota spełnia wszystkie warunki, które właśnie wymieniłam. Jest człowiekiem, zatem musi mieć zagwarantowane podstawowe prawa człowieka: do życia, do godnego traktowania i do bezpieczeństwa swojej osoby.

Sprzeciwiam się aborcji, niszczeniu nadliczbowych zarodków powstałych w procedurze in-vitro oraz środkom antykoncepcyjnym uniemożliwiającym zygocie zagnieżdżenie się w macicy (spirala domaciczna, pigułka hormonalna, pigułka “dzień po” i tym podobne). Za śmierć uważam sytuację, w której dany osobnik staje się martwy jak kłoda i niezdolny absolutnie do niczego (np. do rozwoju według “linii programowej” zapisanej w DNA). Gardzę dyskusjami typu: “Czy płód jest człowiekiem? Czy przedstawiciel innej rasy jest człowiekiem? Czy pozbawiony ludzkich uczuć morderca jest człowiekiem?”.

Na wszystkie wymienione pytania istnieje bowiem prosta odpowiedź: “Tak, ponieważ należy do gatunku ludzkiego”. Narodzony czy nienarodzony, biały czy kolorowy, wrażliwy czy psychopatyczny - Homo sapiens to Homo sapiens i nic tego nie zmieni. Jestem za tym, żeby zamordowanie dziecka poczętego było karalne dla jego matki. No, bo jeśli państwo nie ukarze aborcjonistki, to kto to zrobi? Bóg, który nie istnieje? Nie bądźmy śmieszni! Zabijanie osób dorosłych dopuszczam tylko w dwóch przypadkach: podczas wojny oraz jako karę za morderstwo lub zdradę Ojczyzny. Ale o tym za chwilę.


2. Ateizm sprawia, że mogę być patriotką, nacjonalistką i konserwatystką.

Kiedy byłam osobą wierzącą, nie znosiłam patriotyzmu i nacjonalizmu, gdyż te ideologie jawiły mi się jako usprawiedliwienia dla przemocy, tak bardzo potępianej przez Jezusa Chrystusa. Stanowczo sprzeciwiałam się kultowi bohaterów narodowych, bo uważałam, że skoro ci ludzie zabijali w czasie wojny, to Jahwe na pewno nie przyjął ich do nieba. Stawianie “Honoru” i “Ojczyzny” w jednym szeregu z “Bogiem” jawiło mi się jako ciężka obraza dla Króla Miłości i Pokoju. Nacjonalizm uważałam za synonim faszyzmu, nazizmu i rasizmu, a samych nacjonalistów postrzegałam jako grzeszników, którzy nie potrafią kochać wszystkich ludzi jednakowo i którzy są z góry skazani na potępienie. Podkreślanie różnic i podziałów między narodami utożsamiałam z sianiem nienawiści i nietolerancji, czyli z grzechem przeciwko przykazaniu miłości.

Nie uznawałam żadnych wojen, nawet tych obronnych, bowiem Pan Jezus - bity, opluwany i poniżany - nie robił nic, żeby się bronić. Uważałam, że chrześcijanin musi ściśle przestrzegać zaleceń Chrystusa, a przecież ten kazał miłować bliźniego, nadstawiać drugi policzek, przebaczać wszelkie krzywdy i oddawać życie za przyjaciół. Sądziłam także, iż należy ograniczyć do minimum lub wręcz całkowicie odrzucić zabijanie zwierząt, albowiem krzywdzenie stworzeń Bożych jest grzechem ciężkim. Byłam wielką zwolenniczką związków homoseksualnych, ponieważ - jak utrzymywałam - miłość jest darem od Jahwe, a szacunek dla inności to święty obowiązek chrześcijanina. Popierałam operacji zmiany płci, bo uważałam, że prawdziwą płcią jest płeć naszej (pochodzącej od Boga) duszy.

Można sobie wyobrazić, kim bym dzisiaj była, gdybym w wieku 16 lat nie została agnostyczką, a rok później ateistką. Pewnie skończyłabym w partii Zieloni 2004 (kurczę, co religia robi z człowiekiem?!). Wiara w Boga i wierność Ewangelii zabraniałyby mi miłości do Polski, zmuszałyby mnie do kosmopolityzmu, ekologizmu, pacyfizmu i feminizmu oraz mobilizowałyby mnie do krzewienia homoseksualnej i transseksualnej propagandy. Uświadomienie sobie, że żadnego Boga nie ma, sprawiło, iż mogłam się wyzwolić z sideł poprawności politycznej i lewackiej “filozofii miłości”. Odrzucając religię, która zmuszała mnie do określonych zachowań pod groźbą piekła lub innej kary Boskiej, stałam się wolną i samodzielnie myślącą osobą.

Dotarło do mnie, iż nie mam obowiązku popierać homoseksualizmu i transseksualizmu. Zrozumiałam, że wcale nie muszę być masochistką, która nadstawia drugi policzek, rezygnuje z wszelkiej samoobrony, wybacza 77 razy, cieszy się z każdego cierpienia zbliżającego ją do Chrystusa oraz żyje według zasady “oni mnie opluwają, a ja się cieszę, że deszczyk pada”. Pojęłam, iż mam swoją godność, a także prawo do szczęścia i stawiania na swoim. Stwierdziłam, że wcale nie muszę się poniżać, szanując i uszczęśliwiając ludzi, którzy mnie krzywdzą. Wręcz przeciwnie: mogę, a nawet powinnam mieć swój honor. Ta honorowość i skłonność do obrony własnych interesów przeszły mi potem w patriotyzm i nacjonalizm, z czego jestem niezmiernie dumna.


