Gdynia pamięta – chwała komandorom. 60.rocznica mordu komunistycznego na obrońcach Helu

avatar użytkownika Maryla

60 lat temu komuniści zamordowali zasłużonych obrońców Helu z 1939 roku, wybitnych oficerów marynarki Wojennej. Tylko dlatego, że zostali uformowani w Niepodległej Rzeczypospolitej…

Zapraszamy na uroczystości w Gdyni w dniach 13 i 14 grudnia. Szczególnie interesujące są inicjatywy upamiętniające „czystkę” w Marynarce Wojennej. Przypada właśnie 60 rocznica tej zbrodni. W programie uroczystości m.in.:

  • 13 grudnia – msza św. w intencji ofiar stanu wojennego
  • 14 grudnia – sesja popularnonaukowa „Niewinnie straceni”

Szczegóły na plakacie.

Zapraszamy

http://www.solidarnosc.gda.pl/aktualnosci/gdynia-pamita-chwaa-komandorom/

Etykietowanie:

18 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

2. (Brak tytułu)

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika kazef

3. Program sesji

Program sesji popularnonaukowej

„Niewinnie straceni – zbrodnia sądowa, przywrócenie honoru Komandorom”

(moderacja i prowadzenie: Piotr Szubarczyk)



  • 12.30–12.35 Wprowadzenie (dr Barbara Pytko, Komitet Obywatelski)

  • 12.35–12.40 Wystąpienie Dowódcy MW (Admirał Floty Tomasz Mathea)

  • 12.40–13.05 Losy oficerów Marynarki Wojennej II RP po II wojnie światowej (dr hab. Dariusz Nawrot, Akademia Marynarki Wojennej)

  • 13.05–13.30 Zbrodnie sądowe na terenie Polski w latach 1945–1956 (dr Zbigniew Szczurek, sędzia w stanie spoczynku, wykładowca akademicki)

  • 13.30–13.50 Gdynia w latach stalinowskich – propaganda (Małgorzata Sokołowska, publicystka i wydawca „Encyklopedii Gdyni”)

13.50–14.10 Przerwa



  • 14.10–14.30 Mój ojciec. Historia pewnej zbrodni (dr inż. Witold Mieszkowski, syn komandora Stanisława Mieszkowskiego)

  • 14.30–14.50 Ostatnie dni kmdr. por. Zbigniewa Przybyszewskiego (Krzysztof Zajączkowski, autor monografii „Bohater obrony Helu”)

  • 14.50–15.10 Tragedia oficera i ojca – sprawa kmdr. Jerzego Staniewicza (Piotr Szubarczyk i dr inż. Witold Mieszkowski)

  • 15.10–15.25 Pamięć o Komandorach w Muzeum Obrony Wybrzeża w Helu (mgr inż. Władysław Szarski, zastępca dyrektora Muzeum Obrony Wybrzeża)

  • 15.25–15.40 Dyskusja, refleksje – głosy z audytorium. Zakończenie sesji
avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

4. Do Pani Maryli

Szanowna Pani Marylo,

Pamiętamy ofiary zbrodni żydokomuny i oprawców wywodzących się z żydokomuny/
Wielu tych , których korzenie sięgają zbrodni stalinowskich funkcjonuje w polskiej polityce.

Wymienię tylko czterech

Stefan Michnik
Aleksander Kwaśniewski
Leszek Miller
Józwa Oleksy

Ukłony moje najniższe

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

5. Do Pani Maryli

Szanowna Pani Marylo

Wieczna cześć i chwała pomordowanym oficerom Marynarki Wojennej, prze zbrodniczy system żydokomuny




 Wyrazy szacunku

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika Maryla

6. Szanowny Panie Michale

obchodzimy kolejne rocznice mordów, wreszcie zaczęlismy oddawać Bohaterom szacunek przez odszukiwanie Ich miejsc pochówku. Wracają do naszej świadomości, na razie pierwszych trzech.

Pozdrawiam serdecznie

Po "Rysiu" kolej na "Zaporę"
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/17271,po-rysiu-kolej-na-zapore.html

Genetycy zidentyfikowali szczątki kpt. Stanisława Łukasika, jednego z towarzyszy legendarnego dowódcy AK i WiN na Lubelszczyźnie mjr. Hieronima Dekutowskiego "Zapory".

Z akt Instytutu Pamięci Narodowej wynika, że wojskowa bezpieka niektóre egzekucje skazanych utrwalała na taśmach filmowych - powiedział wczoraj w Telewizji Trwam dr hab. Krzysztof Szwagrzyk kierujący pracami poszukiwawczymi szczątków ofiar terroru komunistycznego na terenie Polski. Do tej pory na takie nagranie nie udało się jednak natrafić.

Ustalenie tożsamości kapitana Stanisława Łukasika "Rysia" i dwóch innych żołnierzy AK nastąpiło po badaniach genetycznych szczątków wydobytych po ekshumacjach na wojskowych Powązkach.

Szczątki kapitana Łukasika spoczywały w kwaterze na Łączce w masowym grobie wraz z siedmioma innymi szkieletami, blisko pomnika upamiętniającego ofiary stalinizmu.

- Wszystko wskazuje na to, że w tym grobie leży major "Zapora" i jego współpracownicy - mówi Szwagrzyk. Zaznacza jednak, że muszą to potwierdzić badania genetyczne. Dopytywany przez "Nasz Dziennik" o to, kiedy możliwa będzie identyfikacja ciała mjr. Hieronima Dekutowskiego, Szwagrzyk uchyla się od konkretnych deklaracji.

- Proszę ode mnie nie wymagać podawania jakichś zakresów czasowych - zastrzega, dodając, że prace identyfikacyjne trwają.

Hieronim Dekutowski był cichociemnym, dowódcą oddziałów Armii Krajowej i Zrzeszenia "Wolność i Niezawisłość" na Lubelszczyźnie. W szczytowym okresie dowodził ponad trzystu żołnierzami. Po tajnym procesie i skazaniu na śmierć "Zapora" wraz z sześcioma towarzyszami został rozstrzelany w mokotowskim więzieniu 7 marca 1949 roku. Wraz z nim zginęli: zidentyfikowany właśnie kpt. Stanisław Łukasik "Ryś", ppor. Roman Groński "Żbik", por. Jerzy Miatkowski "Zawada", por. Tadeusz Pelak "Junak", por. Edmund Tudruj "Mundek" oraz por. Arkadiusz Wasilewski "Biały".

Naczelnik wrocławskiego oddziału IPN przyznaje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem", że badacze posiadają materiały genetyczne czterech krewnych spośród tej grupy, w tym od bliskich samego Dekutowskiego. - Mamy materiał porównawczy odnośnie do czterech osób: Łukasika, Dekutowskiego, Pelaka i Miatkowskiego - zaznacza Krzysztof Szwagrzyk.

Obok Łukasika badacze zidentyfikowali jeszcze por. Edmunda Bukowskiego "Edmunda" i Eugeniusza Smolińskiego "Kazimierza Staniszewskiego". Wszystkie szczątki znajdowały się w różnych jamach grobowych na terenie kwatery na Łączce.

- Myślę, że to jest niezmiernie ważne, iż możemy przy tej smutnej okazji jednocześnie poznać wspaniałe życiorysy bohaterów naszej historii, ludzi, których życie zostało brutalnie przecięte. Możemy zastanowić się, co stałoby się, gdyby tacy ludzie mogli po wojnie kontynuować swoją działalność, gdyby to oni odpowiadali za odbudowę Polski, a nie ci, którzy ich zamordowali - powiedział na uroczystej prezentacji pierwszych wyników badań prezes Instytutu Pamięci Narodowej dr Łukasz Kamiński.

- Celem sprawców było to, aby ci ludzie nigdy nie byli odnalezieni. Te wszystkie działania były zamierzone, żebyśmy nigdy nie dowiedzieli się, gdzie oni leżą - podkreślił.

- Jeżeli znamy nazwiska, to w 99 proc. wypadków nie znamy miejsca pochówku. Jeśli odnajdujemy miejsca pochówku, to mamy ogromne problemy i trudności z nadaniem imion - mówił sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa dr hab. Andrzej Kunert.

- Powoli ta sytuacja się zmienia. Teraz będziemy mówili nie o miejscach symbolicznych, tylko o miejscach rzeczywistych pochówków - dodał dr hab. Krzysztof Szwagrzyk.

Rodziny zidentyfikowanych żołnierzy obecne na uroczystości były niezmiernie wzruszone. - Mama czekała na powrót mojego ojca przez całe swoje długie życie, nie wierzyła, że on nie żyje - przyznała Elżbieta Smolińska, córka Eugeniusza Smolińskiego.

- Straciłem ojca w wieku czterech lat. Nie miałem gdzie złożyć kwiatów i pochylić się, nareszcie będę mógł to zrobić, pochylić się złożyć kwiaty na jego grobie - mówił łamiącym się głosem Stanisław Łukasik, syn zamordowanego kapitana Łukasika.

Dodał, że początkowo nie wierzył w możliwość odnalezienia szczątków jego ojca. - Gdy dostałem telefon od dr. Szwagrzyka, to wstąpiła we mnie nadzieja, dla mnie to było wielkie wzruszenie - przyznał Stanisław Łukasik. Moi bliscy po prostu się popłakali, m.in. siostra mojej mamy.

- Cześć pamięci naszych ojców - dodał Krzysztof Bukowski, syn por. Edmunda Bukowskiego, ps. "Edmund". W jego ocenie, należy złożyć wszystkie ofiary we wspólnej mogile tam, gdzie ich szczątki zostały odnalezione.

