Lemingoza – szkic do badań podstawowych.

avatar użytkownika MoherowyFighter

Od kilku lat furorę robi pojęcie „lemingi”, stosowane wobec pewnej grupy (bądź grup) osób, zaś mające na celu ją (b...

Od kilku lat furorę robi pojęcie „lemingi”, stosowane wobec pewnej grupy (bądź grup) osób, zaś mające na celu ją (bądź je) typizację. Pierwotnie wzięło ono z porównania takich osób do szczególnej grupy gryzoni, występujących właśnie pod rodzajową nazwą „lemingi”. Pytanie właśnie dlaczego? Ano źródło wiedzy wszelakiej, szczególnie Kustosza I Żyrandola RP, Wikipedia podaje, że lemingi, to (skróty własne):

Grupa kilku gatunków ssaków, plemię z podrodziny nornikowatych; małe gryzonie… (…) Z natury są samotnikami, łącząc się tylko w celach rozrodczych…. Kolonia lemingów potrafi przebyć bardzo duże odległości. (…) Gdy wielka liczba lemingów podejmuje wędrówkę, nieuchronnie niektóre z nich utoną podczas przeprawy przez rzeki i jeziora…. Lemingi znane są z powodu bezpodstawnego mitu jakoby podejmowały masowe samobójstwo podczas migracji. Mit powtarzany jest w różnych odmianach, zazwyczaj nie opisując zjawiska jako świadomego gestu samobójstwa lecz jako przypadkową masową śmierć wskutek różnych okoliczności. Niemniej w masowej kulturze funkcjonuje w odniesieniu do lemingów określenie „masowe samobójstwo”. Niektóre gatunki lemingów, gdy gęstość populacji zbytnio wzrasta, ulegają popędowi poszukiwania nowych siedlisk i migrują dużymi grupami. Lemingi umieją pływać, więc natrafiając na wodną przeszkodę w wędrówce podejmują próbę jej przebycia. Robią to nie kalkulując „opłacalności” ze względu na dystans czy prędkość nurtu wody, więc wiele z nich przy tym ginie.

No właśnie, spróbujmy zatem zrobić destylat najważniejszych cech. Są to: gryzonie, z natury samotnicy, rozprzestrzeniający się (dużymi watahami), umiejący pływać oraz nie potrafiący kalkulować ryzyka. Cóż, z naukowego punktu widzenia, należy stwierdzić, że musi być coś na rzeczy, skoro obserwacje życia codziennego skłoniły do powszechnego kojarzenia owych zwierzątek z pewną grupą (względnie, pewnymi grupami) osób. Najwyraźniej tym czymś były, jeśli nie wszystkie, to przynajmniej większość z przytoczonych cech. Zatem, poczyńmy pewien szkic do badań podstawowych nad czymś, co jest pochodną pojęcia „leming” (względnie, „lemingi”), tj. „lemingoza”. Cóż to jest?

Lemingoza jest to zespół cech, odznaczający się gatunkową wadą postawy (charakteru), którego etiologię można przypisać nabywaniu jej w trakcie procesu rozwoju osobniczego. Jeśli faktem jest, że osobniczo jednostka nie jest wyposażona we wcześniej przeinstalowany system poglądów, zapatrywań, postaw, aspiracji, różnicowań, wzorców postępowania, zachowań itp.; a zatem, że w społecznym ujęciu rodzi się jako „czysta tabliczka” (tabula rasa), to całą, wymienioną, systematykę nabywa w procesie swojego uspołecznienia. Zatem, jak się wydaje, kardynalny wpływ mają na to sygnały, treści, komunikaty, kody oraz pojęcia i znaczenia absorbowane przez daną jednostkę z jej bliższego i dalszego otoczenia. Na to mogą nakładać się także te czynniki psycho-inelektualne, które dana jednostka dziedziczy w formie zapisu genetycznego. W efekcie tego te ostatnie mogą ulec bądź to wzmocnieniu bądź osłabieniu. Biorą w tym również udział warunki środowiskowe, w których dana jednostka się rodzi, wzrasta i dojrzewa. Warunki materialne, rodzinno-towarzyskie oraz te, których źródłem są różnorakie instytucje zewnętrzne. Spróbujmy więc pokazać proces powstawania i ewoluowania lemingozy w życiu osobniczym, bliżej nieoznaczonej, jednostki.

