Widziane po latach. O poetyce snu i "Milczeniu" Martina Scorsese. Cz. 3

avatar użytkownika kazef

Książka i film opowiadają o losach portugalskich zakonników Sebastião Rodriguesa i Francisco Garupe (w filmie granych przez Andrew Garfielda i Adama Drivera), którzy w XVII w.  przybywają do Japonii, aby nieść wiarę katolicką i Dobrą Nowinę japońskim chłopom[1]. Wypełniają odwieczną misję Kościoła, w myśl której tylko w Chrystusie leży Odkupienie. Mają też sprawdzić, czy ich zaginiony wychowawca Cristóvão Ferreira (Liam Neeson), który przybył na wyspy wcześniej, rzeczywiście wyrzekł się chrześcijaństwa.

     Scenariusz skonstruowany jest tak, aby rozgrywać narastające napięcie między strachem w jakim żyją ukrywający się zakonnicy i chrześcijanie z jednej strony, a moralnymi wątpliwościami związanymi z sensem nawracania na chrześcijaństwo z drugiej. Wyznawcy Chrystusa w każdej chwili mogą zostać zadenuncjowani do władz i wtedy grozi im okrutna śmierć. Scorsese raczy widza obrazami jak z mrocznego  koszmaru: scenami brutalnych prześladowań, tortur i mordów[2]. Przedstawiciele rodu Tokugawa, którzy zaalarmowani przybywają do wioski, przeprowadzają na podejrzanych o wiarę w Chrystusa perfidny test: każą im podeptać drewniany wizerunek ukrzyżowanego Pana. Tych, którzy nie chcą tego uczynić, wsadzają do więzień i skazują na śmierć. Scorsese lubuje się w makabrze: przejmujące jęki torturowanych drażnią  naszą wrażliwość. Ból jest jednak nie tylko fizyczny; równie trudne do zniesienia są męki psychiczne.

     Zmaltretowany i będący u kresu wytrzymałości o. Rodrigues staje w pewnym momencie przed obliczem Inoue  - wykształconego japońskiego komisarza ds. religii. Inoue jest panem sytuacji, jednym ruchem ręki może skazać przesłuchiwanego mnicha na tortury lub śmierć. I w takich właśnie warunkach próbuje naigrawać się z zakonnika, prowadząc z nim „uczoną” rozmowę teologiczną[3]. Dowodzi, że lepiej byłoby, aby Rodrigues tu nie przyjeżdżał, bo przecież Japończycy mają własną kulturę i swoją religię, a naiwni chłopi pewnie nie wiedzą nawet, w co wierzą. Rodriguesowi trudno odpowiedzieć na argumenty: jest w matni, na łasce rozmówcy, pana i władcy. Scorsese rozgrywa tę scenę podobnie jak inne: w świadomości widza pojawia się wątpliwość: po co nawracać? W jakim celu narażać życie swoje i innych? Całkowicie pomijane jest uzasadnienie sensu misyjności chrześcijaństwa. Sami zakonnicy stają się w istocie winnymi tortur i śmierci japońskich chłopów. Są też w tak przedstawionej optyce winnymi własnych cierpień, bo przecież nikt ich tu nie zapraszał. Wprawdzie widzimy japońskich wieśniaków rozkochanych w nowej wierze, spragnionych europejskich kapłanów i sakramentów. Ale te obrazki zdają się jedynie pokusą i pewnym wytłumaczeniem dla przyjazdu zakonników. Bardziej spełniają rolę dramatyczną i są rodzajem reżyserskiego, przewrotnego alibi: dostarczają materiału pozwalającego oszukać naiwnych widzów poprzez zniuansowanie antykatolickiego i antyewangelizacyjnego charakteru narracji.  

     W kulminacyjnym momencie młody Rodrigues musi zdecydować: jeśli nie podepcze tabliczki w wizerunkiem Chrystusa, zginą w okrutny sposób jego współwyznawcy: powieszeni w workach z głową w dół z nacięciami na skórze – tak aby kropla po kropli wyciekało z nich życie. Otrzymujemy informację, że to najokrutniejsza, powolna tortura. Bóg, tak jak we wcześniejszych fragmentach opowieści, wydaje się nieczuły na modlitwy i nie daje zakonnikowi podpowiedzi. Ale właśnie w tej chwili oblicze Ukrzyżowanego zaczyna przemawiać do zakonnika z offu: „Depcz! Możesz deptać! Ja po to istnieję, żebyście po mnie deptali. Po to w końcu przyszedłem na świat". Skoro sam Chrystus namawia, któż by się wahał? Sam Bóg wzywa do apostazji! Zrób to, ocal siebie i innych! Bądź wybawicielem, mesjaszem dla tych ludzi! Chrystus jest w tej scenie ukazany jak największy heretyk! Jako kusiciel! Zaprzecza swoim słowom o niesieniu Ewangelii, zaprzecza najgłębszym dogmatom o sensie swego przyjścia na świat. Zachęca do hipokryzji: zewnętrznego okazania niewiary, tak jakby to, co pokazujemy na zewnętrz, mogło bez żadnych konsekwencji duchowych stać w sprzeczności wobec tego, co wewnątrz. Czyń inaczej, niż myślisz, rób jak ci wygodnie. Wiarę zostaw we wnętrzu. Oczywiście Scorsese słowami Boga przekonuje do tego nie tylko Rodriguesa, ale i widza.

