Ocalić historie, które odchodzą - recenzja najnowszej książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm

avatar użytkownika kazef

 

Ocalić historie, które odchodzą

 
Najnowsza książka Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm stanowi doskonałe połączenie warsztatowych umiejętności i kolejnej dawki polskich losów uwikłanych w rodzimą (i nie tylko) historię.

Swoją pisarską metodę autorka kształtuje od lat. Wystarczy wymienić takie publikacje, jak: Kaja od Radosława, czyli historia Hubalowego krzyża, Dwór w Kraśnicy i Hubalowy Demon czy Lepszy dzień nie przyszedł już. W Drugiej bitwie o Monte Cassino… symbioza historyczno-obyczajowej treści i reporterskiej formy jest doprowadzona do perfekcji.

W rozdziałach od drugiego do siódmego mamy kolejno: wspomnienia Wiesława Chrzanowskiego – fotografa Powstania Warszawskiego; opis “ścieżki przez życie” Krystyny i Marka Jaroszewiczów – “warszawiaków w Ameryce”; zapis rozmów z Zofią Korbońską – żoną Stefana Korbońskiego; dramatyczną relację z Wołynia Marii Kowal; wspomnienia o Wileńszczyźnie i Polesiu Beaty Chomicz; wizerunek zafascynowanego lotnictwem pisarza Rudolfa S. Falkowskiego; wreszcie rozważania Janusza Krasickiego o samolotach, którymi latał Władysław Sikorski (rozdział ten jest w pewnym sensie kontynuacją opisu lotniczych pasji Krasickiego znanych z Dworu w Kraśnicy). Losy bohaterów poszczególnych rozdziałów spaja uczestnictwo w polskich dramatycznych dziejach, łączy też wielka miłość do ojczyzny. Jeśli dodamy do tego postrzeganie świata poprzez pryzmat “marzeń i wrażliwości”, wiarygodność wspomnień oraz – jak by to nie zabrzmiało – zwykłą ludzką dobroć i uczciwość, otrzymujemy wspólny dla tych ludzi mianownik. Mottem dla wszystkich opowieści mogłyby być słowa Rudolfa S. Falkowskiego: “Ale i Hanka, i Polska Armia już dawno odeszły w zapomnienie. Została nienasycona nostalgia”.

W przypadku Falkowskiego pisarka idzie krok dalej: kreśli wspólnotę duchową między swoimi pisarskimi namiętnościami a losem opisywanego bohatera. “Co ludzi łączy i co ich odróżnia?” – stawia pytanie, zastanawiając się nad kolejami życia niespełnionego pisarsko bohatera. “Ich marzenia i wrażliwość” – odpowiada. Kilkadziesiąt stron wcześniej zachwyca się archiwalnymi zdjęciami z Powstania Warszawskiego mówiąc, że “niosą wielki ładunek emocjonalny”. Wiemy, że chciałaby, abyśmy odczuli ten ładunek nie tylko w tym jednym momencie.

Pisząc o Zofii Korbońskiej, Ziółkowska-Boehm wspomina Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Andrzeja Pomiana i Jana Karskiego – “ludzi wielkiej historii”, których miała “okazję poznać u schyłku ich życia”. Ale przecież nie tylko “wielka historia” staje się tłem dla opisywanych losów. “Przeszłość intensywnie żyje w mojej pamięci” – mówi Korbońska i odtwarza wspomnienia, mając obok siebie godną słuchaczkę. Wielkie zaufanie do autorki, którym darzą ją rozmówcy, jest czymś, bez czego nie powstałaby ta książka. Pisarka zaciąga zobowiązanie, dług, który spłaca publikując zasłyszane opowieści – przekazując je jak najpełniej i najpiękniej. Nie przypadkiem to w jej właśnie ręce swoje archiwum przekazuje przed śmiercią Melchior Wańkowicz. Podobnie czyni w 2010 r. Zofia Korbońska. Nie wydaje żadnych dyspozycji co do sposobu rozporządzania archiwum – zdaje się w tym względzie całkowicie na wyczucie swojej powierniczki. W książce otrzymujemy mały wybór listów pani Zofii – całość czeka na szersze opracowanie dokonane przez historyków.