Lemingoza ma największe szanse zostać przeniesiona na daną jednostkę wówczas, kiedy środowisko, w którym się rodzi, wzrasta i dojrzewa, samo jest trwale skażone tą wadą postawy. W pierwszym rzędzie dotyczy to rodziny, w dalszym natomiast kolegów, przyjaciół i znajomych rodziców oraz ewentualnie posiadanego rodzeństwa. To trwałe skażenie ma miejsce wtedy, kiedy w danym środowisku nie funkcjonują jakieś inne, alternatywne, systemy mogące być punktami odniesienia, względem których jednostka, narażona na tą wadę, mogłaby weryfikować i konfrontować to, co do niej dociera werbalnie i obrazowo. Tym czymś, w danej strukturze środowiskowej, może być autorytet najbliższych, tj. któregoś z rodziców (opiekunów), dziadków, rodzeństwa, bądź innych kuzynów, a nawet obcych, np. sąsiada (bądź sąsiadów). Tak postrzegana, lemingoza ma cechy stałe, jest endogeniczna i z punktu widzenia terapeutycznego, jak można sądzić, stanowi najtrudniejszy przypadek. Można także powiedzieć, że lemingoza podlega wówczas para-dziedziczeniu, z kolei zaś utrzymywać się może przez całe życie. Pojawienie się jakiegoś czynnika (autorytet wewnętrzny bądź zewnętrzny, silne zdarzenie traumatyczne) wyraźnie kontrastującego z lemingotwórczym schematem może naruszyć daną strukturę środowiskową i zaburzyć proces rozwoju lemingozy. W takiej sytuacji lemingoza ma postać nieciągłą, jest sytuacyjna, nabyta, determinują ją okoliczności wewnętrzne bądź zewnętrzne, podlegać może remisji aż do całkowitego cofnięcia się. Wszystko to zależne jest od siły, intensywności i natężenia oddziaływania czynnika zaburzającego (alternatywnego).

Przychodząca na świat jednostka w silnie (bądź wyłącznie) zlemingizowanej strukturze środowiskowej, nieomal momentalnie obejmowana jest takim poziomem ochrony, który w najwyższym stopniu zabezpiecza tą jednostkę przed odczuwaniem jakiegokolwiek dyskomfortu egzystencjonalnego i psychicznego. Dotyczy to nie tylko dóbr materialnych (ubranek, zabawek, posłania, kosmetyków i innych akcesoriów pielęgnacyjnych, pożywienia oraz środka lokomocji) lecz również reagowania na adresowane żądania i potrzeby, które są werbalizowane przez taką jednostkę. Z reguły werbalizacja ta pojawia się nagle i ostro oraz w taki sposób, by atakować słabe punkty wrażliwości nerwowej i psychicznej opiekuna (bądź opiekunów), zmuszając go do podjęcia określonego działania. Jeśli opiekun posiada (bądź nie) niedostateczne kompetencje opiekuńczo-wychowawcze, to jego działania mogą przybrać nadopiekuńczy charakter i z czasem stać się podstawą pojawienia się lemingozy. Najwyższe bowiem kompetencje opiekuńczo-wychowawcze dotyczą w równym, co względy uczuciowe, aspektów składających się na rutynowe, zaplanowane i systematyczne czynności i działania opiekuńcze, pielęgnacyjne i wychowawcze. Odnosi się to do pór i sposobów karmienia, wykonywania czynności higienicznych, snu, zabawy, spacerów, czy też reagowania na negatywne symptomy mogące świadczyć o rozwijającej się chorobie. Żelazna konsekwencja stosowania wszystkiego powyższego prowadzić powinna do umiejętnego rozpoznawania okoliczności, sytuacji bądź zdarzeń kryzysogennych. To zaś natomiast, do wystarczających zarządczych kompetencji opiekuńczo-wychowawczych, na które składają się także chłodny dystans do własnych umiejętności, wiedzy i kwalifikacji, zdolność krytycznego spojrzenia na stosowane przez siebie metody, otwartość na ich weryfikacje i modyfikacje, a także nie popadanie w chaos i panikę. Dlaczego jest to takie ważne? Otóż, niedostateczne kompetencje lub ich brak są bądź to tuszowane poprzez nadopiekuńczość bądź poprzez jej zaprzeczenie, tj. autokratyzm. Z punktu widzenia pojawienia się lemingozy to drugie ma także znaczenie jednak dopiero jako metoda odreagowania traumy z okresu dziecięcego.