3. Ateizm daje mi wolność myśli, słowa, sumienia i edukacji.

Kiedy byłam katoliczką, zdawałam sobie sprawę z faktu, iż można grzeszyć na kilka sposobów: myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Wiedza o tym, że każdy, nawet najdrobniejszy i najmniej szkodliwy społecznie uczynek może być grzechem, sprawiała, iż musiałam się nieustannie pilnować. Uciążliwa, niekończąca się samokontrola rodem z powieści “Rok 1984” (w której ludzie starali się unikać myślozbrodni i gębozbrodni) bardzo utrudniała mi życie i najzwyczajniej w świecie mnie ograniczała.

Jako osoba wierząca, byłam zmuszona uważać na każde wypowiadane słowo, żeby nie obrazić Boga ani bliźniego. Nie mogłam swobodnie snuć refleksji ani wypowiadać w umyśle pewnych stwierdzeń, żeby przypadkiem nie zgrzeszyć myślą. O wyciąganiu własnych wniosków i robieniu czegokolwiek wbrew Nowemu Testamentowi nawet nie było mowy. Słuchając rocka i metalu, które już w starszych klasach podstawówki zaczynały mi się podobać, czułam się jak przestępczyni. W ogóle słuchanie muzyki i korzystanie z rozrywek w czasie “fioletowych okresów” z kalendarza liturgicznego obniżało moje poczucie własnej wartości. Spożycie mięsa w piątek uważałam za niesłychaną zbrodnię i manifestację braku szacunku dla męki Pańskiej. Zarzucałam sobie, że w moim sercu od czasu do czasu pojawiają się zakazane emocje, bo przecież gniew i zazdrość należą do grzechów głównych.

Ateizm sprawił, iż nabrałam wreszcie pewności siebie i zaczęłam normalnie funkcjonować. Skorzystał na tym przede wszystkim mój umysł, gdyż mogłam od tej pory rozmyślać o wszystkich zagadnieniach, w dowolny sposób i z dowolnego punktu widzenia. Rozszerzyły się także moje możliwości edukacyjne. O ile w katolicyzmie czytanie, słuchanie i oglądanie pewnych materiałów jest grzechem, o tyle po jego odrzuceniu można czytać, słuchać i oglądać niemal wszystko (np. fragmenty świętych ksiąg innych religii).

Osoba, która wyrwała się spod pantofla wiary, może wszechstronnie się rozwijać i samodzielnie kształtować swój światopogląd. Nie musi się martwić, że każdy przeczytany artykuł, napisane zdanie i sformułowane w myślach stwierdzenie przybliża ją do diabła. Co więcej, ma prawo zrezygnować z uczestnictwa w kulcie jednostki, jakim jest czczenie papieża i uznawanie go za istotę nieomylną.

Religia, wbrew solennym deklaracjom kapłanów, nie dopuszcza wolności myśli, słowa, sumienia i edukacji. Jeśli ktoś chce być wolny, to musi odrzucić wiarę, zmienić wyznanie albo pogodzić się z myślą, iż - w świetle doktryny religijnej - jest grzesznikiem skazanym na wieczne tortury w piekle. Gdyby taki człowiek żył w średniowieczu, musiałby się też przygotować na bliskie spotkanie trzeciego stopnia z inkwizycją. Niewykluczone, że w tamtych czasach ja sama zostałabym aresztowana przez jakichś smutnych panów.


Jestem wolnym człowiekiem!

Jak widać, utrata wiary w istnienie Boga wniosła do mojego życia nową jakość. Dzięki ateizmowi stałam się panią swojego losu, myślącą samodzielnie i niewahającą się wykraczać poza ramy religii chrześcijańskiej. Uważam, że osoba, która określiła ateizm jako wyzwolenie istoty ludzkiej, miała rację. Brak wiary w Boga powoduje, iż mogę - bez oglądania się na nic - określać, co jest dobre, a co złe, co mądre, a co głupie, co piękne, a co brzydkie. Nie muszę stosować orwellowskiego “zbrodnioszlabanu”, czyli zabiegu myślowego polegającego na blokowaniu wszelkich wątpliwości i nieortodoksyjnych myśli rodzących się w głowie.

Odkąd przestałam być katoliczką, nie boję się używać rozumu do celów niezgodnych z doktryną religijną. Nikt nie może mi nakazać, abym myślała lub czuła w określony sposób. Jestem wolnym człowiekiem, a nie ofiarą kontroli umysłu. Mogę być patriotką, nacjonalistką, antydemokratką i antyfeministką, popierać lub potępiać dowolne zjawiska, gniewać się i lenić, jeść mięso w piątek, kołysać się przy muzyce w adwencie, słuchać Arkony, wychwalać Łukaszenkę, żyć bez spowiedzi i Mszy świętej, farbować włosy na “jaskrawy kolor, czarny jak piekło” oraz pisać takie artykuły jak ten, który teraz czytacie.

Ateista to człowiek godny podziwu, albowiem wyzwolenie się od dogmatów, w które wierzyło się przez całe życie, wymaga nie lada odwagi i samozaparcia. Nie jest łatwe ani odłączenie się od Matriksa, ani przyznanie się ludzkości do nowego światopoglądu. Lecz gdy człowiek już to uczyni, naprawdę ma wrażenie, iż obudził się z jakiegoś absurdalnego snu i otrzymał wiele nowych możliwości. To tak, jakby wyjść z ciemnego lochu, w którym było się przykutym do ściany i zakneblowanym. Totalne wyzwolenie, nowe życie, zwycięstwo nad własnymi ograniczeniami. Lubię to!


Natalia Julia Nowak,
20 października 2011 r.


 

1 komentarz

avatar użytkownika joanna

1. byc albo nie byc...

joanna