- W przeciwnym razie szczątki ofiar komunizmu rozproszą się po różnych miastach, gdzie spoczną w rodzinnych grobach - mówi Bukowski.

- Przez ostatnie lata trudno było upamiętnić ofiary komunizmu. Ich wspólny grób może zaświadczać o tym, co ci ludzie przeżyli - wyjaśnia.

Badacze prowadzą dalsze prace identyfikacyjne odnalezionych szczątków w ramach Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów. Zgromadzono w niej już materiał genetyczny pobrany od 190 osób spokrewnionych z ofiarami represji komunistycznych. Jak poinformował dr Andrzej Ossowski z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego, który prowadzi badania porównawcze DNA, do tej pory udało się ustalić 40 profili DNA osób ekshumowanych.

Na wiosnę rozpocznie się drugi etap prac ekshumacyjnych na Łączce. - Marzec, kwiecień to będzie II etap, chcemy wydobyć ok. 200 ofiar komunizmu, oni ciągle tam jeszcze spoczywają - mówi Szwagrzyk.

Podczas prac ekshumacyjnych w lipcu i sierpniu na cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie odkryto łącznie szczątki 117 osób, spośród których wydobyto 109 szkieletów. Na terenie Łączki w latach 1948-1956 pochowano kilkuset zmarłych i straconych w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Więźniowie ci byli rostrzeliwani tzw. metodą katyńską, czyli strzałem w potylicę z bliskiej odległości. Szwagrzyk przypomniał, że ofiary represji były zazwyczaj grzebane w płytkich grobach, a ich ciała układano bardzo niedbale. - O wyjątkowej perfidii systemu komunistycznego świadczy fakt, że wielu z nich komuniści chowali w mundurach Wehrmachtu - podkreśla historyk.

Edmund Zbigniew Bukowski (1918-1950) ps. "Edmund"

Porucznik Armii Krajowej, od urodzenia związany z Wileńszczyzną, gdzie ukończył szkołę powszechną i gimnazjum Ojców Jezuitów, a także rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Wileńskim. Żołnierz Polskiego Państwa Podziemnego w strukturach: Służby Zwycięstwu Polski/Związku Walki Zbrojnej/Armii Krajowej. Działał w grupie łączności Wileńskiego Okręgu AK. Kilkakrotnie odbywał kursy do Warszawy, transportując sprzęt radiowy i tabele szyfrów. Dwukrotnie aresztowany w 1942 r. przez policję litewską i w lipcu 1944 r. przez NKWD, za każdym razem odzyskiwał wolność. Po drugiej ucieczce przeniesiony do Warszawy, gdzie aktywnie uczestniczył w powstaniu, współtworząc bazę łączności dla miasta. Po upadku powstania nie zaniechał konspiracyjnej działalności. Kurier dowódcy Ośrodka Mobilizacyjnego Wileńskiego Okręgu AK ppłk. Antoniego Olechnowicza "Pohoreckiego". Przewoził przez całą Europę informacje, rozkazy i fundusze przeznaczone na dalszą działalność niepodległościową. W latach 1947-1948 jako członek sztabu OMWO AK zorganizował jego siatkę wywiadowczą. Aresztowany 28 VI 1948 r. podczas akcji mającej na celu rozbicie przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego siatki OW AK w całej Polsce. Podczas bardzo ciężkich przesłuchań zachował dzielną postawę. Skazany na karę śmierci wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie z 14 XI 1949 roku. Stracony w więzieniu przy ul. Rakowieckiej 13 IV 1950 roku. Wielokrotnie odznaczony, m.in. Krzyżem Walecznych, Krzyżem AK.

Eugeniusz Smoliński (1905-1949) ps. "Kazimierz Staniszewski"

Chemik, przed wybuchem II wojny światowej pracował w Państwowej Wytwórni Prochu w Pionkach koło Radomia. Jego zawodowe umiejętności wykorzystał Sztab Komendy Głównej Armii Krajowej, dla której służył od 1940 r., najpierw jako referent materiałów wybuchowych w oddziale produkcji konspiracyjnej, następnie kierownik wytwórni materiałów wybuchowych. Na początku 1945 r. zgłosił się do nowych władz, przedstawiając plan uruchomienia fabryki zbrojeniowej w Łęgozowie koło Bydgoszczy. Wkrótce został pełnomocnikiem rządu do jego realizacji. W lipcu 1947 r. rozpoczął produkcję trotylu, miesiąc później został zatrzymany pod fałszywym zarzutem sabotażu. Skazany przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Bydgoszczy w procesie pokazowym na karę śmierci. Stracony 9 IV 1949 r. w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie.

Stanisław Łukasik (1918-1949) ps. "Ryś"

Kapitan Armii Krajowej/Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość. Urodził się w Lublinie, był synem robotnika kolejowego. Ukończył Szkołę Podoficerską dla Małoletnich w Koninie, a następnie służył w 23. pułku piechoty we Włodzimierzu Wołyńskim. Otrzymał stopień plutonowego służby stałej. Z rodzimą jednostką walczył w wojnie 1939 roku w składzie armii "Pomorze". Uniknął niewoli i powrócił do rodzinnego domu w Motyczu k. Lublina. Działał w konspiracji od listopada 1939 roku. Początkowo w Związku Czynu Zbrojnego, zaś po połączeniu organizacji w Polskiej Organizacji Zbrojnej, a po scaleniu w 1942 r. w AK. W latach 1940-1943 był dowódcą placówki i rejonu Konopnica. Od stycznia 1944 r. pełnił funkcję dowódcy oddziału lotnego Kedywu w Obwodzie AK Lublin-Powiat. W czasie akcji "Burza" liczył on blisko 120 partyzantów. W dniu 21 lipca 1944 r. został rozbrojony wraz z całym oddziałem przez wojska sowieckie. Aresztowany przez Sowietów w sierpniu 1944 roku. Zbiegł z aresztu NKWD, przy ul. Chopina 18 w Lublinie, ukrywał się. Od marca 1945 r. był ponownie dowódcą oddziału partyzanckiego Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj i Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość Inspektoratu Lublin. Od czerwca 1945 r. należał do zgrupowania mjr. Hieronima Dekutowskiego "Zapory". Ujawniony na mocy amnestii z sierpnia 1945 roku. Wyjechał na Ziemie Zachodnie, skąd powrócił na Lubelszczyznę. Wiosną 1946 r. odtworzył oddział, który podporządkował mjr. "Zaporze". Został zatrzymany w wyniku prowokacji UB 16 września 1947 r. w Nysie, podczas próby przekroczenia granicy wraz z grupą żołnierzy mjr. Hieronima Dekutowskiego "Zapory". Aresztowany pod fałszywym nazwiskiem jako Stanisław Nowakowski. Przeszedł okrutne śledztwo. 15 listopada 1948 r. został skazany przez WSR w Warszawie na karę śmierci. Stracony w więzieniu mokotowskim 7 marca 1949 r. wraz z mjr. "Zaporą" i pięcioma innymi współtowarzyszami. Odznaczony Orderem Virtuti Militari V klasy i Krzyżem Walecznych.

Zenon Baranowski

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika kazef

7. Przypominam

Pojutrze uroczystości w Gdyni.
Zapraszam.

avatar użytkownika Maryla

8. @kazef

dziękuję za przypomnienie :) Dla mnie niestety za daleko.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika kazef

9. @Maryla

Ja mam jeszcze dalej :)
ale jadę.
Po raz pierwszy od dziesiątków lat spotkają się ze sobą rodziny, synowie, wnuki zamordowanych Komandorów i innych oficerów Polskiej Marynarki Wojennej. Poleją się łzy wzruszenia. Takiej uroczystości jeszcze nie było.
Miała być Pani Alina Czerniakowska - słynna dokumentalista. Niestety nie dojedzie. A szkoda - w jednym miejscu, być może po raz ostatni, spotkają świadkowie tamtych dramatycznych czasów.
Będzie na pewno TV Gdańsk.

avatar użytkownika Maryla

10. @kazef

jaka szkoda, że pani Alina Czerniakowska nie może być. Mam nadzieję, że uczestnicy uroczystości nakręcą wiele materiałów, może z nich Pani Alina zrobi dokument?

W każdym razie będę szukać w sieci filmów .

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika kazef

11. @Maryla

Pani Alina zbiera pieniądze na film dokumentalny o Komandorach, kilka razy poszlo ogłoszenie o zbiórce w "Naszej Polsce". Jeśli uda jej się zgromadzić środki wtedy odwiedzi rodziny Komandorów w domach.
Nie ma co marzyć, żeby PISF albo Zdrojewski sypnęli groszem na taki film.

avatar użytkownika Maryla

12. PISF albo Zdrojewski

sypią groszem, ale na inne produkcje jak POgroSSie czy Chochlewa Tajemnice.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

13. 60. rocznica mordu na

60. rocznica mordu na oficerach Marynarki Wojennej

W Gdyni odbyły się uroczystości 60. rocznicy mordu na oficerach Marynarki Wojennej II RP. Sprawowana była Msza Św., odbyły się: konferencja i spektakl „Chwała Komandorom”.

Zasłużeni obrońcy Helu z 1939 roku, kmdr. por. Zbigniew
Przybyszewski, kmdr. Jerzy Staniewicz oraz kmdr. Stanisława
Mieszkowskiego, zginęli w czasach komunistycznych. W ich intencji
modlono się podczas Eucharystii w kościele garnizonowym. Homilię
wygłosił  ks. prof. Henryk Skorowski, były rektor UKSW.

