Gruzja wojną pachnąca (1)

avatar użytkownika Ryszard Czarnecki

Ryszard Czarnecki dla blogmedia24.pl

Ten wpis otwiera cykl reportaży z podróży, który w przyszłym roku ukaże się w formie książki

 W Gruzji wybory...

Z New Delhi, przez Wiedeń, Paryż, po 19 godzinach podróży trzema samolotami docieram do Gruzji, do stolicy tego kraju od 1500 lat (!) - Tbilisi. Jutro będę tu - z ramienia Parlamentu Europejskiego - oficjalnym obserwatorem wyborów prezydenckich...

      ***

Gdy piszę te słowa jest po 21. czasu miejscowego (w Polsce 3 godziny wcześniej). Od ponad 14 godzin wykonuję pracę obserwatora wyborów prezydenckich w Gruzji. Jestem jednym z 7 deputowanych, którym Parlament Europejski powierzył takie zadanie - i jedynym Polakiem w tym gronie. Są też polscy posłowie, którzy przyjechali tu wykonując mandat Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy czy OBWE - dziś o świcie spotkałem choćby Marka  Suskiego z PiS i jednego z senatorów. Nie ma, niestety, delegacji polskiego Sejmu - bardzo szkoda, bo akurat w tym kraju polska obecność jest szczególnie pożądana. Tę szkodliwą decyzję marszałka Komorowskiego Gruzini pewnie jakoś przeżyją, ale na 100 % ucieszyła ona Rosjan. Ot, taki noworoczny prezent dla Moskwy - wcześniej bardzo zaniepokojonej i szczególnie przyjaznymi relacjami prezydentów Polski i Gruzji, ale i mediacją, jaką w trzeciej dekadzie listopada podjął Lech Kaczyński między skonfliktowanymi obozami Saakaszwilego i opozycji.

Te wybory przypadły na czas dla Gruzji specjalny. Rosjanie nie tylko rozgrywają gruzińską opozycję przeciw prezydentowi, osłabiając pozycję Gruzji na arenie międzynarodowej, ale też robią wszystko - politycznie, dyplomatycznie i militarnie, aby oderwać od "antyrosyjskiej Gruzji" Abchazję i Osetię. W obu tych regionach stacjonują rosyjskie wojska, mają one własne władze deklarujące całkowitą odrębność od Tbilisi. Są za to całkowicie ekonomicznie uzależnione od Moskwy i wiszą na jej pasku politycznym. Pewien specjalista od Gruzji powiedział mi wczoraj otwartym tekstem, że obecna sytuacja tutaj przypomina...  pierwszą połowę sierpnia 1939 roku w Polsce oczekującej na wojnę z Niemcami. Jego zdaniem konflikty militarne gruzińsko-osetyński czy gruzińsko-abchazki są nieuchronne...  Z Rosją w tle, rzecz jasna.

Strzelają race. Auta z gruzińskimi flagami szaleją po ulicach Tbilisi. Wygrał - chyba - obecny prezydent z - chyba - niewielką przewagą. I dobrze. Bo Polska potrzebuje Gruzji nastawionej na realną niezależność od Moskwy. Bo na Zakaukaziu toczy się wielki polityczny mecz. A Polska gra w tym meczu w ataku...


Wojna na Zakaukaziu wisi w powietrzu

Wybory prezydenckie w Gruzji zakończone, ale jakby wciąż trwają. Opozycja kwestionuje ich wyniki, organizuje demonstracje, domaga się drugiej tury, choć -według obozu rządowego - obecny prezydent minimalnie, bo minimalnie, ale wygrał już w pierwszej.

82 % obserwatorów międzynarodowych nie wniosło zastrzeżeń do przebiegu wyborów, 18 % oceniło je jako "złe" lub "bardzo złe" - pytanie tylko,  ile z tych 18 % to przedstawiciele rosyjskiej Dumy, będący tu pod szyldem bądź Rady Europy bądź Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE)? Akurat Rosjanie mają swoje powody, aby dorzucać do gruzińskiego kotła i destabilizować sytuację w kraju, który od paru lat staje im kością w gardle...

Jak się wydaje, opozycja niespecjalnie wierzy w możliwość unieważnienia wyborów czy doprowadzenia do drugiej tury, ale domagając się tego, organizując swoich zwolenników już teraz w praktyce przygotowuje się do wiosennych wyborów parlamentarnych, traktując je jako swoisty rewanż za prezydenckie.