Jest prawdą, że młody, mały człowiek bardzo szybko adoptuje się do warunków, w których przychodzi mu żyć. W okresie niemowlęcym nie jest jednak jeszcze zdolny do w pełni świadomego dokonywania klasyfikacji wartościującej tego, co go otacza. To zaś pojawia się wskutek samouczenia się i dojrzewania. Z całą mocą należy tutaj zaznaczyć, że w odniesieniu do szczególnie dóbr materialnych, dla niemowlaka nie ma absolutnie żadnego znaczenia cena tych wszystkich przedmiotów i usług kupowanych na rzecz niego. Ma to natomiast wybitne znaczenie dla satysfakcji ego jego opiekuna (opiekunów). Niemowlę potrafi jednak instynktownie reagować na docierające do niego bodźce za pomocą takich środków wyrazu, jak płacz (w sytuacji „interpretowanej” przez niego jako negatywna), śmiech (pozytywna) bądź bez ekspresyjnego wyrazu twarzy (neutralna). Bodźce negatywne to uczucie głodu bądź pragnienia, zimna, chłodu lub przegrzania, przemoczenia się, obecności w tłumie, silnym natężeniu hałasu bądź światła, to również utrata równowagi i upadek, zaburzenia gastryczne bądź rozwijająca się choroba, „wypadnięcie” z rutynowych zajęć i czynności (sen, karmienie, spacer, zabawa, kąpiel), to także kłótnia pomiędzy opiekunami (lub osobami trzecimi). Bodźce z kolei pozytywne, to w większości zaprzeczenie negatywnych, a więc uczucie nasycenia, ciepła, suchości, obecności w ciszy i spokoju, prawidłowe trawienie i brak symptomów choroby, funkcjonowanie i uczestniczenie w rutynowych czynnościach, jak również kontakt z przedmiotami miłymi w dotyku. Ostatni typ bodźców, neutralne, oznaczają nie występowanie okoliczności, sytuacji i zdarzeń o charakterze negatywnym, jak również nie są dostatecznie silne w znaczeniu pozytywnym. Do czegoś takiego można zaliczyć np. raczkowanie po podłodze. Nie jest ono przez niemowlaka wyraźnie „interpretowane” jako coś negatywnego jak również coś znacząco pozytywnego. Ot sytuacja względem której nie ma potrzeby werbalizowania swojego stosunku. Ważne jest także zrozumienie tego, że patrząc przez pryzmat opiekuna niemowlaka negatywne sygnały, reakcje, tego ostatniego mogą odbyć odbierane jako „kara” wymierzona opiekunowi, zaś pozytywne jako „nagroda”. „Źle mi, gdy płacze i krzyczy.” W domyśle, z mojej „winy”. „Dobrze mi, gdy się uśmiecha i miło gaworzy.” W domyśle, to moja „zasługa”. Więc, bym nie był „karany” to muszę nie dopuścić do tego, by płakało i krzyczało, zaś bym miał być „nagradzany”, to robić wszystko, by się uśmiechało i miło gaworzyło.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Mianowicie dlatego, że zrozumienie przez opiekuna (opiekunów) tych, zdawałoby się prostych, „konwencji” może jemu pomóc w umiejętnym wykształceniu kompetencji opiekuńczo-wychowawczych. Sytuacyjnie bowiem dochodzi bardzo często do tego, że nieumiejętne rozpoznanie tychże „konwencji” prowadzić może do nieadekwatnych interpretacji reakcji dziecka, a więc do sięgania po środki niewspółmierne do jego zachowania i postępowania. To się może objawiać w formie stosowania, nieraz brutalnej, przemocy fizycznej bądź słownej lub czegoś diametralnie różnego, tj. przejawów nadopiekuńczości (rozpieszczania). Obie reakcje mogą stać się (i przeważnie stają się) zalążkiem późniejszego wykształcenia się lemingozy. Jest ona z jednej strony pochodną, z drugiej zaś, naturalną konsekwencją doświadczeń z najwcześniejszych lat życia człowieka. Zostawmy na razie na boku reakcje pierwszego typu, a zanalizujmy te drugie. Pojawia się nagle sytuacja taka, że niemowlę wybucha płaczem. Na zimno konieczne jest wówczas dokonanie pewnego „przeglądu” listy sprawdzającej w swego rodzaju „instrukcji obsługi” dziecka. A zatem, sprawdzenie, kiedy ostatni raz było karmione bądź pojone, czy pampers jest suchy, czy ubranko jest suche, kiedy ostatni raz dziecko spało, czy ma podwyższoną temperaturę itd. itp. Jeśli w trakcie tego okaże się, że wszystko jest, jak należy, a niemowlak nie przestaje płakać, to oznaczać to może, że w ten sposób stara się sprawdzić reakcję opiekuna oraz to, czy może na niego liczyć. Można wobec tego takie zachowanie zneutralizować poprzez np. wzięcie dziecka na ręce i go przytulenie, „porozmawianie” z nim, względnie pobawienie się. I to może całkowicie wystarczyć. Oczywiście, jeśli tak nie jest, to można zastosować pewien środek „przymusu” w postaci np. pozostawienia dziecka samego w łóżeczku i przeczekanie aż skończy płakać i/lub krzyczeć. Wiedzmy, że dziecko ucząc się, a płacz i krzyk są instrumentem uczenia się, zaczyna interakcyjnie sprawdzać granice swojej autonomii. To wtedy zaczyna się to swoiste poznawanie pewnych reguł gry, w której mały człowiek „mówi” – „sprawdzam”. Jeśli opiekun zaakceptuje te reguły, to tym samym świadomie zaczyna brać udział w, z czasem pojawiających się, nadużyciach i nieczystych chwytach. Podobnie jest w przypadku, gdy opiekun stara się być „nagrodzony” np. uśmiechem lub gaworzeniem małego człowieka. Nieraz bywa tak, że takie reakcje pojawiają się nie dlatego, że niemowlak jest w obecności osoby, stanowiącej dla niego oparcie i bezpieczeństwo, lecz dlatego, że od niej otrzymuje coś „nadprogramowo”. Tym czymś z reguły są nowe zabawki (ergo, gadżety). W takiej sytuacji komunikat jest czytelny, „Dobrze mi z tobą nie, bo jesteś, lecz bo mam coś od ciebie.” I na tym krańcu osi również toczy się swoista gra.