Ostatni rozdział, tytułowa Druga bitwa o Monte Cassino, zajmuje w książce niemal tyle miejsca, co poprzednie siedem opowieści. Tu już nie śledzimy przeżyć opowiadanych przez jedną osobę. Tym razem mamy do czynienia ze zderzeniem wspomnień – atak na “Widmo”, ważny szczyt na drodze do zdobycia klasztoru, został, jak się okazuje, inaczej zapamiętany przez bezpośrednich uczestników. Opowieść ma zatem swoją dramaturgię; pisarka stara się ją zachować, obiektywnie przedstawiając przebieg sporu. Zaczyna od odsłonięcia kulis opublikowania w 1996 r. w paryskich Zeszytach Historycznych Jerzego Giedroycia wywiadu ze Zdzisławem J. Starosteckim. Starostecki demaskuje przekaz, który na podstawie słów Jana Kochanowskiego, dowodzącego podczas ataku na “Widmo” plutonem czołgów 4. Pułku Pancernego “Skorpion”, umieścił w słynnym Monte Cassino Melchior Wańkowicz. Podkreśla w wywiadzie, że to on poprowadził natarcie, bo jego dowódca chciał się wycofać i nie wierzył w powodzenie misji. “Walnąłem go sierpowym” – stwierdza, przecząc także innym, nieprawdziwie przedstawionym w literaturze zachowaniom Kochanowskiego. Całe zajście przypomina konflikt wokół dowodzenia na Westerplatte – podobnie jak w przypadku “Widma”, burzliwa dyskusja wokół ustalenia, “jak było”, rozpoczęła się tu dopiero w latach dziewięćdziesiątych.

W obronie czci nieżyjącego Kochanowskiego twardo stają koledzy-weterani przebywający w Londynie. Wersję Starosteckiego potwierdza po pewnym czasie Tadeusz Trejdosiewicz – zastępca dowódcy 3. szwadronu. Gdy czytelnik ma już wyrobione zdanie na temat przebiegu zdarzeń i adwersarzy, w 2000 r. odzywa się nagle kolejny świadek – członek załogi czołgu – Bolesław Orlik, przedstawiając jeszcze inną, zapamiętaną przez siebie wersję wypadków. Ciągnący się latami spór wywołuje olbrzymie emocje, wręcz zacietrzewienie; rzecz biorą w swoje ręce prawnicy obu stron, wymuszając na red. Giedroyciu publikacje kolejnych sprostowań. Kosztuje to wszystkich wiele nerwów – również Ziółkowska-Boehm, która zawierzyła Starosteckiemu, ma chwilami wątpliwości. Ten nadweręża jej zaufanie, gdy z czasem dodaje nowe ważne szczegóły, czy wówczas, gdy nie informuje jej o tym, iż prowadzi niewybredną korespondencję z oponentami. Pisarka kontratakuje, gdy Starostecki uderza znienacka listownie w Wańkowicza.
Wieloletnia wymiana korespondencji i proces dochodzenia do prawdy budzi chwilami zażenowanie, ale przedstawienie dziejów “drugiej bitwy o Monte Cassino” czyta się z niesłabnącym zainteresowaniem. Może tylko na końcu rozdziału autorka niepotrzebnie cytuje korespondencję ze Starosteckim, gdyż jej treść nie wnosi już nic nowego do sporu o “Widmo”. Taki zabieg można jednak zrozumieć – czytelnik otrzymuje potwierdzenie, że pozostała ze swoim bohaterem w dobrych stosunkach, ociepla jego wizerunek i – podobnie jak w przypadku wszystkich innych swoich rozmówców – pragnie ocalić w jak największym stopniu zapisaną w listach osobistą historię (Zdzisław L. Starostecki zmarł w 2010 r.). Historyka czytającego ten rozdział powinny dopaść pytania, które nurtowały także autorkę. Czy publikować bez konfrontacji z innymi świadkami wywiad zawierający nową wersję wydarzeń, burzącą dotychczasowe ustalenia? Dlaczego nikt nie dotarł wcześniej do Tadeusza Trejdosiewicza? Dlaczego jego oświadczenie jest tak lakoniczne? Czy nie znalazł się historyk, który z nim i z Bolesławem Orlikiem porozmawiałby bardziej dogłębnie? Lektura “sporu o «Widmo»” może być momentami smutna. Nie tylko ze względu na niekończące się kłótnie i trudności z ustaleniem prawdy, ale także z uwagi na świadomość odchodzenia świadków wydarzeń w sytuacji, gdy nie znalazły się osoby, historycy, którzy w fachowy sposób zbadaliby sprawę.