Swoją drogą, Saakaszwili świetnie wybrał termin przyspieszonych wyborów prezydenckich: niemal w wigilię prawosławnych Świąt Bożego Narodzenia, gdy ludzie myślą o zakupach, prezentach, a nie o polityce i gdy udział w ewentualnych protestach siłą rzeczy musi być znikomy. Temu politykowi jakoś zawsze sprzyja pogoda. Gdy po sfałszowanych przez poprzedniego prezydenta Eduarda Szewardnadze (ostatniego ministra spraw zagranicznych ZSRR) wyborach, organizował uliczne protesty i demonstracje przed siedzibą parlamentu, pogoda była znakomita - mimo późnej pory roku - a to oczywiście zwiększało frekwencje. Teraz w Tbilisi jest minus kilka stopni, spadł spory śnieg, co w stolicy Gruzji nie zdarza się często - to z kolei raczej uczestników wieców antyprezydenckich nie przysporzy...

Jednak tak naprawdę te spory gruzińsko-gruzińskie są mniej ważne. Ważniejsze jest to, co wisi w powietrzu: możliwość oderwania się od Gruzji Osetii i Abchazji. Rosja to poprze nie tylko politycznie: już szef Dumy Borys Gryzłow oświadczył, że jeżeli oba te regiony zadeklarują niepodległość to rosyjski parlament przyjmie to do wiadomości, czyli de facto Moskwa to uzna. Ale Federacja Rosyjska poprzeć to może militarnie i to nie tylko poprzez swoje wojska, które już tam są. Może też wręcz udzielić pomocy militarnej na prośbę np. Abchazji, choćby poprzez jedną dywizję czołgów...

Jedno jest pewne: jeśli - po casusie Kosowa (pierwsza po II wojnie światowej jednostronna decyzja o zmianie obowiązujących w Europie granic - o ile formalnie nastąpi...) - Osetia i Abchazja oderwą się od Gruzji to Tbilisi będzie musiało zareagować i to zbrojnie. I to obojętnie, kto będzie w Gruzji rządził. Wówczas Moskwa zapewne pośpieszy z tradycyjną "braterską" pomocą. A to oznacza wojnę - i ostrą reakcję USA, NATO, ale tez zapewne i Polski. To zaś równa się najostrzejszemu kryzysowi polityczno-militarnemu w Europie od czasów "bałkańskiego kotła" początku lat 1990...

Na Południowym Zakaukaziu wojna wisi w powietrzu. Nie dziś, nie jutro, ale w tym roku.


Prezydent Misza

W Tbilisi dziś jest prawosławne Boże Narodzenie. Już o świcie, przed 6. rano, tłumy ludzi wracały z porannych uroczystości w cerkwiach: tych podległych Cerkwi Gruzińskiej i tych podległych Cerkwi Rosyjskiej. Śnieg pada cały czas i jest bardzo mroźno, a szczyty gór wokół stolicy Gruzji wyglądają albo jak z bajki, albo jak z folderu nagrodzonego na konkursie materiałów turystycznych.

Gruzini strasznie się dziwią, bo śnieg pada i pada. Tak mroźnej, śnieżnej zimy nie było tu od bardzo dawna, przynajmniej w Tbilisi. Samochody posuwają się po ulicach stolicy w żółwim tempie, jest bardzo ślisko, a nikt nie tu nie używa zimowych opon. Kierowcy, którzy wybierają się w góry zakładają łańcuchy, ale reszta jeździ jak po szkle. Jestem tu czwarty dzień, a dopiero pierwszy raz widziałem jak posypywano ulice piaskiem…

Gruzińska państwowa telewizja triumfalnie ogłosiła, że gratulacje dla nowego-starego prezydenta - mimo że formalnie nie policzono jeszcze wszystkich głosów - złożyło dwóch prezydentów: Polski i Kazachstanu. Poinformowano też, że Lech Kaczyński przyjedzie na inaugurację prezydentury Saakaszwilego w trzeciej dekadzie stycznia. Nota bene, Gruzja to - obok Litwy i Ukrainy - kraj najczęściej odwiedzany przez prezydenta RP.