- Ich życiorysy były w pewnym okresie „oplute”. To były
życiorysy sponiewierane, w których fundamentalnym okrzykiem ówczesnego
świata było ,,Ukrzyżuj ich!. Za co? Za świadectwo prawdy –
powiedział ks. prof. Henryk Skorowski.

Dr Barbara Pytko z Komitetu Obywatelskiego organizacji uroczystości i
prezes gdyńskiej Rodziny Katyńskiej mówi, że upamiętnienie mordu na
oficerach Marynarki Wojennej to bardzo ważna sprawa. Przez wiele lat  –
jak dodaje – nie było to możliwe.

- Rodziny komandorów dopominały się prawdy, dopominały się
uczczenia ich pamięci. Ale przez wiele lat nie było możliwe, aby taka
pamięć, takie uczczenie, w takich uroczystościach – jakie dzisiaj
przeżywamy w Gdyni – było możliwe. Ludzie po prostu się bali –
mówiła dr Barbara Pytko.

Syn komandora Stanisława Mieszkowskiego – Witold Mieszkowski mówi, że
władza najpierw wykorzystała wiedzę i fachowość komandorów do tego, by
odrodzić marynarkę wojenną, a kiedy oficerowie przestali już być
potrzebni zostali usunięci. Karę śmierci orzeczono na podstawie
sfałszowanych dowodów, mających rzekomo świadczyć o ich „udziale w
spisku wojskowym”.

- W latach 1948- 1950, kiedy okrzepła okupacyjna władza sowiecka
na ziemiach polskich, ci oficerowie stali się już niepotrzebni. Byli
nawet groźni dla nowego ustroju. Po kolei ich aresztowano i zasądzono
kary śmierci i dożywotnie więzienia. Mojego ojca skazano na karę
śmierci, a także komandora Przybyszewskiego i komandora Staniewicza.
Zostali straceni 12 i 16 grudnia 1952 roku w więzieniu mokotowskim w
Warszawie –
powiedział Stanisław Mieszkowski.

Red. Piotr Szubarczyk – publicysta historyczny mówi, że jedynym
powodem zbrodni był fakt, że zamordowani wyznawali zasady obce ideologii
sowieckiego komunizmu.

- 1 września 1951 r. zaczyna
się rok szkolny. Pod jakim hasłem? ,,Wychowamy nowego człowieka’’. Otóż
komandor Staniewicz, komandor Rychel nie nadawali się na wychowawców
nowego człowieka. Wychować nowego człowieka można było tylko poprzez
ludzi, którzy byli odpowiednio uformowani, a wybitni oficerowie
Marynarki Wojennej, nawet w warunkach Polski sowieckiej, byli dalej
sobą. Byli tymi samymi ludźmi, których uformowała Pierwsza Brygada,
których uformowała duma z powodu budowy miasta Gdyni i Portu Gdyni. Tych
ludzi nie dało się 
wychować po sowiecku. Uznano więc, że trzeba ich zlikwidować – mówił red. Piotr Szubarczyk.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

14. Zbrodnia na Komandorach

Zbrodnia na Komandorach

Piotr Szubarczyk

zdjecie

Julka – prawnuczka zamordowanego
kmdr. Stanisława Mieszkowskiego – przy trumienkach ze szczątkami
zamordowanych na powązkowskiej Łączce.
Czy któraś z nich kryje szczątki dowódcy polskiej floty?
Najważniejsze jest jednak to, aby pokolenie Julki przechowało pamięć o
bohaterach.
By byli wśród nas (FOT. R. Sobkowicz)

Przed 60 laty, w piwnicy
więzienia mokotowskiego ubecki kat mordował strzałem w tył głowy
wybitnych oficerów Marynarki Wojennej. Byli w roku 1939 obrońcami Helu,
wojnę przeżyli w niemieckich oflagach.
Wszystko odbyło się „zgodnie z
prawem”, po „prawomocnych” wyrokach śmierci i po odmowie „łaski” przez
„prezydenta” Bolesława Bieruta – sowieckiego namiestnika na Polskę.
Dowodów na „szpiegostwo” dostarczyła Informacja Wojskowa – filia
sowieckiego kontrwywiadu wojskowego w Polsce. O skuteczności „śledztwa”
świadczy fakt, że jeden z oskarżonych komandorów trafił do szpitala
psychiatrycznego. Nie nadawał się już na „świadka” w „procesie”, więc
dali mu spokój. To uratowało mu życie, ale i tak umarł 6 lat później.
Miał wtedy 49 lat.
Wszystkich zamordowanych chowano potajemnie nocą, w
różnych miejscach w Warszawie, m.in. na Łączce, gdzie prawdopodobnie
zakopano ciała ponad 400 więźniów. Ciała posypywano wapnem, by szybciej
zniknął po nich ślad. Udeptywano ziemię, czasami sadzono maskujące
miejsce krzaki. Tak było nie tylko w Warszawie, ale w całej Polsce.
System był niemal doskonały. Nie zdarzyło się po roku 1990, by dawni
więzienni funkcjonariusze lub członkowie ich rodzin zgłosili się z
wiarygodnymi informacjami na temat miejsca „dołów kryjomych”. Trudno
uwierzyć, że ludzi z taką wiedzą w Polsce nie ma! Wszyscy
funkcjonariusze więzienni tamtych lat nosili w kieszeni legitymację UB.
Więzienia podlegały Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego, a nie
Ministerstwu Sprawiedliwości. Tak było do grudnia 1954 roku. Byli
klawisze należą dziś do najlepiej zorganizowanych grup emeryckich w
Polsce. Spotykają się regularnie. Nie po to, by powspominać czasy
młodości, lecz by się upewnić, że nikt nie puszcza pary z ust… Zabierają
głos tylko po to, by ponarzekać na niesprawiedliwe ograniczenie ich
emerytur. Wszak przez lata tłumaczono im, że zasłużyli się „w umacnianiu
praworządności” w Polsce.

   Gdzie jesteś, Ojcze…

Wśród
odwiedzających rozkopaną Łączkę na wojskowych Powązkach, latem tego
roku, niemal codziennie można było spotkać członków rodziny
zamordowanego kmdr. Stanisława Mieszkowskiego – syna, synową, wnuczkę,
prawnuczkę. Doktor Witold Mieszkowski jest architektem i urbanistą.
Przed 60 laty był czternastolatkiem. Zdesperowana matka wysłała go do
Warszawy, by się dowiedział, co z ojcem. Poszedł do gmachu, w którym
urzędował jeden z największych zbrodniarzy tamtych czasów – naczelny
prokurator wojskowy Stanisław Zarakowski. Przyjął chłopca i powiedział
mu: „Wyrok został wykonany… Czy teraz wierzysz w sprawiedliwość
socjalistyczną?”. Te okrutne słowa będą towarzyszyć Witoldowi przez całe
życie. Dziś dr Mieszkowski nie wierzy ani w „sprawiedliwość
socjalistyczną” (nigdy w nią nie wierzył, powiedział to wówczas
Zarakowskiemu), ani w sprawiedliwość wolnej Polski. Ostatni uczestnicy
kaźni na jego ojcu i innych oficerach Marynarki Wojennej zostali skazani
na rok więzienia, z zawieszeniem na dwa lata… Tak samo jak kiedyś Maria
Fieldorf-Czarska, córka generała „Nila”, marzy dziś tylko o jednym: by
godnie pochować szczątki ojca. Podobnie myśli pewnie większość z tych,
którzy przychodzili na Łączkę, by zapytać dr. hab. Krzysztofa
Szwagrzyka, czy znalazł już szczątki ich bliskich. To jednak niełatwa
sprawa. By nie popełnić błędu, trzeba przeprowadzić kosztowne badania
porównawcze. Do dziś zidentyfikowano szczątki trzech ofiar terroru
komunistycznego.

   To nie była pomyłka

„Proces
komandorów” – tak w literaturze historycznej nazywa się zbrodnię
popełnioną przed 60 laty. To wyrażenie samo w sobie jest dramatycznie
nieprawdziwe! Ci oficerowie nie mieli bowiem żadnego „procesu” w takim
znaczeniu, jakie temu słowu przypisuje się w cywilizowanym świecie czy
też – jak to się dziś mówi – „w państwie prawa”. Polska lat 1950-
-1952
– gdy trwało „śledztwo” i gdy zapadał „wyrok” w sprawie komandorów
(obydwa słowa równie nieprawdziwe, jak to pierwsze) – nie była
suwerennym bytem. Była dominium sowieckim, pozbawionym suwerenności nie
tylko w sprawach związanych z polityką zagraniczną, ale również w
sprawach wewnętrznych. Wszechwładnymi instytucjami były w tym czasie
wojewódzkie, powiatowe i miejskie agendy Ministerstwa Bezpieczeństwa
Publicznego, utworzonego przez Związek Sowiecki w Polsce do
kontrolowania na naszym terytorium interesów sowieckich oraz do
przeprowadzenia rewolucji typu bolszewickiego.
Na czym ta rewolucja
polegała? Wybitny sowiecki dysydent i przyjaciel Polaków Władimir
Bukowski zdefiniował to następująco: „Od razu, obojętnie gdzie komuniści
obejmują władzę – niech to będzie w Rosji, w Polsce, na Kubie, w
Nikaragui, w Chinach – na początku niszczą około 10% populacji. Jest to
stosowane nie tylko po to, by wyniszczyć wrogów (…). To jest »inżynieria
społeczna«. Najwybitniejsi intelektualiści, najlepsi pracownicy,
inżynierowie – zabiliby ich wszystkich. Dopiero wtedy spróbują ponownie
zorganizować »nowe społeczeństwo«” (wypowiedź z filmu dokumentalnego
„The Soviet story”).
Ta ogólna uwaga wybitnego opozycjonisty i
człowieka, który jak mało kto wniknął w istotę zbrodniczego systemu
sowieckiego komunizmu, powinna nam towarzyszyć w refleksji nad tragedią
komandorów oraz ich rodzin, ponieważ wszelkie próby racjonalnego
dochodzenia do prawdy i pytania w rodzaju: Może to była pomyłka? Może
rzeczywiście byli trochę winni, bo się w coś wplątali? – prowadzą nas na
manowce i upokarzają rodziny zamordowanych oficerów. Równie
niebezpieczne i upokarzające są rozważania, dlaczego zamordowano tych, a
innych oficerów, także wykształconych w II RP, jednak oszczędzono?
Perfidia sowieckiego systemu zbrodni polegała na tym, abyśmy sobie takie
pytania zadawali i przez to, by nikt nikomu nie ufał. Obowiązywała
stara imperialna zasada divide et impera („dziel i rządź”).
Zatomizowane, sterroryzowane i bezradne społeczeństwo łatwiej było
opanować i łatwiej było prowadzić kolejne kampanie kłamstw.