Zrozumienie powyższej „konwencji” gry pozwala zapobiec późniejszemu wykształceniu się lemingozy. Młody, aczkolwiek coraz dojrzalszy, człowiek socjalizując się nabywa coraz lepszych umiejętności i biegłości nie tylko w sferze fizjologicznej, nie tylko w zasobie przyswajanej wiedzy, co również w uprawianiu owej finezyjnej gry, mającej na celu poszerzanie granic własnej autonomii i uzyskiwaniu tego, co chce i pragnie, a odrzucaniu tego, co z jego punktu widzenia jest niepożądane. Zresztą to zdobywanie coraz lepszych umiejętności i biegłości w uprawianiu tej gry również wzbogaca zasób przyswajanej wiedzy. Jest to współzależne. Proces wychowawczy musi to uwzględniać, w przeciwnym razie jest to pójście po linii najmniejszego oporu, i akceptację owej patologii pod nazwą lemingoza. To z kolei oznacza kompetentne wyznaczanie granic i ich strzeżenie, bowiem lemingoza, jako wada postawy (charakteru) wyraża się poprzez podejście „Mogę więcej niż mi wolno.” A to natomiast, w późniejszych i dojrzalszych latach, prowadzi do anarchizacji życia społecznego, czego naturalnym przejawem jest rozprzestrzeniająca się lemingoza. Wyznaczanie owych granic polega po pierwsze na wprowadzaniu dyscypliny, posłuszeństwa i karności; po drugie, na żelaznym przestrzeganiu uczciwości; po trzecie, na przejrzystości wzajemnych relacji; po czwarte, na okazywaniu szacunku niezależnie od uzyskiwanych korzyści oraz po piąte, na wyrobieniu nawyku obowiązkowości i sumienności. Młody człowiek, już od czasów przedszkolnych, musi mieć taki „kanon” wpajany, by ćwicząc cnoty charakteru nie być z czasem uznany za okaz leminga.