Gdy piszę te słowa Saakaszwili ma wynik niespełna 51 % głosów, ale będzie miał wyższy, bo na razie głównie spływają głosy z dużych miast, także stolicy, gdzie dość często wygrywała opozycja. Prowincja natomiast stanęła jak jeden mąż za Saakaszwilim. Ale podziały polityczne idą tak naprawdę w poprzek rodzin. Wczoraj, z prawdziwą gruzińską gościnnością, podejmowała mnie dwupokoleniowa gruzińska rodzina, mieszkająca w stolicy Gruzji od pokoleń. Ojciec, były trener kadry Gruzji w akrobatyce, głosował za Saakaszwilim, ale jego żona, córka i syn za głównym oponentem obecnego prezydenta. Ludzie, którzy głosowali przeciwko Michaiłowi Saakaszwili, jak choćby ta pani domu, niegdyś główna księgowa jednego z ministerstw za czasów pierwszego prezydenta niepodległej Gruzji Zwiada Gamsachurdii, czynili to głównie ze względów ekonomicznych. Podrożało i to i tamto. Miało być inaczej, obietnice były inne. Nawet od zwolenników "Miszy" Saakaszwilego słyszałem utyskiwania, że np. drastycznie podrożało metro. Ludzie jakby nie chcą pamiętać, że w ostatnich latach rzeczywiście zmieniło się tu bardzo wiele: wzrosło bezpieczeństwo obywateli, wyraźnie obniżono korupcję. Jeszcze niedawno zwykli przestępcy polskiemu charge d'affaire i jego rodzinie, w czasie kradzieży auta, przystawili lufę kałasznikowa do głów, a inni, także przy kradzieży samochodu, do nieprzytomności pobili zastępcę ambasadora Rosji. Mafia kazała opłacać się hotelom i restauracjom, a mafiozi zasiadali w parlamencie. Na początku dziennym - o czym opowiadał mi z oburzeniem młody absolwent "międzynarodowego biznesu" na państwowym uniwersytecie w Tbilisi, były bliskie kontakty świata polityki i mafiozów.

Z kolei Szkot mieszkający od 12 lat w Tbilisi, ożeniony z Gruzinką i mający tu własną restaurację i dyskotekę mówił mi, że dopiero od czasów Saakaszwilego mafia straciła wpływy i nie trzeba się jej opłacać.

Inteligencja nie przepada za starym-nowym prezydentem, ale prości ludzie popierają go. W pierwszych minutach mojego pobytu w stolicy Gruzji, w drodze z lotniska do hotelu, taksówkarz - wioząc mnie i pokazując rzeczywiście efektowne, kolorowe, świąteczne oświetlenie miasta, barwne neony i lampiony - powiedział z naciskiem: "Wsio eto Misza sdiełał" ("Wszystko to Misza zrobił"). Inny taksówkarz następnego dnia odpierając zarzuty, podniesione także w polskiej prasie m.in. przez dziennikarkę Anne Applebaum, żonę naszego ministra spraw zagranicznych - o licznych romansach prezydenta Gruzji, powiedział mi wzruszając ramionami i śmiejąc się: "I szto, szto on zenszczin liubit?" ("No i co z tego, że on lubi kobiety?") - "Wsie liubiat!" ("Wszyscy lubią!").

No i tak "Misza" Saakaszwili, przyjaciel Lecha Kaczyńskiego, polityk niechętny Rosji, został ponownie prezydentem Gruzji.

                                                                ***

Często z ramienia Parlamentu Europejskiego, ale także przedtem kontrolowałem wybory w wielu krajach świata, na czterech kontynentach (Europa, Afryka, Azja, Ameryka). Jakoś rzadko jednak odbywały się one zimą (choć w grudniu 2007 roku w Kosowie), a już prawie nigdy w styczniu (tylko wybory prezydenckie w Autonomii Palestyńskiej w 2006 roku i w Gruzji w 2008 roku). Takie wybory są ciekawe poznawczo, ale otoczka jest mało przyjemna. Jest zimno, wstaje się nie bladym, ale ciemnym świtem i trzeba telepać się w chłodzie, zwykle daleko od stolicy. Tak było i tym razem.

W pierwszej komisji w Tbilisi byliśmy niespełna 20 minut przed godziną 8., czyli przed rozpoczęciem wyborów. Jest jeszcze kompletnie ciemno - słońce wzejdzie dopiero o 8:27. Wybory odbywają się w pomieszczeniach Instytutu Naukowego Meteorologii. Komisja - jak wszędzie indziej liczyła 13 osób, z czego większość - jak w olbrzymiej większości przypadków - stanowiły kobiety (8). Patrzyłem z podziwem na tych dzielnych ludzi, którzy w temperaturze 5°C (!) mieli spędzić, lekko licząc ok. 16 godzin (same wybory - 12 godzin, przygotowanie i liczenie głosów - kolejnych kilka).

Następnie udajemy się do północno-zachodniej Gruzji w okolice miasta Gori. Miasto to przeszło do historii ludzkości, bo urodził się tam jeden z największych zbrodniarzy w dziejach świata - Józef Wissarionowicz Dżugaszwili (partyjny pseudonim "Stalin").

Zaczynamy od miejscowości Zegduleti. Do godziny 10. głosowało tu zaledwie 58 osób na 1014 uprawnionych, a więc ok. 4,5 %, ale w ciągu kolejnego kwadransa głosuje kolejnych kilkanaście. Lokal wyborczy znajduje się w budynku szkolnym, ale już ubikacja… na zewnątrz. Przy temperaturze minus kilka stopni korzystanie z niej wymaga samozaparcia. Moją uwagę zwraca urządzenie służące do ogrzewania - piecyk typu "koza" z rurą do sufitu… Przewodniczący komisji - Nugzar Budagaszwili każe sprawdzić nam paszporty, aby na pewno wiedzieć, czy my to my. Akurat dzwoni Polskie Radio - staję przy "kozie", aby się choć trochę ogrzać. Komisja jest wyjątkowo mało sfeminizowana, bo mniejszość jej stanowią kobiety (6 na 13).

Kolejny komitet wyborczy, jest w miejscowości Niski Sobisi, w nowoczesnej szkole odmalowanej na żółto, z dumnie łopoczącą gruzińską flagą. Przewodnicząca komisji Tsira Atskarunaszwili mówi nam, że do godz. 11:01 głosowało niespełna 10 % uprawnionych (70 na 775). Szkoła jest bardzo nowoczesna, ale i tak jest strasznie zimno. Członkowie komisji (10 kobiet na 13 osób) mogą się ogrzać jedynie… dwoma maszynkami elektrycznymi, na których można podgrzać herbatę.

Następny lokal, miejscowość Bershueti, znowu szkoła z gruzińską flagą. Przy wejściu lista wyborców przyklejona do ściany, a nad nią Chrystus i krzyż. Frekwencja poprawia się: o 11:30 głosowały 62 osoby na 602. Trzech europarlamentarzystów: ja, Czech i reprezentujący Słowację przedstawiciel mniejszości węgierskiej, robimy sobie sesję zdjęciową przy małym piecyku. Znaleźliśmy dobry pretekst, aby postać w ciepłym miejscu. Praktyczny Czech jest przerażony zarówno konstrukcją piecyka - o zaczadzenie tu nietrudno - ale też drutami elektrycznymi, które zwisają pod sufitem lokalu, do których przymocowana jest smętna, słaba żarówka. Ale przewodniczący komisji Tariel Glurjidze jest w dobrym humorze. Wiadomo - po zimie zawsze przychodzi wiosna.
 
Stamtąd wyruszamy pod granicę z Osetią. Ale to już całkiem inna historia…


Ryszard Czarnecki

*Autor jest Posłem do Parlamentu Europejskiego oraz członkiem Komisji Spraw Zagranicznych i Komisji Rozwoju PE

Etykietowanie:

3 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. Panie Pośle Czarnecki

Witam, Dziękuję za tekst dla naszego portalu

 

Czyta się świetnie, ale jeszcze lepiej by sie czytało, gdyby dał Pan akapity

 

pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Bernard

2. Brzmi jak memento

do późniejszych wydarzeń. A swoją drogą - kto stanowi główną opozycje w Gruzji - postkomuniści? czy nacjonaliści? w krajach postsowieckich nie było dekomunizacji. Patrząc na Polskę, moge sie tylko domyślać jak infiltrowane są gruzińskie elity.
avatar użytkownika Emisariusz IV RP

