O recesji i rozwoju gospodarczym i kryzysie ekonomicznym

avatar użytkownika UPARTY

Otoż, Polska od mniej więcej 1,5 roku jest w recesji gospodarczej i to bardzo silnej. Dlaczego więc nie widać tego w statystykach? Z dwóch powodów. Jednym z nich jest nie obejmowanie badaniami statystycznymi mikrofirm zatrudniających mniej niż 10 osób a drugim jest nie uwzględnianie zmian jakościowych produktów stanowiących PKB.

Najpierw odnośnie jakości towarów, których produkcja jest wliczona do PKB. Dam przykład. Na przełomie lat 80-tych i 90-tych kupiłem w Pewexie telewizor marki sony i rok temu go wyrzuciłem. Zaspokajał więc moje potrzeby przez ok 20 lat. W zamian za to kupiłem telewizor, o którym wiadomo, że będzie działać ok. 5 lat. W związku z tym jego zakup zaspokaja moje potrzeby w 1/4 w stosunku do poprzedniego a w statystyce liczony jest jak taka sama sztuka.

Można niby powiedzieć, że to już nowa technologia, że to zupełnie co innego. Ale ja oglądałem w nich te same programy i tak na prawdę tak samo. W moim odczuciu doszło do degresu mego stanu posiadania.

Kilkoro moich znajomych zmieniło mieszkania na nowe. Tyle, że jakość tych nowych mieszkań jest absolutnie fatalna. Brakuje w nich np. gazu ( bo budynek wysoki a gaz jest niebezpieczny), brakuje izolacji akustycznej między piętrami a izolacja termiczna jest dobra tylko teoretycznie, bo w zużyciu ciepła tego nie widać. Wydaje się też, że również trwałość budynków nie będzie imponująca, Mimo tych różnic w statystyce mówi się, o ilości budowanej powierzchni mieszkalanej i porównuje się ją na przestrzeni wielu lat, tak jakby była ona ciągle taka sama. A nie jest . Moi znajomi zmianę mieszkania mimo przyrostu powierzchni odczuwają jako degres jakościowy ich stanu posiadania.

Nie jest to tylko problem psychologiczny. W teorii zarządzania i w ekonomii zauważono, że obniżanie jakości, czy trwałości produktów jest najprostszym sposobem oszczędzania. Oznacza to, że producent nie odkupuje surowców lub półproduktów tej samej jakości tylko tańsze. Czyli obniżenie jakości jest zmniejszeniem kapitałochłonności poszeczególnych produktów i jeśli w zamian nie następuje proporcjonalny wzrost ilości produkcji, to proces taki oznacza dekapitalizację firmy, oznacza spadek wartości kapitału obrotowego, czyli wywołuje skutek identyczny z recesją ale statystycznie nieuchwytny.

Niedawno był opublikowany raport na temat jakości sprzętu AGD, który dokładnie pokazywał to zjawisko. Jeżeli więc trwałość lodówki zmniejszyła się do 1/5 na przestrzeni kilku lat, to tylko jeśli ilość produkowanych sztuk zwiekszyłaby się 5 -cio krotnie, to produkcja byłaby utrzymana na tym samym poziomie. To samo dotyczy zakupów. Jeśli wzrot ilosciowy jest mniejszy, to jest to dowodem recesji! Jak silnej? Tego nie wiadomo, bo nikt tego nie bada!
W zasadzie we wszystkich towarach konsumpcyjnych mamy podobne zjawiska - czyli recesję we wszystkich branżach.

Oczywiście jest to zjawisko globalne i dlatego mamy globalny kryzys finansowy, choć na tzw rynkach wschodzących nie jest on widoczny tak wyraźnie.
Np w USA, w których zachodzi podobne zjawisko następuje wymiana dóbr materialnych na dobra gorszej jakości, to przestają one być wystarczającym zabezpieczeniem kredytu, bo tracą wartość szybciej niż następuje jego spłata. W rezultacie niezabepieczone kredyty doprowadzają kredytodawców do upadłości.

Na rynkach wschodzących tego nie widać, bo jeśli ktoś nie miał nigdy żadnego telewizora a teraz ma, to jego stan posiadania wzrósł, wzrósł kapitał jaki on posiada, czyli rynek tworzony przez takich ludzi nabiera na wartości, bo ludzie są coraz bogatsi. Mają coraz wyższą zdolność kredytową, więc jest postęp a nie degres.

To samo dotyczło w pewien sposób Polski. Ponieważ mieliśmy ( i dalej mamy) wielkie zapóźnienia w wyposażeniu domów, w ilości posiadanych samochodów, w ilości ubrań
to kupowaliśmy je nowe. Teraz dopiero nastęuje wymiana telewizorów, pralek lodówek kupowanych w latach 90, ale na gorsze. Gdy okaże się, ze nie spęłniają one oczekiwań jakościowych i trzeba zaraz odkupić je ponownie, to wtedy dopiero w statystyce zobaczymy recesję, bo nie będzie na te zakupy pieniędzy. Trzeba będzie się zadłużać pod coraz mniej warty zastaw. Tak więc recesja już się zaczęła, ale zobaczymy ją w statystyce za jakiś czas.

Drugim czynnikiem, który powoduje niwidoczność recesji jest pomijanie w statystykach mikrofirm.

Pamiętacie państwo piosenkę kabretową z 2007 pod tytułem “Donek marzy” albo podobnym - parodia jakiejś czeskiej piosenki, w której przytaczany jest dialog dialog między Tuskiem a L. Kaczyńskim o sprawach finansowych? Na pytanie ś.p. Prezydenta Kaczyńskiego skąd Pan Premier ma zamiar wziąć pieniądze na swoje marzenia odpowiedział on, że zagra w Totolotka. Piosenka ta wywołała wściekłość salonu, bo poruszała prawdziwy problem.

Autorzy piosenki nie docenili jednak pomysłowości tzw. układu, który wiedział o problemie i chciał go nawet rozwiązać - oczywiście podle, ale skutecznie. Po koniec 2007 roku zaistniala “sprawa ryczałtowców”. Przypomnę o co chodziło. Otóż większość mikrofirm prowadziła bardzo uproszczoną księgowość dostosowaną do ryczałtowego opłacania podatków. Nie księgowała żadnych swoich kosztów a jedynie wpływy, gdyż podatek dochodowy z tak opodatkowanej działalności był obliczany w postaci procentu od przychodu. Był jednak pewien w tym haczyk. Otóż zgłoszenie woli rozliczania się ten sposób należało do dn 19 stycznia każdego roku przesłać do Urzędu Skarbowego. Jeśli się tego nie uczyniło, to w danym roku trzeba było prowadzić księgowość w Podatkowej Książce Przychodów i Rozchodów, czyli ewidencjonować wszystkie swoje koszty, a dochód wyliczać odejmując koszty od przychodu. Urzędy Skarbowe jednak od 2001 roku informowały podatników, że jeżeli raz zostało złożone zgłoszenie rozliczania się w formie ryczałtu a nic się w danych firmy nie zmieniło, to nie trzeba tego robić, bo do Urzędu zgłasza się tylko zmiany a nie ich brak. Urzędy Skarbowe więc ponownych zgłoszeń na ryczałt nie przyjmowały!

Zaraz po wyborach w 2007 roku Urzędy Sakrbowe zaczęły do tzw “ryczałtowców” przysyłać wezwania do zapłaty zaległych podatków dochodowych za pięć lat wstecz uzasadniając swoje decyzje tym, że wykazali oni przychody a ani nie wykazali żadnych kosztów, ani nie zgłosili się do opłaty podatku ryczałtem, do czego zobowiązywała ich ustawa.

Okazało się, że informacje o tym, że nie trzeba zgłaszać się co roku do ryczałtu były prywatnymi poradami prawnymi urzędników, a nawet jeśli były oficjalnymi informacjami, to urząd ma prawo mienić swoje decyzje na takie, które są zgodne z ustawą. Wynikało więc, że zgodnie ze stanem prawnym ryczałtowcy informując Urzędy Skarbowe o swoich dochodach podawali jednoczesnie podstawę do wyliczenia podatku dochodowego, bo nie ewidencjonując kosztów oświadczali, że cały ich przychód to jest dochód - kosztów bowiem nie wykazywali. Należy się więc od całego przychodu podatek dochodowy. Wypadło po ok. 102 tys na “ryczałtowca”, czyli w sumie ok 60 mld zł wpływu bezpośredniego na marzenia Tuska, ale generowało by jeszcze ok. 30 mld wpływów pośrednich. Łącznie 90 mld zł - czyli tyle ile wynosi obecnie linia kredytowa MFW niebędma wg Rostowskiego do zapewnienia wypłay rent i emerytur!

Złupienie “ryczałtowców” było to wymyślone w Ministerstwie Finansów uzupełnienie budżetu państwa, które dawało możliwości utrzymania jego płynności nie dokonując proponowanej przez Pis jego konsolidacji. Środowisko skarbowców o wiele bardziej nienawidzi Pis niż nawet lekarze. W końcu tylko jeden ordynator został wyprowadzony ze szpitala w kajdankach a dyrektorów z Ministerstwa Finasów dwóch. Całe środowisko było i dalej jest więc bardzo zainteresowane sukcesem politycznym PO jako wroga Pis i chcieli i chća ten sukces sfinansować.

Ponieważ na jesieni 2007 roku Tusk nie czuł się zbyt pewnie a Rostowski myślał, że nie ma zagrożeń budżetowych, bo nie widział już wtedy rozwijającego się kryzysu finansowego, więc cała akcje odwołano i dokonano pośpiesznej nowelizacji ustawy.

Przypominam cała tą zawieruchę z ryczałtowcami, bo ona wykazuje sposób myślenia naszych ekonomistów i skarbowców. Oni uważają, ze mikrobiznes nie ma znaczenia fiskalnego dla państwa, a jest jedynie buforem pozwalającym na utrzymanie stałych wynagrodzeń w sferze budżetowej mimo zmienności rynku. Jak koniunktura jest troche lepsza, to ludzie prowadzący mikrobiznesy gromadzą pieniądze a jak robi się gorsza, to wtedy likwiduje się mikrobiznes i przejmuje się ich kapitały na potrzeby budżetu, dzięki czemu urzędnicy nie odczuwają zmienności koniunktury. Jak brakuje pieniędzy to się wysyła inspektorów skarbowych w teren i już te pieniadze są. Dlatego też GUS nie gromadzi danych o mikrobiznesie, bo jest to wewnętrzna rezerwa Ministersta Finansów. Tyle, że mikrobiznes praktycznie przestał istnieć.

Po pierwsze został odcięty od runku zbytu przez likwidacje bazarów i eksportu turystycznego na wschód, przez zbyt wysokie koszty najmu lokali użytkowych i sklepów, przez zamknięcie granic. A po drugie przez emigracje pracowników - bo okazało się, że są oni jednak niezbędni do prawidłowego funkcjonowania społeczeństwa więc było dla nich miejsce w Anglii Francji czy Niemczech. Tak więc problem dysfunkcjonalności społeczeństwa przeszedł do nas, ale to połowa problemu.

Teraz okazało się nagle, że Ministerstwo Finansów nie ma bufora pozwalającego zamortyzować wahania koniunktury i to jest druga połowa problemu. Nie był ten sektor obejmowany statystyką nie były badane zjawiska w tym sektorze zachodzące, więc dla urzędników “nagle” przestał on istnieć a jak się okazało był on niezbędny do funkcjonowania “układu”, bo był gwarantem stabilności ekonomicznej osób pracujących na “etatach”. Jedynym dostępnym sposobem na zachowanie stabilizacji jest zadłużanie się za granica i kolorowanie sprawozdawczości.

Ponieważ zniknął praktycznie cały sektor, co może rozchwiać system społeczny, więc można mówić o potężnym kryzysie, ale że był to sektor nieewidencjonowany, więc jest to drugi oprócz obniżenia jakości konsumpcji przejaw kryzysu nie widoczny w statystyce a jednak realny.

Niepokoi mnie również to, że nie wiem kogo teraz będzie chciało złupić Ministerstwo Finansów, by mieć pieniądze na pensje - mówi się jedynie o podatku katastraknym ale to może byc trudne do wprowadzenia wżycie, bo trzeba będzie deklarować wartość rzeczy posiadanych w domu a jak ktoś się “pomyli” to popełni przestępstwo skarbowe. Przypuszczam co prawda, że los takiego podatku będzie podobny do zarzuconej propozycji podatku od znamion luksusu ale nie jestem tego pewien. Trzeba więc być bardzo czujnym.

Etykietowanie:

2 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. UPARTY

zaczną od podwyzki VAT - zapisali sobie w ustawie, że mogą je wprowadzać rozporządzeniem ministra finansów. Do tego "myk" przedwyborczy w ustawie deregulacyjnej, ze minister "może" wstrzymac podwyzki akcyzy na węgiel i gaz.

Może, ale nie musi, a akcyza wchodzi od 1 stycznia 2011 r., czyli po wyborach.

Mają wiele mozliwości i jedno jest pewne - uderzą w tych średnio i najmniej zarabiających - z prostej przyczyny, to 98 % społeczeństwa, więc najpewniejszy sposób. Najbogatsi mają na adwokatów lub uciekną z dochodami poza Polskę.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Tymczasowy

2. Polyanna Creep

Tam jest zrodlo demaskowania. John Williams sie nazywa. Z Kalifornii. Dlubie od wielu lat. Warto skorzystac.
Tako rzecze Zaratustra.