   „Spisek Komandorów”

Tak
nazwali komuniści swoje „śledztwo” prowadzone w latach 1950-1952 wobec
siedmiu wysokich rangą oficerów Marynarki Wojennej przez Główny Zarząd
Informacji (GZI). GZI był organem kontrwywiadu wojskowego, działającym w
Polsce w latach 1944-1957, organizatorem niewyobrażalnych zbrodni
popełnionych na oficerach i żołnierzach wojska „ludowego”, Armii
Krajowej, Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, także na ludności cywilnej,
opierającej się sowietyzacji kraju. To była najbardziej zbrodnicza
instytucja sowiecka „utrwalająca władzę ludową” w Polsce. Do sierpnia
1944 r. 100 procent obsady kadrowej GZI stanowili Sowieci – oficerowie
zbrodniczego Smierszu – kontrwywiadu wojskowego armii sowieckiej. W
sumie w GZI „pracowało” 750 funkcjonariuszy sowieckich! Dopiero w
sierpniu 1944 r. oficerami GZI zostało pierwszych 17 Polaków. Trudno
zresztą nazywać ich bez zastrzeżeń Polakami. O takich, jak oni wywiad
AK-WiN pisał w meldunkach do władz RP na uchodźstwie, że są POP-ami
(pełniącymi obowiązki Polaków…).
Wybitny polski sowietolog
prof. Paweł Wieczorkiewicz powiedział: „Informacja Wojskowa, czyli
kontrwywiad wojskowy tak naprawdę, czyli UB do kwadratu! (…) Ludzie,
którzy przeszli przez więzienia UB (a byli tacy) i więzienia Informacji,
modlili się, żeby trafić do UB, mimo że tam był osławiony pułkownik
Różański. Wszystko było lepsze niż Informacja Wojskowa! Tam naprawdę
siedzieli sadyści. Było się czego bać!” (wypowiedź z filmu
dokumentalnego „Towarzysz Generał”).
Możemy sobie tylko wyobrazić,
jak w tej sytuacji wyglądało „śledztwo” przeciwko komandorom!
18 września 1950 r. wojskowa bezpieka aresztowała kmdr. por. Zbigniewa
Przybyszewskiego – zastępcę szefa Wydziału Marynarki Wojennej Sztabu
Generalnego Wojska Polskiego, legendarnego już wtedy obrońcę Helu z 1939
roku! To był początek tragedii. 20 października 1950 r. aresztowano
kmdr. Stanisława Mieszkowskiego – dowódcę Floty! 5 lutego 1951 r. –
kmdr. por. Roberta Kasperskiego – szefa Sztabu Floty, 7 maja 1951 r. –
kmdr. por. Wacława Krzywca z Głównej Bazy Marynarki Wojennej, 7 grudnia
1951 r. – kmdr. Jerzego Staniewicza – szefa Wydziału Marynarki Wojennej
Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, 11 grudnia 1951 r. –
kmdr. por. pil. Kazimierza Kraszewskiego z Wydziału Marynarki Wojennej
Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, 12 grudnia 1951 r. –
kmdr. por. Mariana Wojcieszka – szefa Sztabu Głównego Marynarki
Wojennej.
Wszyscy byli oficerami wypromowanymi jeszcze przed wojną w
okresie II Rzeczypospolitej. To ma zasadnicze znaczenie dla zrozumienia
ich „winy”. Wszyscy aresztowani bronili w roku 1939 Helu przed Niemcami.
Wszyscy spędzili okupację w niemieckich oflagach, skąd dobrowolnie
wrócili do kraju, by służyć polskiej Marynarce Wojennej niezależnie od
sytuacji politycznej. Wreszcie wszyscy – jako oficerowie o najwyższych
kompetencjach – zajmowali najwyższe stanowiska w siłach morskich Polski
pojałtańskiej.
Postawiono im zarzuty szpiegostwa i dywersji. Byli
okrutnie przesłuchiwani, a człowiek jest tylko człowiekiem i ma granice
wytrzymałości – zwłaszcza w konfrontacji z sowieckimi „fachowcami”,
którzy jeszcze przed wojną szkolili potajemnie kadry niemieckiej
gestapo, wówczas dopiero raczkującej! Niektórzy z aresztowanych
przyznali się do „winy”, jednak podczas „procesu” natychmiast wycofali
te zeznania jako wymuszone. Zresztą czynili to wielokrotnie. „Proces”
był ich ostatnią szansą. Niestety „procesy sądowe” w państwach realnego
sowieckiego komunizmu były tylko przedłużeniem „śledztwa”.
Wyrok w
sprawie komandorów zapadł przed Najwyższym Sądem Wojskowym w Warszawie.
Nie był to ani „sąd”, ani „najwyższy”, ani „wojskowy”, a już na pewno
nie „polski”. Dyspozycje co do „wyroków” wydawała sowiecka policja
polityczna. „Sądowi” przewodniczył płk Piotr Parzeniecki – sowiecka
kreatura, klasyczny POP, już wcześniej podpisujący wyroki śmierci na
polskich oficerów.
Wyrok wydano 21 lipca 1952 roku. To nie była
przypadkowa data! Dzień później zaczynała się Polska Rzeczpospolita
Ludowa – z konstytucją zatwierdzoną (po odręcznych, zachowanych
poprawkach!) przez Stalina! Parzeniecki i GZI „uczcili” wyrokami śmierci
na komandorów powstanie państwa „ludowego”!
Na karę śmierci zostali
skazani komandorzy: Robert Kasperski, Stanisław Mieszkowski, Zbigniew
Przybyszewski, Jerzy Staniewicz, Marian Wojcieszek.
Na kary dożywotniego więzienia skazano komandorów Wacława Krzywca i Kazimierza Kraszewskiego.
19 listopada
1952 r. Bolesław Bierut – przedwojenny sowiecki agent NKWD, używający
bezprawnie tytułu „prezydent” (!) od czasu sfałszowanych w styczniu
1947 r. wyborów do Sejmu – „ułaskawił” komandorów Kasperskiego i
Wojcieszka, odmówił „ułaskawienia” Mieszkowskiego, Przybyszewskiego i
Staniewicza. Ubecki zbir zamordował ich strzałami w tył głowy w piwnicy
więzienia mokotowskiego.
Komandor Jerzy Staniewicz został zabity
12 grudnia 1952 roku, zaś komandorzy Stanisław Mieszkowski i Zbigniew
Przybyszewski 16 grudnia 1952 roku.
W roku 1956 wszyscy zamordowani i
więzieni komandorzy zostali przez „państwo ludowe” „zrehabilitowani”.
Nie uznano ich jednak wprost za niewinnych. Po prostu stwierdzono „brak
dowodów winy”. To praktycznie uniemożliwiało dochodzenie
sprawiedliwości. „Państwo ludowe” wyznaczyło od razu granice swojej
łaskawości. Żaden z uczestników śledztwa, oskarżenia i żaden z sędziów w
sprawie komandorów nie stanął przed prawdziwym sądem i nie odpowiedział
za popełnione zbrodnie.