Okres przedszkolny, jako pierwszy, wyraźny przejaw nagle poszerzonej autonomii zaznacza się tym, co potocznie nazywa się „buntem pięciolatka”. To jest już nieco starszy człowiek, który pozbywa się już pieluchy (bądź kończy, tzw. trening czystości), potrafi szybko się poruszać, jest wyjątkowo żywotny, lubi odkrywać nowe miejsca, ma coraz zręczniejsze ciało, szybko rośnie, nabiera na wadze, potrafi mówić…. Ma on także kilkuletni już trening w werbalizowaniu swojego zarówno zadowolenia jak i niezadowolenia, jak również po wielokroć empirycznie zweryfikował już na to reakcje najbliższego środowiska. Na przykład, lubi babcię, dziadka i mamę, bo od nich zawsze dostaje, co tylko zachce, nie lubi natomiast taty i starszego brata, bo od nich nieraz usłyszał „nie”. Zresztą konfiguracja może być tutaj dowolna. Będzie się słuchał mamy, tzn. nie biegał, nie hałasował i nie psuł różnych rzeczy w domu, bo ma z nią „układ”, że nie robiąc tego wszystkiego, to co piątek dostanie nową zabawkę, zaś taty się nie słucha, bo ten każe pozbierać zabawki i dopóty nie pozwala wyjść na dwór, dopóki nie są one pozbierane. Z tatą zrobić „układ” jest trudno. Itd. itd. A młody człowiek szuka bezustannie najwygodniejszej i najkorzystniejszej dla siebie alternatywy. W tym czasie zaczyna się sprawdzanie tego, która osoba w złożonej strukturze środowiska naturalnego okazuje największą słabość i można ją przeciągnąć na swoją stronę. Przeważnie są to dziadkowie, sporadycznie wujkowie, czasami mama bądź tata, niezwykle rzadko ewentualne rodzeństwo. Taki sojusznik może być bardzo pomocny wówczas, kiedy należałoby przeforsować swoje własne interesy (tj. coś otrzymać lub nie musieć czegoś robić), jeśliby okazało się to konieczne. I tak, nierzadko młody, rosnący w siłę, leming coraz lepiej potrafi rozgrywać sytuację, w której korzystając z pomocy jakiegoś swojego sojusznika może wygrać coś, co dla niego ma szczególne znaczenie. Bardzo często posługuje się w takim przypadku obserwacją wzajemnych relacji pomiędzy takimi osobami ze swojego naturalnego środowiska. Jeśli np. zauważa, że jego ojciec wykazuje całkowitą niezależność emocjonalno-materialną od swoich rodziców, to jest całkiem prawdopodobne, że tychże nie wybierze jako swoich sojuszników w grze wobec ojca. Tym bardziej, jeśli on sam ma silny charakter, jest stanowczy i potrafi wyegzekwować swoją wolę. Takich konfiguracji może być dosyć sporo.