W opowieści o “Widmie” Ziółkowska-Boehm odsłania wiele ze swego reporterskiego warsztatu i pokazuje, z jakimi obciążeniami może się wiązać zajmowanie się tematami z historycznej “pierwszej ligi”. Widzimy jej wieloletnie zmagania, korespondencję, telefony, pulsujące emocje. Raz opublikowany wywiad uruchamia lawinę, która toczy się przez kolejne lata i nie pozwala o sobie zapomnieć. Autorka winna jest to swojemu bohaterowi – Starosteckiemu, redaktorowi Giedroyciowi i wszystkim zainteresowanym, wreszcie sobie samej. Zapisując tę historię i decydując się na jej upublicznienie wiąże się z nią już na zawsze.

Książkę rozpoczyna rozdział poświęcony Krystynie Wańkowicz, młodej córce pisarza, która podczas Powstania Warszawskiego wstępuje do oddziału “Gryfa” – plut. pchor. Janusza Brochwicz-Lewińskiego. 6 sierpnia 1944 r. ginie wraz z grupą powstańców pod ostrzałem moździerzy. Po wojnie Zofia Wańkowiczowa poszukuje córki, jednak jej ciała nie udaje się odnaleźć. Melchior Wańkowicz wokół śmierci Krysi tworzy poruszającą wizję w Zielu na kraterze. W 2010 r. Ziółkowska-Boehm odnajduje po latach “Gryfa”. Jego opowieść pozwala przypuszczać, że matka odnalazła ciało Krysi, ale go nie rozpoznała. Trop kończący dzieło Wańkowicza zostaje podjęty przez jego powierniczkę. Dramatyczna historia otrzymuje ciąg dalszy. Pisarka nie przypadkiem rozpoczyna ten tom od tej właśnie opowieści. Wprowadza nas od razu w samo centrum wańkowiczowskiej tematyki i w obręb reporterskich namiętności. Gdzieś podświadomie odczytujemy dodatkowy przekaz: Krysia Wańkowiczówna, jak wspomina “Gryf”, chodziła z ołówkiem i notesem, skrzętnie notowała, miała pisarską wrażliwość. Ojciec się na niej nie poznał – swojej następczyni upatrywał w młodszej córce Marcie. Tymczasem było inaczej. Mówi nam o tym wszystkim Aleksandra Ziółkowska-Boehm, sama nierozstająca się z piórem…

“Żal mi światów, które odejdą wraz ze mną” – zwierzał się tuż przed śmiercią znamienity polski pisarz i historyk Antoni Gołubiew. Miał na myśli zapewne niedokończone projekty pisarskie, jak i nieprzelane na papier przemyślenia. “Najciężej jest, gdy czuję się już nikomu niepotrzebna” – tak brzmi z kolei refleksja jednej z bohaterek Drugiej bitwy o Monte Cassino, równocześnie ostatnie słowa tej publikacji. Ale my wiemy, że zapisywane w notatniku wspomnienia przetrwają. Rozmówcy Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm to czują, wiedzą, że się nie zawiodą. Dzięki jej pracy ich światy ocaleją.

http://www.dziennik.com/przeglad-polski/artykul/ocalic-historie-ktore-odchodza

 

Recenzja ukazała się w sierpniowym numerze "Przeglądu Polskiego", dodatku kulturalnym do "Nowego Dziennika".