   Męczennicy

Wśród
aresztowanych w sprawie komandorów znalazł się także kmdr Adam Rychel.
Postać wyjątkowo piękna i zarazem tragiczna. Ukończył Szkołę
Podchorążych MW w Toruniu (1928-1931) z pierwszą lokatą! Został
promowany na podporucznika MW 15 sierpnia 1931 roku. Skierowany na kurs
aplikacyjny marynarki francuskiej odbył rejs dookoła świata na
krążowniku „Joanna d’Arc”. W czasie wojny został dowódcą 33. Baterii
Artylerii Nadbrzeżnej, wchodzącej w skład Dywizjonu AN, ostrzeliwującego
niemieckie trałowce, które próbowały zbliżyć się do Helu. Po
kapitulacji Helu 2 października 1939 r. przebywał w niewoli niemieckiej.
5 stycznia 1945 r. został skierowany do służby w Marynarce Wojennej.
Był komendantem Oficerskiej Szkoły MW w Gdyni Oksywiu i zastępcą szefa
Sztabu Głównego MW.
Aresztowany 12 grudnia 1951 r. przez Okręgowy
Zarząd Informacji Wojskowej w Gdyni. Odrzucił propozycję składania
fałszywych zeznań, obciążających aresztowanych komandorów. Osadzony w
areszcie śledczym Informacji w Warszawie, został poddany nieludzkiemu
śledztwu. Torturami doprowadzono go do stanu obłąkania, kwalifikując
komandora do leczenia w szpitalu psychiatrycznym. Przebywał na
„wolności” od maja 1954 r., pracował najpierw jako robotnik w Porcie w
Gdańsku, a w latach 1956-1958 jako oficer nawigacyjny w Kapitanacie
Portu w Gdańsku. Umarł przedwcześnie 3 listopada 1958 roku. W chwili
śmierci miał dokładnie tyle lat (49), co zamordowani w roku 1952
komandorzy Mieszkowski i Staniewicz…
O tym, jak wyglądało śledztwo,
wiemy od tych, którzy przeżyli. Komandor por. Marian Wojcieszek
wspominał: „Pod koniec miesiąca [po aresztowaniu] dolne kończyny,
siedzenie, oczy, gardło, struny, głosowe, język, a przede wszystkim
umysł przestały normalnie funkcjonować. Nogi nabrzmiałe od opuchlizny,
nabrzmiałe gruczoły w gardle. Zmęczenie wzroku takie, że przed sobą
widziałem nie istniejące w świecie przezroczyste rośliny i walące się na
mnie wszystko, co mnie otacza. W głowie szum, ucisk i takie ogłupienie,
że na zrozumienie najprostszych zdań potrzebowałem czasu. Stać bez
oparcia nie mogłem, gdyż prądy bezsenności zwalały mnie z nóg”.
Komandor
por. Wacław Krzywiec umarł w wieku 48 lat na „przepustce” z więzienia.
Przed śmiercią pozostawił wstrząsające świadectwo: „W okresie
najcięższym w moim życiu, będąc zupełnie załamanym, wyniszczonym
moralnie i fizycznie utraciłem wiarę w sprawiedliwość, praworządność,
uczciwość; wiarę w ludzi i samego siebie. Zostałem doprowadzony do stanu
skrajnego upodlenia, skoro zeznawałem na innych i samego siebie same
kłamstwa, bzdury sugerowane, perfidnie mi podpowiadane w czasie
»śledztwa«. Pod naciskiem śledczych powstawała historia, która nigdy nie
miała miejsca”.
Jak byli przesłuchiwani zamordowani komandorzy
Mieszkowski, Przybyszewski i Staniewicz? Kapitan Tadeusz Jędrzejkiewicz,
który przeszedł przez śledztwo Informacji Wojskowej i przeżył, choć
przez 7 miesięcy i 20 dni przebywał w celi śmierci, oczekując każdego
dnia na wywołanie i egzekucję, pisał w książce „Cela śmierci” (2000) o
metodach: „Bicie po głowie, bicie pałką, bicie batem, bicie innymi
przedmiotami w zasięgu ręki oprawcy, wlewanie nocą wody do celi, kopanie
po nogach, wyrywanie włosów z głowy, rozgniatanie palców nóg butami,
sadzanie na nodze od stołka, bicie pałką w pięty, smaganie pejczem,
miażdżenie palców rąk, bicie pięścią po twarzy, kopanie leżącego
więźnia, przypalanie papierosem okolic oczu i ust, karcer z wodą,
nieustanne budzenie w nocy przez wiele dni, przetrzymywanie nago w celi z
otwartym oknem w zimie i polewanie wodą, całonocne stójki przez
kilkanaście dni, wielomiesięczna izolacja i zakaz wychodzenia z celi,
pozorowanie wykonania wyroku śmierci, konwejer – śledztwo non stop dzień
i noc przez kilka dni, uderzanie głową o ścianę, obelgi i wyzwiska pod
adresem więźnia i jego rodziny, szantażowanie zabiciem najbliższych,
fałszywe informowanie o tym, że żona wystąpiła o rozwód, pozbawienie
wody i jedzenia przez kilka dni”.
Przypomnijmy, że rtm. Witold
Pilecki – uznany przez angielskiego oficera wywiadu i pisarza
historycznego Michaela Foota za jednego z sześciu najodważniejszych
uczestników konspiracji antyniemieckiej w okupowanej Europie, dobrowolny
więzień i uciekinier z KL Auschwitz – powiedział swojej żonie na
widzeniu po „śledztwie”: „Oświęcim to przy tym igraszka”…


Autor jest publicystą historycznym.

http://www.naszdziennik.pl/wp/18150,zbrodnia-na-komandorach.html

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika intix

15. Kiszczak był szefem plutonu egzekucyjnego?

2009-12-11
"Kiszczak powinien się raczej zająć swoim życiorysem. On to ukrywa, ale jest pewne na 95 procent, że co najmniej raz stał na czele plutonu egzekucyjnego" - mówi w wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej" Józef Szaniawski, historyk i były pełnomocnik płk. Ryszarda Kuklińskiego.

...Kiszczak powinien się raczej zająć swoim życiorysem. On to ukrywa, ale jest pewne na 95 proc., że co najmniej raz stał na czele plutonu egzekucyjnego.


Kiedy?
W 1949 r., kiedy był szefem zbrodniczej stalinowskiej Informacji Wojskowej Marynarki Wojennej na Oksywiu. Wtedy odbył się tzw. proces komandorów, czyli grupy oficerów polskiej Marynarki Wojennej, którzy nieopatrznie wrócili z Londynu do Polski. Wielu z nich siedziało w więzieniach, a kilkunastu zostało rozstrzelanych, m.in. na lotnisku Babie Doły w Gdyni. Kiszczak brał w tym udział jako 25-letni oficer, już w randze komandora. Chciał się wykazać przed swymi sowieckimi przełożonymi z GRU, którzy w 1946 r. mianowali go zastępcą attache wojskowego w Londynie. Rosjanie nazywali go "Czekiszczak"!


Ma pan na to dowody?
Dowody są tajne. Znajdują się w archiwum Informacji Wojskowej, które nie zostało przekazane IPN. Choć powinno.


Gdzie jest to archiwum? Przy ulicy Oczki w Warszawie, gdzie była siedziba Informacji Wojskowej?
Tego nie wiem. Ale znam numery akt Kiszczaka...

avatar użytkownika Maryla

16. "Zasuniemy KS i bez

"Zasuniemy KS i bez dowodów"

zdjecie

Marynarka Wojenna z wielką uwagą śledzi postępy prac
na Łączce na wojskowych Powązkach - zapewnia kontradmirał Stanisław
Kania, szef szkolenia Marynarki Wojennej. W tym miejscu mogą leżeć ciała
komandorów, na których popełniono zbrodnię sądową.

"Proces komandorów" (17-21 lipca 1952 r.) - tak w literaturze
historycznej nazywa się komunistyczną zbrodnię popełnioną na oficerach
polskiej Marynarki Wojennej. Jedni, bezpodstawnie oskarżeni, zostali
zamordowani w piwnicach więzienia mokotowskiego w Warszawie, inni byli
więzieni i prześladowani. Ich pamięci poświęcono sesję naukową w Gdyni
"Chwała komandorom! Gdynia pamięta".

Uroczystości rozpoczęły się Mszą św. w kościele garnizonowym
Marynarki Wojennej w intencji pomordowanych komandorów i wszystkich
ofiar reżimu komunistycznego w Polsce. Przy tablicy na ścianie kościoła
św. Michała Archanioła dowództwo Marynarki Wojennej uczciło pamięć
komandorów: Stanisława Mieszkowskiego (1903-1952) - dowódcy floty,
Jerzego Staniewicza (1903-1952) - szefa wydziału MW Sztabu Generalnego, i
Zbigniewa Przybyszewskiego (1907-1952) - szefa Artylerii MW.

- Szanowne rodziny zamordowanych komandorów, szanowni państwo, 60 lat
temu w grudniu 1952 r. w więzieniu na warszawskim Mokotowie
rozstrzelani zostali, skazani wcześniej na karę śmierci, oficerowie
Marynarki Wojennej: komandor Stanisław Mieszkowski, komandor Jerzy
Staniewicz, komandor porucznik Zbigniew Przybyszewski. Szlachetni
ludzie, którzy bohatersko bronili Helu w 1939 r., którzy kilka lat
spędzili w obozach jenieckich, a po wojnie chcieli ofiarować swoje
doświadczenie Ojczyźnie. Nie pasowali do koncepcji stalinowskiej Polski -
mówił kontradmirał Stanisław Kania, szef szkolenia Marynarki Wojennej.

Oficerów fałszywie oskarżono o zbrodnię stanu, udział w spisku
mającym na celu obalenie siłą ustalonych ustawowo organów władzy
państwowej oraz o szpiegostwo.

- Ich proces nie był jedynym przejawem represji wobec kadry polskiej
Marynarki Wojennej. Prześladowania miały znacznie szerszy zasięg -
podkreślił Kania.

Kontradmirał przypomniał wcześniej toczące się procesy w sprawie
przynależności przedwojennych oficerów polskiej floty do Armii Krajowej,
Zrzeszenia "Wolność i Niezawisłość" czy Semper Fidelis Victoria.

Oskarżonym zabrano wszystko. Dom, mienie i wiarę w ludzką
sprawiedliwość. Wyrzucono ich poza nawias społeczeństwa i zdeptano honor
oficera. Szykanowano i prześladowano ich rodziny. Dotychczas nie
ustalono miejsca pochowania ciał zamordowanych komandorów. Jak zapewnił
Kania, Marynarka Wojenna z wielką uwagą śledzi postępy prac na Łączce.

Wiceprzewodnicząca Rady Miasta Gdyni Beata Łęgowska zwróciła uwagę,
że grudzień w historii naszego kraju zapisuje się bardzo bolesnymi
datami, jak choćby rocznica wprowadzenia stanu wojennego czy dzień
pamięci o ofiarach Grudnia ´70.

- A dzisiaj, po 60 latach od śmierci komandorów, oficerów Marynarki
Wojennej, gromadzimy się, aby oddać im cześć, honor i szacunek -
zaznaczyła.