Jest zastanawiające, że okresy przedszkolny i wczesnoszkolny mogą stanowić przeszkodę w rozwoju lemingozy, jednak jest to praktycznie niedostrzegalne. Tym czymś jest naturalna w tym wieku ciekawość świata. To bezustanne „A dlaczego…?”, „A po co…?”, „A skąd…?” itp., jeśli jest wzmacniane i rozbudzane może wykształcić krytycyzm i chęć do weryfikowania otrzymywanych informacji, danych, faktów itd. Właściwie, może stanowić skuteczną szczepionkę przeciw schematyzmowi rozumowania, brakiem refleksji czy też gnuśnością, lenistwem i wygodnictwem intelektualnym. Bo też to ostatnie podobnie, jak wcześniejsze uleganie presji wiążącej się z poszerzaniem granic „autonomii” młodego człowieka, nosi podtekst zdejmowania zeń choćby i najlżejszych obowiązków i odpowiedzialności. Zwykle najsilniej warunkującą tego przyczyną jest chęć posiadania, tzw. „świętego” spokoju i przedkładanie jakichś tam własnych korzyści. W istocie, praca nad tym, by taki młody człowiek mógł formułować poprawnie logiczne wnioski, budować bardziej skomplikowane konstrukcje intelektualne, docierać do sedna problemów, precyzyjnie je identyfikować i interpretować, rozwijać swoją wyobraźnię oraz umiejętne łączyć fakty, okoliczności, sytuacje i zdarzenia w bez- i pośrednie łańcuchy przyczyn i skutków, jak również to wszystko poprawnie falsyfikować przy pomocy weryfikowania hipotez, wymaga nieustająco sporego nakładu czasu, energii, inwencji własnej i zainteresowania rozwojem intelektualnym takiego młodego człowieka. Można powiedzieć, że tym procesem rządzi swoista ekonomika, polegająca na tym, że efekt „finalny” rozwoju charakterologicznego i intelektualnego, a przez to odporność na lemingozę, jest pochodną m.in. inwestycji własnych zasobów intelektualnych i postaw. Funkcjonalnie jest to wprost proporcjonalne. Oznacza to, że jeśli samemu się takich zasobów nie posiada, bądź są one ubogie, to tym samym młodego człowieka wystawia się na ryzyko poznawania tego, co go interesuje, w środowiskach zewnętrznych. I to one mają wówczas znaczenie autoretotwórcze. Innymi słowy, im większa jest plaża w tych aspektach w naturalnym środowisku rodzinnym, tym większa jest różnorodność i bogactwo w środowiskach zewnętrznych. I tym szybciej dochodzi do zakorzenienia się w nich.

Zatem, jak reagować na powyższe „A dlaczego…?”, „A po co…?, „A skąd…?”? Najważniejsza jest w takiej sytuacji cierpliwość. Jeśli młody człowiek w ten sposób werbalizuje swoje zaciekawienie, to tym samym poszukuje wartościowych dla siebie informacji, które bądź to są dla niego czymś nowym bądź stanowią weryfikację wcześniej posiadanych. W ten sposób młody człowiek zaczyna tworzyć fundament pod swoje przyszłe postawy, na którym z czasem stawia konstrukcję całego systemu światopoglądowego, przywiązania do doktryn i wartościowania nabywanej wiedzy. Jeśli w takiej sytuacji spotka się w negatywną reakcją, w rodzaju „Nie mam teraz czasu.”, „Nie zawracaj mi głowy.” bądź – co gorsze – „Co za głupie pytanie?” lub „Jesteś za mały, by to wiedzieć.”, to tym samym czuje się zlekceważony, pozostawiony ze swoimi rozterkami sam sobie, pozbawiony naturalnego dlań oparcia, ośmieszony. W efekcie, jeśli ileś tam razy znajdzie się w takiej sytuacji, może przybrać postawę wrogą wobec tego, kto winien być dla niego najbliższym (rodzinnym) autorytetem, może wytworzyć się w nim blokada przed werbalizowaniem swojego zaciekawienia, w ostateczności może poszukiwać odpowiedzi na nurtujące go pytania i wątpliwości wśród środowisk, które dla jego rozwoju charakterologicznego, osobowościowego, społecznego i intelektualnego mogą okazać się destrukcyjne. Jak temu przeciwdziałać? To jest chyba najtrudniejsze pytanie. W zasadzie odpowiedź na nie winna być własną autorefleksją nad tym, co dla siebie (opiekuna) jest najważniejsze – czy inwestycja swojego czasu w przebywanie z takim młodym człowiekiem czy ucieczka w cokolwiek, co się z nim nie wiąże. Bo też, jeśli młody, pięcio-, sześcio- czy siedmioletni człowiek pyta o coś zgoła trywialnego (a może i nieziemsko kosmicznego), to trzeba zdobyć się na choćby minimum wysiłku, by problemem takie malca się zainteresować. Tak, bo dla niego to, o co pyta, jest problemem. I jakby to paradoksalnie nie brzmiało, to w danej chwili może być to jego najważniejszy życiowy problem. Bo? Bo on (ona) chce coś zrozumieć. Bo w jego główce coś trybiło do takiego stopnia, że nie dawało mu to spokoju. Bo doszedł do jakiegoś punktu krytycznego, którego sam przekroczyć nie potrafi. I w ten właśnie sposób wysyła sygnał, „SOS, mayday, mayday, SOS, SOS… się pogubiłem. Nic nie rozumiem. SOS….” Jeśli zaś słyszy, „To nieważne, idź się pobaw na komputerze.”, to takiemu zagadnieniu błyskawicznie przypisuje wartość bądź to negatywną bądź, w najlepszym razie, neutralną. Szansa na to, że do tego wróci jest znikoma.