7 komentarzy

avatar użytkownika kazef

1. @Maryla

Miło, że doceniłaś tę recenzję, dając na górze. Zwłaszcza że ja ostatnio z braku czasu strasznie zaniedbałem komentowanie na blogach.
Pozdrawiam

avatar użytkownika Maryla

2. @kazef

tak wiele czasu ostatnio poświęcamy sprawom nieważnym, a szkaradnym, a tak mało kulturze , sprawom pięknym i ważnym.
Trzeba pilnować proporcji, żeby całkiem nie schamieć, jak sobie życzą dzierżący władzę.

Pozdrawiam serdecznie

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

3. Pan Kazef

Szanowny Panie,

Miło, że Pan ciepło pisze o Wielkiej Damie, intelektualistce pisarce Pani Aleksandrze Ziółkowskiej-Boehm. O Wańkowiczu, Jego bohaterskiej córce Krystynie, Monte Cassino. O polskich wojenkach związanych z tą ksiązką.

Ja od siebie dodam, że Polak, pisarz, publicysta, edytor, Bloger Blogmedia-Tymczasowy, mieszkający zza Wielką wodą od lat promuje polskich pisarzy intelektualistów, wydawał książki Pani Aleksandry -Ziółkowskiej -Boehm.
To Pan Tymczasowy, przywrócił Polakom, wielką postać Pani Aleksandry Ziółkowskiej Boehm.

Dla ciekawości, za Panem Tymczasowym. Stryjem Pani Aleksandry
Ziółkowskiej Boehm jest słynny rzeźbierz Korczak Ziółkowski, twórca pomnika Szalonego Konia / Crazy Horse Memorial/





Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika guantanamera

4. @kazef

Ale jak różne są tę historie widziane oczyma różnych osób... Jak inne od powszechnie znanych mogą się okazać gdy zostaną przefiltrowane przez różne punkty widzenia i przez różne kryteria ocen ...

avatar użytkownika kazef

5. @Maryla

Trzeba pilnować proporcji, żeby całkiem nie schamieć, jak sobie życzą dzierżący władzę.

Ano właśnie.

Polecam jeszcze wszystkim wywiad z Aleksandrą Ziółkowską-Boehm. Bardzo zajmująco opowiada o swoim warsztacie pisarskim, zaufaniu, którym obdarzają ja rozmówcy itp. To są już chwilami zwierzenia odnoszące się to takich międzyludzkich uczuć jak: przyjaźń, tkliwość, empatia, które - mam wrażenie - znaczą dla młodych już coś innego, albo już niewiele znaczą.

Wywiad z sierpnia tego roku:

http://www.granice.pl/publicystyka.php?id_art=870

avatar użytkownika kazef

6. @Szanowny Panie Michale

Korczakowi Ziółkowskiemu Pani Aleksandra poświeciła cały rozdział w książce "Otwarta rana Ameryki". Polecam i pozdrawiam.

avatar użytkownika kazef

7. @guantanamera

To są zjawiska znane historykom.
Akurat czytam teraz "Konopnicka jakiej nie znamy" Marii Szypowskiej i autorka klejąc biografię poetki ze strzępków listów, wspomnień i wypowiedzi mówi w pewnym momencie, że wiarygodność pisanych po latach relacji zależy od stopnia ambicji ich autorów.
Książka Szypowskiej jest swoją drogą ciekawym przykładem na związek filologicznej pasji i skrupulatności z ukłonem w stronę wymogów socjalistycznego mocodawcy.