     Scenę tę celnie charakteryzuje jezuita Damian Wojciechowski: „Chrystus zachęcający do podeptania własnego wizerunku i udawania apostazji to mało przemyślana idea. Jezus wzywa w Ewangelii do bycia jednoznacznym: tak, tak, nie, nie. Co kilka linijek przestrzega swoich uczniów, że będą musieli tracić życie dając świadectwo Jego imieniu, a kto się Go zaprze, tego i On się zaprze. Czy możliwe, jest chrześcijaństwo bez świadectwa? Czy Jezus mógł zachęcać do wyparcia się swojej wiary? Przecież Jezus wielokrotnie i jednoznacznie podkreśla, że jego uczniów spotka ten sam los co jego. I zachęca ich do wytrwania. Według Jezusa prawda i wiara są wartościami, za które należy zapłacić życiem, jeśli będzie taka potrzeba. (…) Pierwsi chrześcijanie nie mieli wątpliwości, że warto oddać życie za wiarę. Gdyby tak nie było, chrześcijaństwo nie przeżyłoby prześladowań. Pogląd, że nie ma sensu oddawanie własnego życia za wiarę w Jezusa, wynika z niewiary w życie wieczne. (…). Bez wiary w życie wieczne męczeństwo jest szaleństwem. Absolutyzacja życia ludzkiego i ograniczanie go do życia ziemskiego, to typowe podglądy naszych czasów, ale nie ludzi żyjących w XVII wieku. Nie ma to też nic wspólnego ze słowami Jezusa, iż ten kto chce zachować swoje życie straci je, a kto je straci, ten je zachowa”[4].

     Jerzy Wolak w recenzji na portalu „Polonia Christiana” widzi tę scenę podobnie: „Martin Scorsese (…) pochwalił duchownych, którzy wyparli się Boga i przyjąwszy obcą religię wstąpili na służbę skrajnie antychrześcijańskiego reżimu. A jednocześnie napluł w twarz tysiącom męczenników, którzy z miłości do Jezusa Chrystusa i wierności Jego nauce woleli śmierć niż uchybienie złożonemu w ich duszach depozytowi wiary. Tym zaś, których najwyższej pochwały godną postawę wierności aż po zgon w wyrafinowanych męczarniach pięknie notabene w swoim filmie ukazał, wystawił certyfikat ciężkiego frajera. No bo po co było cierpieć wisząc całymi dniami głową w dół (ze skórą głęboko naciętą za uszami, by odsączyć nadmiar spływającej krwi w celu wydłużenia agonii), albo dać się polewać wrzątkiem, skoro można było niezobowiązująco podeptać wizerunek Zbawiciela, po czym żyć długo i szczęśliwie ciesząc się niezakłóconą wewnętrzną wiarą we wszystko, w co tylko katolik ma wierzyć?”[5]

      Zarówno o. Damian Wojciechowski, jak i Jerzy Wolak zżymają się na niezrozumienie filmu wśród osób duchownych, wśród których znaleźli się tacy, którzy pochwalili film. Wolak pisze następująco: „Niektórzy mogą wyjść z tego filmu zgorszeni, ale każdy powinien go obejrzeć” – orzekł wysoki rangą duchowny. Tylko po co? Jakie dobro wypłynie z tego dla jego duszy? Prócz, rzecz jasna, uświadomienia sobie, jak łatwo usprawiedliwić zaprzaństwo. Ale gdzie w tym dobro? No, chyba szykuje się jakiś nowy program duszpasterski. Apostazja nową drogą Kościoła?”.

      Najważniejszy rys filmu Scorsesego dostrzegł także Sławomir Cenckiewicz, któremu cierpienia misjonarzy przywiodły na myśl tortury jakich doświadczali Żołnierze Niezłomni. Niezłomni, bo nie zdradzili mimo tortur. „Film Scorsese – pisze Cenckiewicz - jest w istocie wezwaniem do demobilizacji chrześcijan, bo jak rzadko który kwestionuje przecież sens ofiary, świadectwa wierności i trwania do końca przy Zbawicielu wbrew wszystkim i wszystkiemu!”[6]. Podobne analogie musiały przyjść do głowy Jerzemu Wolakowi, gdy pisał o „biednym chłopczynie emocjonalnie wykiwanym przez fachowego ubeka”. Postać grana przez Andy’ego Garfielda to zresztą – zdaniem Wolaka – „przecinkowaty hipsterek z modną zaczeską i brodą na drwala”.  I dodaje: „To nie szesnasto- czy siedemnastowieczny jezuita. To nie Izaak Jogues, Ignacy de Azevedo, Jan de Britto, Edmund Campion czy Andrzej Bobola”.