Młody człowiek w wieku wczesnoszkolnym jest napędzany naturalną, w tym wieku, ciekawością świata. Przeważnie jest w tym niecierpliwy, wszystko chce poznać od razu, chce także – w swoim mniemaniu – być w czymś najmądrzejszy. Jest to, można powiedzieć, sposób na radykalne poszerzenie własnej autonomii intelektualnej, która ma świadczyć o jego prawidłowym rozwoju. I aczkolwiek jest to coś pozytywnego, to czają się tutaj pewne niebezpieczeństwa. Mianowicie jego dążenie do pozyskania o czymś wiedzy jak najpełniejszej i jak największej, powoduje konieczność spłycania procesu poznawczego, jego nietrwałość, pojawianie się błędnych przesłanek, odrzucanie ważnych założeń oraz dochodzenie do mylnych wniosków. To wszystko może wpłynąć na wykształcenie się lemingozy, gdyż im jest to intensywniejsze tym bardziej deformuje to sposób myślenia. By temu przeciwdziałać to, jak się wydaje, konieczne jest umiejętne stopniowanie procesu poznawczego, na zasadzie, że „co nagle to po diable”. Chodzi o to, by młody człowiek, uodparniany na lemingozę, zaczął być świadomym tego, że im solidniej i trwalej jego wiedza jest wypracowana na danym etapie procesu poznawczego, tym dalsze etapy są oparte na mocniejszych fundamentach. W przeciwnym razie jest to po łebkach, byle jak, dyletanckie i partackie. W takiej sytuacji przekaz powinien brzmieć, „Nie musisz być najlepszy we wszystkim, ważne byś był dobry w czymkolwiek.” Skutkiem tego winno być obniżenie pewnego napięcia intelektualnego, a zatem skłonienie młodego człowieka do większej wytrwałości w poznawaniu otaczającego świata, większej w tym systematyczności oraz wzrastającej świadomości o potencjalnych porażkach. O co w takiej sytuacji chodzi? Otóż o to, że częścią lemingozy, jako wady postawy (charakteru), jest to, że w sytuacjach niepewnych (zagrożenia intelektualnego) pojawiają się przeciwciała (o wartości ujemnej) typu emocjonalno-osobowościowego, których zadaniem jest redukowanie i niwelowanie wszystkich sygnałów mogących świadczyć o potencjalnej porażce. Jeśli młody człowiek, nie uodparniany na lemingozę, ma silną samoidentyfikację jako osobnika mającego być wyłącznie najlepszym, to z chwilą pojawienia się pierwszych porażek może on odczuwać głęboką frustrację, depresję, szok bądź przygnębienie przeciwko czemuś, co jest naturalne, i będzie podejmował próby obrony. Jej charakter może być różnoraki, bądź to najbardziej ekspresyjno-ekstrawertyczny (włącznie z agresją fizyczną, słowną lub obiema naraz) bądź jak najbardziej tłumiony i introwertyczny (włącznie z zamknięciem się w sobie). Tak objawiająca się lemingoza świadczy o nieumiejętnym radzeniu sobie w sytuacjach trudnych, kryzysowych, wymagających siły charakteru i opanowania. Jeśli opiekun (bądź opiekunowie) takiej osoby nie dysponuje poprawnymi kwalifikacjami wychowawczymi, to może on popełnić bardzo poważne błędy, których skutkiem może stać się pogłębienie lemingozy u jego podopiecznego. Polegać to może na wyolbrzymianiu porażki („No to masz ogromny problem.”), ośmieszaniu („Co za niedojda?!”), bagatelizowaniu („Ale bzdety.”), gwałtownym reagowaniu („Jak możesz tego nie rozumieć?!”), zbywaniu („Zostaw mnie, mam coś innego na głowie.”), trywializowaniu („Jesteś za mały, by to zrozumieć.”), podsuwaniu czegoś zastępczego („Tamtym się nie zajmuj, tu masz coś bardziej interesującego.”). W każdym takim przypadku reakcją przeciwną może być zniechęcenie do systematycznego pokonywania barier i wytrwałego rozwiązywania problemów. Pojawić się może natomiast chęć pójścia drogą na skróty.

Wchodzenie coraz głębiej w środowisko szkolne wydatnie przyczynia się do rozwoju lemingozy. Coraz bowiem starszy człowiek intuicyjnie szuka podobnych sobie, z którymi może się asocjować i identyfikować. Przeważnie poznaje takich po krótkiej wymianie zdań, ich mimice, mowie ciała, stosunku do innych osób (w tym przede wszystkich będących autorytetami – rodzice, starsze rodzeństwo, opiekunowie, nauczyciele, wychowawcy, postaci telewizyjne itp.), sposobu spędzania wolnego czasu. Znalezienie się w takiej grupie wzmacnia tendencje do lemingozy, gdy w takim otoczeniu dochodzi element demonstracji – szpanerstwa. Demonstracja odbywa się z reguły na tle materialnym (kto ma bardziej bajerowaty piórnik, plecak/tornister, ciuchy, zabawki itp.) i na gruncie interakcji społecznych (np. popisywanie się arogancją, nieposłuszeństwem, brakiem dyscypliny, karności itp.) W pierwszym przypadku formułują się zalążki postaw materialistyczno-hedonistystycznych, w drugim z kolei, anarchizujących. Trzeba zauważyć, że im większa jest taka grupa w całej społeczności, to tym większe jest niebezpieczeństwo zainfekowania lemingozą pozostałej reszty – aż do osiągnięcia rozmiarów epidemii. Obie powyższe postawy mogą zostać również zwielokrotnione, jeśli w ślad za tym idą błędy popełniane przez środowisko oświatowo-wychowawcze. W znacznym stopniu dotyczy to tworzenia klimatu permisywizmu, bezstresowości, podkreślania aspektów materialistycznych, wartościowania pod kątem stanu zamożności a nie kompetencji intelektualno-merytorycznych. Wzmacniać to może również podejście lekceważące znaczenie zdarzeń przeszłych, negujące bądź zwalczające tradycję, zwyczaje, obyczaje, utrwalone kody kulturowe; zaś w miejsce takiej luki następuje zabudowywanie jej „importowanymi” antywzorcami pseudokultury masowej, zaspokajającej sprymitywizowane potrzeby konsumpcyjne. Doprawdy nie sposób zrozumieć tego, jaką to wyższą potrzebę intelektualną, etyczną, moralną i osobowościową ma spełniać telefon komórkowy, będący w posiadaniu 7-kilkunastolatka poza tym, że jest to kolejny gadżet używany przede wszystkim w celach rozrywkowych, zaś upośledzający zdolność pisania i czytania. Czyż nie jest to przerost formy nad treścią? I też właśnie, coraz trwalszym atrybutem petryfikującej się lemingozy jest przedkładanie pierwszego ponad drugie.

cdn.

2 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. @Moherowy

:) widze, ze piszesz rozprawę na temat wychowania antyleminowego.

Prawda stara jak świat "czym skorupka za młodu nasiaknie, tym na starość trąci".

Hodowla janczarów to nie jest pomysł nowy. Turcy kierowali do niej raczej sieroty oraz dzieci jeńców wojennych, bolszewicy po prostu zabierali dzieci z domów.
Dzisiaj powtarzamy wzór sowiecki - od 3 lat zabrać z domu do przedszkola, do szkoły w wieku 5 lat.
Dom niczego nie nauczy, można hodować .
Jak się temu poddamy, znikniemy.
Ale historia uczy, że im wiekszy nacisk, tym wiekszy opór.
Więc spokojnie,

Pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika MoherowyFighter

2. Marylo,

staram się zrozumieć źródło degrengolady i wypaczeń. I tyle. Przecież ani ten bobas ani ten chłoptaś też się raczej nie rodzili z czarnymi podniebieniami. Coś lub ktoś ich wykoleił.

O rety, jeśli to prawdą, że ten chłopczyk z różami, to największy oprawca!

Ostatnio zmieniony przez MoherowyFighter o ndz., 08/01/2012 - 23:10.