- Żyją nadal, ponieważ ludzie pamiętają o ich ofierze, ich służbie i
oddaniu Ojczyźnie. Ważne jest, aby było głośno na ten temat, abyśmy
mówili o tym, by nikt z młodych ludzi nie zapomniał. Ci oficerowie
stanowią symbol tych wszystkich, którzy zostali zamordowani w okresie
stalinowskim - stwierdziła.

Przykłady pociągają

Aula Akademii Marynarki Wojennej, gdzie zorganizowano sesję naukową
"Chwała komandorom! Gdynia pamięta", dosłownie pękała w szwach. Oprócz
rodzin zamordowanych komandorów przyszło mnóstwo studentów. Tak wielu,
że musieli przez całą kilkugodzinną sesję stać, bo nie było już miejsc
siedzących.

- Sesję tę poświęcamy wszystkim tym, którzy zginęli z rąk oprawców
tzw. komunistycznej sprawiedliwości. Wielu oficerów Marynarki Wojennej
skazano na najwyższy wymiar kary, na karę śmierci i zamordowano w akcie
ludobójstwa - powiedziała dr Barbara Pytko, przewodnicząca Komitetu
Obywatelskiego, organizatorka piątkowych uroczystości.

- Polko i Polaku, pamiętaj o zbrodniach sowieckich dokonanych na
Narodzie, na oficerach i marynarzach Marynarki Wojennej, którzy zapisali
piękną kartę w historii Polski i w historii Gdyni. Zapal świeczkę pod
tablicą na Oksywiu, na cmentarzu w Gdyni-Redłowie, pod pomnikiem
komandora Stanisława Mieszkowskiego w Kołobrzegu. Niech te miejsca nie
będą zapomniane - wezwała Pytko.

Prowadzący sesję Piotr Szubarczyk przypomniał sylwetki siedmiu
komandorów, którzy w tzw. procesie zostali bezpodstawnie skazani w 1952
r. przez komunistyczny sąd wojskowy na karę śmierci: kmdr Stanisław
Mieszkowski (zamordowany 16 grudnia 1952 r.), kmdr Jerzy Staniewicz
(zamordowany 12 grudnia 1952 r.) i kmdr por. Zbigniew Przybyszewski
(zamordowany 16 grudnia 1952 r.).

Pozostałych czterech uniknęło strzału w tył głowy. Komandorowi
Marianowi Wojcieszkowi i kmdr. por. Robertowi Kasperskiemu karę śmierci
zamieniono na "ułaskawienie". Komandor porucznik Kazimierz Kraszewski
oraz kmdr por. Wacław Krzywiec dostali wyroki dożywotniego więzienia.
Krzywiec zmarł w celi 12 marca 1956 roku.

- W sprawie przeciwko kadrze dowódczej Wojska Polskiego materiał
śledztwa miał ukazać szeroko rozgałęziony spisek obejmujący około
200-300 oficerów, którego poszczególne nitki prowadziły także do
Marynarki Wojennej. Aresztowano komandorów, którym poświęcona jest
dzisiejsza sesja - wskazał sędzia dr Zbigniew Szczurek, emerytowany
prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku, w młodości więziony za działalność w
młodzieżowej grupie antykomunistycznej "Orlęta" w Gdyni.

Przypomniał, że proces siedmiu komandorów był "tragiczną farsą", w
której prokurator i zespół sędziowski świadomie spełniał zbrodniczą
rolę. Był jednym z 48 procesów odpryskowych, które miały zaświadczyć o
szerokim, rozgałęzionym spisku w Siłach Zbrojnych i był szczególnym
niebezpieczeństwem dla ówczesnej władzy.

Procesy odbywały się w trybie sądów kapturowych w tajemnicy przed
społeczeństwem, oskarżonych pozbawiono możliwości fachowej obrony.

Szczurek zaznaczył, że sprawę komandorów rozpoznał w pierwszej
instancji Najwyższy Sąd Wojskowy pod przewodnictwem płk. Piotra
Parzenieckiego. Przywołał wstrząsające słowa jednego z sędziów, którzy w
sfingowanych procesach, na podstawie fałszywych oskarżeń, skazywali
niewinnych ludzi na śmierć. W ocenie Szczurka, najlepiej oddają one
sposób funkcjonowania machiny sądowej w tamtych czasach.

- W rozmowie z prokuratorem sędzia powiedział: "No cóż, prokuratorze,
dowodów nie ma, ale my sędziowie nie od Boga. I bez dowodów zasuniemy
karę śmierci, jak trzeba".

- Wykonanie wyroków śmierci w więzieniu mokotowskim w stosunku do
komandorów Mieszkowskiego, Staniewicza i Przybyszewskiego było zbrodnią
dokonaną na ludziach, którzy nigdy nie popełnili przypisanych im
przestępstw. Sędziowie ci nie zostali osądzeni za swoje czyny -
zaznaczył sędzia Zbigniew Szczurek.

Piotr Czartoryski-Sziler, Gdynia

http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/18348,zasuniemy-ks-i-bez-dowodow....

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

17. Kiedy sędzia

Kiedy sędzia morduje
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/18464,kiedy-sedzia-morduje.html

Z sędzią w stanie spoczynku dr. Zbigniewem Szczurkiem, byłym prezesem Sądu Okręgowego w Gdańsku, więzionym za działalność w młodzieżowej grupie antykomunistycznej „Orlęta” z Gdyni, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
Czym jest zbrodnia sądowa w majestacie prawa?

– Jest to zbrodnia, do której popełnienia dochodzi z wykorzystaniem prawa. Prawo służy w tym wypadku do popełnienia zbrodni. Zbrodnią było wydawanie przez sędziów wyroków ze świadomością, że oskarżeni są niewinni, że ich przyznanie się do winy było wymuszone biciem i torturami, a na rozprawie ich fałszywe zeznania były odwoływane. Warto przywołać tutaj słowa specjalisty prawa karnego, prof. Witolda Kuleszy, wiceprezesa Instytutu Pamięci Narodowej w latach 2000-2006. Stwierdził on, że sędziowie, którzy wydając wyrok, wiedzieli o całkowitej materialnej bezzasadności skazania i działali ze świadomością i wolą zamordowania swoich ofiar, przy braku jakichkolwiek podstaw dla wyroku skazującego, popełniali morderstwo sądowe. Wydawanie wyroków przez sędziów sądów wojskowych w latach 1944-1955 w sprawach, w których zeznania świadków i wyjaśnienia oskarżonych przyznających się do winy, wymuszane biciem, torturami, i skazywanie ich bez dowodów, było powszechne, a sędziowie to akceptowali. Sędziowie sądów wojskowych w świetle jaskrawych naruszeń prawa oraz sposobu prowadzenia rozprawy musieli wiedzieć, dlaczego tak czynią i jakie mają zadania. Trzeba pamiętać, że kierownicze stanowiska w polskim wymiarze sprawiedliwości, a przede wszystkim w sądownictwie wojskowym, zajmowali Sowieci. Ważną funkcję w organizowaniu wojskowego wymiaru sprawiedliwości pełnił oficer służby sprawiedliwości Armii Czerwonej, generał brygady Aleksander Tarnowski, który pilnował, by system wojskowego wymiaru sprawiedliwości był realizowany przez oficerów sowieckich w interesie tego państwa.
Takim przykładem zbrodni sądowej był choćby proces Witolda Pileckiego w 1948 roku.

– Oczywiście. Oskarżenie przeciwko niemu brzmiało: szpiegostwo na rzecz obcego mocarstwa. Mocarstwem tym były polskie Siły Zbrojne stacjonujące na Zachodzie. Wyrok śmierci wykonano 25 maja 1948 roku strzałem w tył głowy. Skazanych przez sądy wojskowe często grzebano z kryminalistami, ich mogiły zasypywano śmieciami, wapnem i betonem. Urząd Bezpieczeństwa walczył z ciałami bohaterów, bo one symbolizowały niepodległą Polskę. Nie byłoby zbrodni sądowych, gdyby nie było klimatu bezprawia. Uważano jednak wtedy, że nienawiść do człowieka, uznanego za wroga, usprawiedliwia odebranie mu cech ludzkich. Twierdzono, że wrogowie to: gady, wszy, świnie, psy, śmierdząca padlina, których należy zdeptać w imię prawdy, której partia jest jedynym depozytariuszem. Dlatego dzieje tworzenia wojskowego prawa karnego okresu stalinowskiego to przekształcanie prawa karnego z narzędzia wymiaru sprawiedliwości w narzędzie terroru. Prawo wtedy stało się atrapą bezprawia. Prawu karnemu wyznaczono nowe zadania: wspieranie władzy i wojnę z przeciwnikami, czyli osobami, które walczyły o niepodległość Polski. Tak więc prawo karne stało się narzędziem władzy, a organy sądownicze dopełniały procesowych formalności, legitymując bardzo często oczywiste bezprawie.
Czym była sekcja tajna w sądownictwie?

– Trzeba powiedzieć, że spełniła ona niechlubną rolę w sądownictwie. Powstała w Sądzie Wojewódzkim w Warszawie i w Sądzie Najwyższym i działała w latach 1950-1954. Powołano ją w wielkiej tajemnicy. Nawet sędziowie, którzy orzekali w Sądzie Wojewódzkim w Warszawie i w Sądzie Najwyższym, nie wiedzieli, którzy sędziowie orzekają w tej sekcji tajnej. Znajdowali się w niej ci, którym władza ufała. Według pewnych obliczeń ustalono, że w sekcji tajnej orzekało około 50 sędziów. Co ciekawe, sekcję tę powołano w Ministerstwie Sprawiedliwości, a przecież Ministerstwo Sprawiedliwości nie jest sądem. Powołano twór, w którym sprawy rozpoznawali urzędnicy z Ministerstwa Sprawiedliwości. Tego tworu nawet nie sposób nazwać w zasadzie sądem. Ale wydawał wyroki, i to na ogół najcięższe, w pierwszej i drugiej instancji. Uzyskał on miano sądu kapturowego, nawet kiblowego.
Skąd wzięła się ta nazwa?