      Bohatera bliższego czasom i okolicznościom historycznym ukazanym w filmie odnajduje o. Wojciechowski. Ukazany w filmie akt apostazji o. Ferreiry, spowodował duże wrzenie wśród ówczesnych jezuitów, którzy zgłaszali się, aby odkupić winę współbrata. „Jednym z nich – pisze o. Wojciechowski - był Polak, O. Wojciech Męciński. Po przybyciu do Japonii (był tam zapewne pierwszym Polakiem w historii) został zaraz schwytany przez ludzi szoguna. Od VIII 164r2 do 16 III 1643 Męciński był męczony 105 razy, ale nie dał się złamać. Zawieszono go więc wraz z innymi jezuitami głową na dół nad zagłębieniem z nieczystościami. Zmarł po 7 dniach męki 23 III 1643. Ciało spalono, a popiół wrzucono do morza. Nie wiemy czy Ferreira był świadkiem jego męczeństwa, ale nie można tego wykluczyć”.

 

Ostateczny stempel na wymowie filmu Martin Scorsese przybija w finałowej scenie. Cdn.



[1] O historycznym tle akcji filmu zob. G. Kucharczyk,  Męczeństwo w Kraju Kwitnącej Wiśni, „Miłujcie się!”, nr 5-2008, https://adonai.pl/historia/?id=29

[2] Także w pierwszej, japońskiej ekranizacji powieści Endō z 1971r. w reż. Masahiro Shinody (pisarz był współautorem scenariusza), okrutne sceny tortur kręcone były z wyraźnym upodobaniem i naturalizmem. Najbardziej wstrząsającą fragmentem filmu było zakopanie więźniów na arenie tak, aby na powierzchni wystawały same głowy.  Następnie na plac wjeżdżali jeźdźcy na koniach, galopując zapamiętale wokół w wiadomym celu…

[3] Scena może przywodzić nieco na myśl rozmowę Stasia Tarkowskiego z Mahdim, o której wspominał w cytowanym wcześniej fragmencie Paweł Lisicki.  

[4] D. Wojciechowski SJ, Jezuita o „Milczeniu”, 28.02.2017, https://opoka.org.pl/biblioteka/P/PK/dw_milczenie2017.html

[5] J. Wolak, „Milczenie”. Pochwała zdrady. Na portalu www.pch24.pl tekst nie jest już dostępny. Można go przeczytać pod linkiem: https://www.bibula.com/?p=94261

 

 

2 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. @kazef

„Chrystus zachęcający do podeptania własnego wizerunku i udawania apostazji to mało przemyślana idea. Jezus wzywa w Ewangelii do bycia jednoznacznym: tak, tak, nie, nie. Co kilka linijek przestrzega swoich uczniów, że będą musieli tracić życie dając świadectwo Jego imieniu, a kto się Go zaprze, tego i On się zaprze."

Czy możliwe, jest chrześcijaństwo bez świadectwa?

No właśnie, to jest właściwe pytanie , które powinno zostać postawione.
Z wiarą Chrześcijan walczono od wieków, w rózne sposoby, Najbardziej szatańskim pomysłem jest zasiewanie ziarna zwątpienia w obrazie oglądanym na ekranie.
Znam taką paniusię, która chcąc chyba mi zaimponować, jaki to synek jest kulturalnie uświadomiony (mieszkają w domu dziadków bardzo religijnych) oświadczyła, że synuś nie wierzy w Boga, a doszedł do tego po obejrzeniu filmu „Kod Leonarda Da Vinci” .
Odparłam jej, że jego wiara musiała być bardzo nikła, skoro ją utracił po obejrzeniu filmu w kinie. Powiedziałam jej, że nie ma sie czym chwalić, bo to nie najlepiej świadczy o jego wykształceniu.
Zamilkła bardzo niezadowolona.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika kazef

2. @Maryla

Abp Fulton Sheen mowił, że "W prawie dziewięciu przypadkach na dziesięć argumentacja osób, które miały wiarę, a teraz ją odrzucają, wynika nie z rozumowania, a z ich sposobu życia. Katolicy odchodzą zwykle od Kościoła nie na skutek jakiegoś problemu z Credo, a z powodu trudności, jakie mają z Przykazaniami".