3. Wojna na Zakaukaziu wisi w powietrzu

================================== Jedno jest pewne: jeśli - po casusie Kosowa (pierwsza po II wojnie światowej jednostronna decyzja o zmianie obowiązujących w Europie granic - o ile formalnie nastąpi...) - Osetia i Abchazja oderwą się od Gruzji to Tbilisi będzie musiało zareagować i to zbrojnie. I to obojętnie, kto będzie w Gruzji rządził. Wówczas Moskwa zapewne pośpieszy z tradycyjną "braterską" pomocą. A to oznacza wojnę - i ostrą reakcję USA, NATO, ale tez zapewne i Polski. To zaś równa się najostrzejszemu kryzysowi polityczno-militarnemu w Europie od czasów "bałkańskiego kotła" początku lat 1990... Na Południowym Zakaukaziu wojna wisi w powietrzu. Nie dziś, nie jutro, ale w tym roku =================================
Fajnie się czyta ta wizje wojny w Gruzji, pomruki zbliżającej się WOJNY (przygotowania po ubu stronach) a były od dawna, Sakaszko (wg Rosjan agent CIA) jest im solą w oku od początku. Jednego Pan Czarnecki nie wywróżył celnie... "OSTRA" reakcja NATO, USA była, jest raczej panicznym strachem przed Rosją, sowieci zrobili z nas cwelów i kolejnym razem skręcą nam już naprawdę karki, zabiją dzieci, zgwałcą żony jak zwykle - tak robią zawsze, chyba że bez tego azjatyckiego ceremionału, od razu ATOMÓWKAMI walną. Gruzja była sondą. Świat nie zrobił NIC. Dokładnie jak po zajęciu całej Czechosłowacji, choć miał to być kawałek Sudetów... coś jak Abchazja-Osetia Południowa. Teraz wiedzą że mogą w Azerbejdżan uderzyć, albo Tbilisi wyparować, mogą zająć Estonię, Łotwę. Kto im pomoże? NATO? Chyba dobrym słowem. Należało posłać wojska pod mandatem ONZ (odebrać poprzedni mandat Rosji (jakim cudem go dostali, dlaczego tam nie było wojsk ONZ z państw neutralnych???) i wyprzeć sowietów całkiem z Gruzji, poza zewnętrzne granice, poza region Abchazji, Osetii Południowej. Flota USA powinna rozwalić sowietów w drobny mak, to samo ich lotnictwo, kolumny pancerne, zgrupowania piechoty. Amerykanie powinni to wziąć na siebie, bo już widzę nasz skromny udział niszczycielem... Mało byłoby to opłacalne, wręcz głupie, wojska należało dosłać później jako już rozjemcze, obronne, pokojowe żywe tarcze. Turcja musiałaby wezwana przez USA wkroczyć do wojny i to oznaczałoby klęskę sowietów. Reszta cwelów Rosji (Niemcy, Francja itd niech Putina całują dalej po d...) Brak zdecydowania, nowe Monachium 1938-2008 jest odroczeniem wojny o... niewiadomo, może to już tej nocy? Ostatnio po niecałym roku była wojna światowa, ile teraz sowieci z neonazistami wytrzymają? USA zajęte kryzysem, wystarczy walnąć im kilka wieżowców i będą mieć zajecie. Wtedy Rosja jednego dnia zajmie Bałtów, Kaukaz cały, KRYM, Mołdawie, tereny Bieguna Północnego, może jeszcze coś. I zrobi NATO, UE? Wyrażą uburzenie i wezwią Polskę do zachowania spokoju, "zimnej krwi". Czyli "nic się nie stało". Rosja ogrywa świat, idę o zakład że kryzys to ICH ROBOTA, ich agenci wpływu, ich banki, sterowana z Moskwy masoneria, dogadali się z nimi. Zawsze są WSPÓLNE INTERESY. PS. Kto ten cyrk wywołał? Niemcy i UE poprzez KOSOWO? Ograli giermańce znowu USA, Niemcy zrealizowali Kosowo na zlecenie Moskwy, to ma sens, to im dało swobodę w Gruzji. Amerykanie skusili się zapewne terenem pod stałe bazy wojsk, lotniska, terenem pod TARCZĘ, tam ustawią kiedyś SETKI RAKIET takich jakie rzekomo mają być w Polsce. Amerykanom chodziło o RADAR Czechach, nie było szans postawić go bliżej Rosji, jedyna lokalizacja i względnie bezpieczna, otoczona krajami, Czesi nie graniczą z sowietami jak my, atak na radar ma szansę odparcia. Jest na to czas, można podesłać samoloty NATO, USA z antyrakietami i walić w duży nawet atak.