– Z odwiedzania oskarżonych przez sędziów w ich celach w więzieniu. Bywało tak – jak zeznał jeden ze świadków – że sędziowie przychodzili do więzienia, wywoływali oskarżonego z celi na rozprawę, na której zostawał on w trybie błyskawicznym osądzany, bez żadnych dowodów. W tym samym czasie akurat, gdy taki więzień wychodził z celi, roznoszono najczęściej posiłki. Gdy wracał do niej z „rozprawy”, zupa była jeszcze ciepła. Tak szybko to się odbywało. Przychodził prokurator i sędzia na rozprawy, gdzie wyrok zapadał na ogół w oparciu o jakieś sfabrykowane dokumenty i bez świadków.
Jeden z takich sędziów został podobno ministrem sprawiedliwości.

– Tak. Konkretnie chodzi o Jerzego Bafię. Rozpoczynał swoją karierę jako sędzia Sądu Wojewódzkiego w Warszawie. Jako zaufany władz został szybko dyrektorem departamentu w Ministerstwie Sprawiedliwości, potem wiceministrem i ministrem sprawiedliwości, którym był przez wiele lat. Dostał także tytuł profesora na Uniwersytecie Warszawskim i był autorem podręczników z zakresu prawa karnego. Jego książki były drukowane przez wydawnictwo prawnicze i szczególnie zalecane. Podręcznik z prawa karnego Bafii był powszechnie obowiązujący.
Studenci prawa dalej uczą się z tego podręcznika?

– Nie. Na ogół, jak już ujawniono prawdę o Bafii, to na uniwersytetach wykładowcy nie zalecali tego podręcznika. Bafia był autorem także innych publikacji, są one nadal dostępne w bibliotekach. Sam uważał, że ma prawo, wręcz monopol na wypowiadanie się w określonych dziedzinach. Podobną osobą był prof. Igor Andrejew, który sądził gen. Emila Fieldorfa „Nila”. To też był wielki „autorytet” z zakresu prawa karnego, jego podręczniki były jeszcze bardziej popularyzowane niż Bafii.
Sędziowie, którzy wchodzili w skład sekcji tajnej, orzekali też w sprawie komandorów Marynarki Wojennej?

– Nie, bo sekcja tajna była w sądownictwie powszechnym, a w sprawie komandorów orzekały sądy wojskowe. Tu orzekali sędziowie Najwyższego Sądu Wojskowego, bo procedura, którą wprowadzono, przewidywała, że wyższych oficerów w I i II instancji mogą sądzić sędziowie właśnie tego sądu.
Co stało się z sędziami i prokuratorami, którzy skazali komandorów na wyroki śmierci?

– Te osoby już nie żyją. Jednak żaden z sędziów sądów wojskowych, których nazwiska ujawniono i żyli jeszcze w 1990 r., nie został postawiony w stan oskarżenia. Zbrodnie, których się dopuścili, nie zostały osądzone.
Skąd się wzięło pojęcie „procesy odpryskowe”?

– Było założenie, że należy osądzić oficerów, którzy byli niewygodni dla władzy, zarówno w lotnictwie wojskowym, Marynarce Wojennej, jak i Wojskach Lądowych. To był cały cykl procesów, ponad 40. Miały one uwidocznić niby spisek w Siłach Zbrojnych. Chodziło o to, że w pierwszej kolejności osądzono generałów, których nie skazano na karę śmierci. Pozostałe procesy nazywano odpryskowymi od sprawy generałów, stąd ta nazwa. Może pana zainteresować fakt, że łącznie – jeżeli chodzi o tę grupę oficerów (z lotnictwa wojskowego, Marynarki Wojennej i Wojsk Lądowych) – oficjalnie wydano 37 wyroków śmierci, z czego 20 wykonano.
Powiedział Pan, że te procesy były farsą. Dlaczego?

– Każdy tego typu proces musiał być „dydaktyczny”. Procesy te były więc szeroko propagowane, transmitowano je przez radio, na salę sądową zapraszano przodowników pracy. Był to swoisty teatr, w którym wszyscy grali swoje role. I publiczność, i sędziowie, i prokuratorzy, i obrońcy, i świadkowie, jak również niestety sami oskarżeni. Tylko milicjanci oddzielający od siebie oskarżonych nie grali żadnej roli. To, że zeznania oskarżonych były wymuszone torturami i biciem, nie miało tu żadnego znaczenia. Sędziowie orzekali winę na podstawie fałszywych dowodów. A sami oskarżeni byli tak zastraszeni, że składali fałszywe zeznania. Jedną z metod śledczych, które stosował Urząd Bezpieczeństwa, było wyszukiwanie w grupie oskarżonych osoby o najsłabszych predyspozycjach psychicznych. Ta osoba szybko załamywała się, wtedy zmuszano ją do mówienia nieprawdy i obciążania współwięźniów. Były przypadki, że osobom już skazanym na karę śmierci odraczano wykonanie wyroku. Oskarżeni liczyli, że jak będą obciążać innych, to może uratują swoje życie. Niestety, po złożeniu przez nich fałszywych zeznań, obciążających współwięźniów, wykonywano na nich karę śmierci.
Jakie zadania miała, powołana przez władze komunistyczne, komisja pod przewodnictwem sędziego Sądu Najwyższego Mariana Mazura?

– Były wydarzenia 1956 roku, rzekoma odwilż, Gomułka mówił wtedy, że będą poważne zmiany. Władze, chcąc zrobić pozorny gest pod adresem społeczeństwa, powołały komisję pod przewodnictwem sędziego Mazura, która miała zbadać działalność informacji wojskowej, prokuratury wojskowej i sądów wojskowych. Stwierdziła ona ponad 20 różnych uchybień, które nagłośniono. Nie chodziło tu jednak o rozliczenie sędziów z ich zbrodni, lecz o cel propagandowy. W tym czasie nikt nie wiedział, że sam przewodniczący Mazur orzekał w sekcji tajnej, o której mówiliśmy. Fakt ten został ujawniony znacznie później. Gdyby władze chciały rzetelnie podejść do sprawy, wówczas, na podstawie ustaleń komisji Mazura, powinno zostać wszczęte postępowanie karne przeciwko tym sędziom. Nie wszczęto ich. Zaczęto uważać, że nie ma dowodów potwierdzających, że ci sędziowie działali w złym zamiarze. A żeby skazać, wymagana była wina umyślna, zły zamiar. W związku z tym uznano, że skoro nie mieli złych zamiarów, to nie można ich pociągnąć do odpowiedzialności karnej, i zaczęto nazywać ten okres „okresem błędów i wypaczeń”. Tak, krótko mówiąc, wszystko rozmydlono.
Jakie jest prawdopodobieństwo, że komandorzy spoczywają na powązkowskiej Łączce?

– Mogą tam spoczywać, bo jest duże prawdopodobieństwo – o czym mówi prowadzący tam badania prof. Szwagrzyk z IPN – że grzebano na niej więźniów rozstrzelanych na Mokotowie. Żeby to jednak ustalić na podstawie wykopywanych szczątków, trzeba przeprowadzić badania DNA.
Dziękuję za rozmowę.

Piotr Czartoryski-Sziler

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

18. „Wrogi element” w

„Wrogi element” w Marynarce
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/18791,wrogi-element-w-marynarce.html

Z dr. hab. Dariuszem Nawrotem, profesorem Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
Jakie były losy korpusu oficerskiego Marynarki Wojennej II Rzeczypospolitej po II wojnie światowej?

– To niezwykle dramatyczny epilog w dziejach Marynarki Wojennej, która, używając słów gen. Władysława Sikorskiego, zapisała się złotymi zgłoskami w historii naszego państwa. Generał Sikorski miał na myśli to, że dzięki marynarzom zachowana została ciągłość działań operacyjnych całych polskich Sił Zbrojnych w II wojnie światowej. Przypomnę, że po kampanii wrześniowej wojska lądowe i lotnictwo należało odtwarzać we Francji czy Wielkiej Brytanii. Natomiast marynarze walczyli od pierwszej do ostatniej salwy. Dzięki nim zachowana została również cząstka polskiego terytorium, na którym nigdy nie stanęła noga okupanta.
To znaczy?

– Po tzw. czwartym rozbiorze Polski jedynie pokłady okrętów były terytorium państwa polskiego, które pozostawało w pełni suwerenne. Przypominam bowiem, że zgodnie z prawem międzynarodowym pokłady okrętów stanowią cząstkę terytorium państwa, którego banderę noszą.
Jak wielu oficerów Marynarki Wojennej dostało się do niewoli?

– Łącznie w oflagach niemieckich przebywało do końca wojny około 250 oficerów. Niestety, nie przeżyli wojny w sowieckiej niewoli oficerowie, którzy wpadli w ręce Armii Czerwonej. Zakończyli życie bestialsko zamordowani w Katyniu i Charkowie. Tam zginęło 59 oficerów Marynarki Wojennej II Rzeczypospolitej. Na marginesie dodam, że w toku działań na Wybrzeżu w całej kampanii wrześniowej zginęło 22 oficerów Marynarki Wojennej.
To prawda, że profesjonalizm i odwagę oficerów polskiej Marynarki Wojennej bardzo ceniono na świecie?

– Tak. Marynarze kontynuowali działania wojenne dzięki skierowaniu – jeszcze przed wojną – do Wielkiej Brytanii trzech naszych okrętów: „Burzy”, „Błyskawicy” i „Gromu”. Do nich dołączyły dwa okręty podwodne: „Orzeł” i „Wilk”. O wyczynie, jakim było przeprowadzenie „Orła” i „Wilka” przez cieśniny duńskie, informowała prasa na całym świecie. To był naprawdę wielki wyczyn, dowód wielkiego profesjonalizmu i odwagi oficerów polskiej Marynarki Wojennej. Tak więc dzięki decyzjom politycznym oraz działaniom naszego rządu możliwe było nie tylko kontynuowanie walki przez okręty pod biało-czerwoną banderą, ale także rozwój tejże polskiej floty w portach brytyjskich. W rezultacie polscy marynarze uczestniczyli we wszystkich decydujących o losach wojny z Niemcami operacjach na morzu. Mam tu na myśli zarówno akwen Atlantyku, jak i Morze Śródziemne. Uczestniczyli również w wielu spektakularnych operacjach, takich chociażby, jak zatopienie niemieckiego superpancernika „Bismarck”. Ten wyczyn to w dużej mierze zasługa załogi niszczyciela „Piorun”. Marynarze uczestniczyli także w największej operacji desantowej II wojny światowej „Overlord”, czyli otwarciu drugiego frontu. Wszystko to robili z myślą o powrocie do suwerennej Polski.
Ale okazało się, że Ojczyzna, o której wolność bili się z takim poświęceniem, popadła w kolejną niewolę.

– Niestety. Kiedy kończyła się wojna, na Zachodzie przebywało około 4 tysięcy polskich marynarzy, prawie 300 oficerów i 16 okrętów – więcej niż mieliśmy ich przed wojną. Niestety te okręty i ci marynarze nie mogli powrócić do kraju z powodu decyzji, które zapadły na konferencji w Jałcie. Polska, wyzwolona spod okupacji niemieckiej, zanurzyła się w strefie wpływów Moskwy. Oznaczało to, że moskiewscy mocodawcy decydowali o tym, co w Polsce będzie się działo po II wojnie światowej. To sprawiło, że oficerowie Marynarki Wojennej, którzy tak wysoko zdali swój egzamin bojowy, działając z portów brytyjskich, nie zdecydowali się na powrót do kraju. Wyrażali opinię, że nigdy nie będą służyć w sowieckiej Marynarce Wojennej – jak nazywali marynarkę tworzoną w kraju. Dodam, że pierwszym dowódcą Marynarki Wojennej tutaj, w Polsce, po wojnie był kontradmirał Nikołaj Abramow, a jego zastępcą komandor Józef Urbanowicz, także oficer sowiecki i obywatel Związku Sowieckiego do 1953 roku. W konsekwencji, po rozwiązaniu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, oficerowie, którzy pozostali w Wielkiej Brytanii, skazani byli na gorzki chleb emigranta.
Część z nich jednak zdecydowała się na powrót do Polski.

– Do Polski powrócili oficerowie, którzy spędzili czas wojny w oflagach niemieckich, a konkretnie w Woldenbergu, który został zajęty przez Armię Czerwoną. Zostali wcieleni do Marynarki Wojennej, właśnie tej tworzonej w kraju. Wspomniałem, że pierwszym dowódcą Marynarki Wojennej w powojennej Polsce był rosyjski oficer, co dla marynarzy z Zachodu było potwierdzeniem, że nie jest to polska Marynarka Wojenna. Aby wytrącić ten argument marynarzom na Zachodzie, na których powrocie do kraju zależało rządowi w Warszawie, jesienią 1945 r. kontradmirała Abramowa zastąpił na stanowisku dowódcy Marynarki Wojennej oficer Adam Mohuczy. Kiedy mimo to oficerowie nie wracali z Zachodu, wówczas wezwanie do służby wojskowej otrzymali wszyscy oficerowie, którzy znaleźli się na terenie Polski. Łącznie wcielono ponad 120 oficerów. Otrzymali różne, także bardzo odpowiedzialne stanowiska. Pierwszym komendantem Oficerskiej Szkoły Marynarki Wojennej, otworzonej tutaj, na Oksywiu, został na przykład komandor podporucznik Stanisław Mieszkowski (skazany w „procesie” siedmiu komandorów i zamordowany 16 grudnia 1952 roku). Oficerowie obejmowali również stanowiska na okrętach, które powróciły do kraju. Tyle że dzisiaj już wiemy, że byli oni traktowani wręcz przedmiotowo.
Co ma Pan na myśli?

– O ich prześladowaniach dowiadujemy się m.in. z meldunku komandora Józefa Urbanowicza do ministra obrony narodowej z 1946 r., w którym napisał m.in. że w Marynarce Wojennej istnieje „grupa reakcyjnych oficerów, wrogich oficerów”. Pisał, że tych oficerów należy jednak dalej zatrudniać, bo są potrzebni, gdyż nie ma innych specjalistów. Ale, jak się wyraził, „przyjdzie czas, gdy będzie można ich w sposób bezwzględny, ostry i nagły wyrzucić”. Oczywiście w pojedynczych przypadkach oficerowie byli już zwalniani i osadzani w więzieniu. Pierwszym, którego to dotknęło, był oficer wojennej promocji Szkoły Podchorążych Marynarki Wojennej z 15 września 1939 r. i uczestnik walk Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” porucznik marynarki Adam Dedio. Dedio, który po ucieczce z niewoli niemieckiej wstąpił w szeregi Armii Krajowej, został aresztowany (17 maja 1946 r.) pod zarzutem przynależności do organizacji Semper Fidelis Victoria. 14 lutego 1947 r. wyrokiem Sądu Marynarki Wojennej został skazany na karę śmierci. Natomiast do pierwszego, zbiorowego zwolnienia oficerów Marynarki Wojennej doszło w 1948 r., kiedy pełnię władzy w kraju przejęła ekipa związana z osobą Bolesława Bieruta. Zgodnie ze stalinowską teorią o narastaniu walki klasowej w miarę rozwoju socjalizmu zaczęto szukać wrogów we wszystkich sferach życia społecznego. W 1948 r. zwolniono oficerów z komendy portu: komandora Konstantego Siemaszkę i komandora Władysława Sakowicza. Aresztowano także będącego wówczas już w rezerwie byłego dowódcę Marynarki Wojennej kontradmirała Adama Mohuczego.
Kiedy ruszył proces „oczyszczania” Marynarki Wojennej z „wrogiego elementu”?

– W 1949 r., kiedy do Wojska Polskiego przybyło całe grono oficerów sowieckich, którzy przejęli najwyższe funkcje w polskich Siłach Zbrojnych. Ministrem obrony narodowej został w tym czasie sowiecki marszałek Konstanty Rokossowski. Do Marynarki Wojennej został skierowany również wiceadmirał rosyjski Wiktor Czerokow. Nowe kierownictwo polskich Sił Zbrojnych zorganizowało naradę, na której padły brzemienne dla Marynarki Wojennej słowa. Wiceminister obrony narodowej, szef głównego zarządu politycznego, powiedział wtedy, że Marynarka Wojenna jest „najbardziej zachwaszczona elementem wrogim i obcym”. W ślad za tym uruchomiono potężną machinę: informację wojskową, sąd, prokuraturę i wszystkie służby. Już w 1949 r. zwolniono niemal 90 oficerów. Wielu z nich oczywiście trafiło do aresztów. Apogeum nagonki na przedwojennych oficerów miało miejsce w 1950 r., mowa o rzekomym spisku komandorów, który zakończył się wydaniem i wykonaniem wyroku śmierci na trzech zasłużonych oficerach, którzy służbę w Marynarce Wojennej traktowali jako swoją wielką misję. Przypominam nazwiska: komandor Stanisław Mieszkowski, komandor Jerzy Staniewicz i komandor porucznik Zbigniew Przybyszewski. Zwalnianymi zajmowały się w cywilu także odpowiednie służby.
Co to dla nich oznaczało?

– Że nawet ci, którzy nie trafili do więzienia, byli skazani na życie w upokorzeniu, na marginesie. Mogli podejmować pracę tylko zawodową i to przeważnie z dala od morza, tak jak chociażby były dowódca Marynarki Wojennej admirał Włodzimierz Sztajer, który został skierowany do Ostrołęki, z dala od Gdyni i Wybrzeża, gdzie pracował jako magazynier. Łącznie w latach 1945-1956 rozstrzelano 6 oficerów Marynarki Wojennej. Długoletnie wyroki więzienne odbywało 29 oficerów. Natomiast 4 z nich, a wśród nich kontradmirał Adam Mohuczy, kawaler orderu Virtuti Militari za udział w wojnie polsko-bolszewickiej, zmarło w wiezieniu. W ten sposób zamknięty został bardzo tragiczny rozdział w historii Marynarki Wojennej, która – powtarzam – w opinii generała Sikorskiego i nie tylko zapisała się złotymi zgłoskami w historii państwa polskiego. Tyle że zamiast uznania ze strony społeczeństwa spotkało ich życie na emigracji lub poniewierka w kraju albo śmierć w więzieniu i stalinowskich łagrach. To sprawiło, że szef zarządu informacji Marynarki Wojennej mógł w czerwcu 1954 r. zameldować z satysfakcją swoim przełożonym: „oczyściliśmy skład osobowy Marynarki Wojennej z elementów wrogich”.
Dziękuję za rozmowę.

Piotr Czartoryski-Sziler

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl