Taniec sprzątaczki

avatar użytkownika triarius

Siądźcie grzecznie wokoło i poopowiadamy sobie o źwierzątkach...

Jest sobie jedna taka rybka. W sensie nie jedna sztuka, tylko cały gatunek. Mała, i jak się dowiedziałem, "szablozęba". (Fajne określenie! Szczególnie słodkie, gdy chodzi o małą rybkę.) Jakoś się nazywa, nie chce mi się sprawdzać. Krótka nazwa na "b". Ta rybka jest też, jak się okazuje, bardzo cwana. Wykorzystuje ci ona dziwne stosunki panujące pomiędzy dwoma innymi rybkami. Też w sensie dwóch gatunków, a nie pojedynczych egzemplarzy.

Te stosunki polegają na tym... (Mocno to obrzydliwe, ale cóż, c'est la vie, jak mawiali co bardziej arystokratyczni z naszych przodków. Dodając "à la guerre comme à la guerre", co też, jak się zaraz przekonacie, ładnie pasuje.)

Polegają więc te stosunki na tym, że jedna z tych ryb jest duuuża, a druga mała, no i ta mała tej dużej wyżera zpomiędzy zębów i ze skrzeli różne resztki i pasożyty. Tym się (o Boże!) żywi, a tamtej też robi dobrze, jako swego rodzaju szczotka do zębów. (I do skrzeli też. Słuszna uwaga, Tygrysiak.)

Odbywa to się tak (i to na odmianę jest SŁODKIE!), że ta mała podpływa do tej dużej tańcząc TANIEC SPRZĄTACZKI... Tak to określono, a ja nie wiem, czy to jest oficjalne naukowe określenie, kalka z angielkiego określenia, czy wynalazek samego tłumacza... W każdym razie dla mnie to przecudne i aż mnie zapłodniło do napisania niniejszego tekstu, a po prawdzie to, choć w głowie mi się masa tekstów kotłuje, to do pisania mnie ostatnio nie ciągnie. Chyba że odkryję nagle jakiś "taniec sprzątaczki" i coś zaiskrzy.

I na ten taniec ta druga, większa, otwiera mordę i zastyga w bezruchu. A ta mniejsza... Już sami wiecie. No i teraz na scenę wchodzi na nasza pierwsza rybka - też mała, a do tego szablozębna i cwana jak cholera. Ona podłapała ten (cały czas mnie to cieszy!) taniec sprzątaczki, a jak ta duża otworzy mordę, to ta nasza (nie bójmy się tego słowa!) wyszarpuje jej z tej mordy kawał mięcha i w nogi! Urocze, prawda?

Po co ja wam to mówę, spyta jakiś malkontent. Przecież dookoła historia, już nie tyle, że przyspieszyła, ale wiele rzeczy, które uważaliśmy za niemal niezniszczalne, wali się w gruzy. Nie wszyscy wprawdzie za niezniszczalne je uważali, fakt, ale większość. I ta sama zapewne większość wciąż nie dostrzega, że one się w te gruzy walą. Ale dostrzegą, nie ma innej możliwości!

No i ten malkontent (hipotetyczny, fakt) pewnie uważa, że ja wam powienienem te aktualne wydarzenia i to roz-się-w-drebiezgi-pierdalanie pracowicie wyjaśniać? Na co ja powiem: "Kto pilnie odwiedzał tego blogasa, odrabiał zadania domowe, brał udział w dyskusji, a przede wszystkim przeczytał te nasze Ardreye i Spenglery - ten na pewno to co istotne z obecnych i przyszłych wydarzeń w sumie wyczuwa".

Co do innych zaś... "Czyż niedźwiednikiem jestem...?" (Kto nie zna dalszego ciągu, może sobie poszukać w Googlach.) Po co ja będę to wszystko pracowicie komentował - ostatnio nawet bez cienia interaktywności, za darmo, nie dostrzegając żadnych pozytywnych tego skutków? Kto chciał, i jest zdolny, ten w sumie, jako się rzekło, rozumie. Inni? Może jeszcze zdążą nadrobić zaległości, choć czas na czytanie Ardreyów i tygrysich blogów zbliża się powoli (?) do swego kresu.

* * *

Mała dygresja...

Może jednak tak być, jak z moim jeżdżeniem na łyżwach. Chodziłem do pierwszej klasy, dostałem łyżwy, wyszedłem przed dom, gdzie po oblodzonym dojeździe do bloku śmigały m.in. zupełne przedszkolaki... Stwierdziłem, że za stary już jestem na łyżwy, skoro w tym wieku jeszcze się nie nauczyłem. No i z łyżwami nie miałem nic do czynienia - poza ew. kibicowaniem różnym zachodnim hokeistom, kiedy grali z Krajem Rad.

Niemal 40 lat później kupiłem sobie na aukcji za parę groszy (koron konkretnie, bo to było w Szwecji) buty z łyżwami. Nieco ciasne, ale darowanemu koniowi itd. A potem sobie w parę wieczorów wyszedłem z kobietą na pobliskie lodowisko, by w tajemnicy nauczyć się jeździć na łyżwach. Było mi to po nic, ale lubię nadrabiać dawne zaległości, choć ta akurat była mało istotna.

Łyżwiarstwo okazało się łatwiutkie. Do mistrzostwa nie doszedłem, bo po tych paru dniach znalazłem sobie inną rozrywkę i przestałem się dręczyć tymi ciasnymi butami, a na inne szkoda mi było pieniędzy i czasu. Podobnie było z piłkarstwem nożnym, choć w nieco późniejszym wieku to się zaczeło, no i nie miało żadnego happy endu. Jednak niewykluczone - choć wątpię, byście mieli na to 40 lat - że jeszcze zdążycie doczytać Ardreye, Spengery i PanaTygrysi blog. Jeśli ostro zabierzecie się do roboty.

Po co? A choćby po to, żeby obserwowanie schyłku największej w historii cywilizacji (K/C dla wtajemniczonych) było O WIELE bardziej interesujące i dawało o ileż więcej satysfakcji. Mało? A co do codziennego tłumaczenia ludziom i komentowania tych tam nalotów i tych tam terrorystów - a co będzie, jak przyjdą do mnie panowie z ABW... Czy czegoś tam...

Gdzie ja niby mam schować te cztery tony nawozu, skoro ja już się z tymi książkami i resztą tak nie mieszczę? Odmówię im? Tak po prostu? Będzie przecież niegrzecznie. Fakt, należałoby im wytłumaczyć, że powinni więcej wierzyć we własne siły i nie polegać aż tak bardzo na mnie. A ja, ze swej strony, życzę im sukcesu i będę się za ich powodzenie modlił. Tylko czy to do nich trafi?

* * *

Wracając do naszych... Nie żadnych "mutonów"... "Baranów" też nie! Do rybek. Jak to, cośmy tu sobie opowiedzieli, ma się do czegokolwiek? A zastanówcie się sami! To dobre ćwiczenie. Zresztą, czy to musi się koniecznie wiązać z jakąś konkretną biężączką? Przecież jest interesujące samo w sobie, prawda?

W sumie jednak chciałem z tych rybek pewien morał, tygrysiczny jak cholera, wycisnąć. Taki mianowicie, że ja tę opowiastkę - ten opis zachowania wodnych stworzonek - wziąłem z ebooka, którego sobie, bez wiekszego nawet przekonania, pożyczyłem z biblioteki, gdzie czegoś sobie szukałem. Ten audiobook nazywa się "Wywieranie wpływnu na ludzi - teoria i praktyka", a autorem jest, amerykańskiego oryginału znaczy, niejaki Robert B. Cialdini. Pono wielki ekspert od tych spraw.

Ten ebook składa się z 7 płyt CD, z których wysłuchałem sobie luźno dziś dopiero pierwszą, i zaskoczyła mnie bardzo przyjemnie. Tą historią o rybkach, ale tam jest, na tej jednej płytce CD, jeszcze jedna informacja, która wydaje się bardziej sensacyjna i mająca o wiele większe praktyczne znaczenie (a potencjalnie praktyczne ZASTOSOWANIE).

(Plus jedna czy dwie inne interesujące konkretne informacje. Plus oczywiście nieco typowego komercyjno-amerykańskiego wodolejstwa, bo bez tego dziś nijak. Choć o równouprawnieniu na razie nic nie było - plus dla Cialdiniego!) Czyli naprawdę nieźle jak na pół godziny luźnego słuchania. No i chodzi teraz o to, że dość wielu (choć dość śmiesznie to brzmi w tym kontekście) tygrysistów wyrażało wątpliwości co do tego, czy w psychologii w ogóle jest coś sensownego, co by się mogło "nam" przydać.

Widzicie ludzie, jak ja na to patrzę... Wiadomo, że psychologia - jeśli spojrzymy na jej CAŁOŚĆ - to hochsztaplerstwo, łapanie duchów i lewacka propaganda. Co nie zmienia faktu, że SAMA DZIEDZINA jest zarówno ważna, jak i fascynująca, a przez te dwa miliony lat "ludzkość" jednak zebrała (kto zebrał to zebrał, ale jeśli nie my, to KTO?) na ten temat nieco interesujących doświadczeń i wniosków.

Część tych doświadczeń i wniosków zawarta jest także w tym, co się oficjalnie nazywa "psychologią". "Uczyć się choćby od diabła", to jedna z podstaw Tygrysizmu Stosowanego! Możemy bardzo nie lubić Niemiec i uważać ich za naturalnego wroga naszej Ojczyzny po wieki wieków, ale - zamiast sobie nickowym sposobem, wmawiać, że to wyłącznie durnie z kwadratowymi łbami - my wolelibyśmy się od tych ich Spenglerów (Diltheyów, Clausewitzów itd.) czegoś nauczyć. A JEST się od nich czego uczyć - nie oszukujmy się!

Tak samo z psychologią. Nie łykamy całości, ale potrafimy błyskawicznie i niezawodnie wypatrzyć smakowite i pożywne kąski. Z których łapczywie korzystamy. To jest, jak niedawno doszedłem w swych soliloquiach, coś jak urzędowanie na samym szczycie łańcucha pokarmówego. W końcu jest się tym tygrysem, czyż nie? Na czym to miałoby polegać?

A na czym polega u źwierząt? Na tym, że taka krowa je trawę, a potem pracowicie przerabia ją na białko, z którego sobie buduje własne ja. Podczas gdy taki na przykład Tygrys, je krowę, dzięki czemu ma GOTOWE źwierzęce białko na swoje ja, i nie musi marnować czasu, energii i czego tam jeszcze na przerabianie trawy.

Tak samo my tutaj. Nikt niemal tego inny nie robi - bo ludzie albo sami pracowicie żrą trawę, próbując ją przerabiać na genialne i niepowtarzalne twory, albo też powtarzają po jednym, góra dwóch, w wyjątkowych przypadkach trzech, mędrcach und autorytetach - stając się w wyniku tego epigonami... My całkiem inaczej! Niech żyje Tygrysizm Stosowany - Wierchołek Intelektualnego Łańcucha Pokarmowego! Niech nam żyje! Hip hip...? No jasne że "hurra!"

I to by było na tyle. Co do domu? MYŚLEĆ! Na razie wystarczy.

triarius 

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo albo góra po dwóch. Uważać na ew. ogony!

5 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. Tygrysie

ale żeś namotał, a wszystko to przez speca od manipulacji Roberta B. Cialdini.

Wszystko co żywe, jest takie cwane, nie tylko ludzie. I jak tu udawadniać, że bez pracy nie ma kołaczy (czyli nawet na łyżwach jeździć trzeba się nauczyć) jak taka jedna mała cwana rozbójnicza rybka wywala to wszystko w powietrze i się śmieje nam w nos, a my z podziwu dla jej sprytnej bezczelności rozdziawiamy gęby , a niektórym to rozdziawienie nie wystarcza i piszą tekściory tygrysie :)

Pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika triarius

2. no nie, przesadzasz...

... Cialdini mi faktycznie dość tym pierwszym CD zaimponował. (Nie było nic o "równouprawnieniu", dla mnie to samo w sobie powód do radości.)

Kompletnie się nie zgadzam z poglądem, że do prawicowości i patriotyzmu wystarczy dziesięć przykazań i "Kto ty jesteś, Polak mały". Na tego typu badania wydaje się miliardy dolarów, i to na pewno nie idzie na marne. Psychologia w końcu decyduje o tym, czy człek na widok psychopaty sika w majty i mdleje, czy wykańcza go zgrabnym chin-jabem. I masa innych tego typu rzeczy.

Nieco sobie w tym tekście pogadałem, fakt. Może nie wszystko daje się łatwo ze sobą powiązać. To było faktycznie pisane pod paru moich b. starych czytelników - takie mruganie oczkiem. Inni mogą mieć problem z ta barokową gawędą, bo to i schyłek cywilizacji, i cwana rybka, i moje infantylne łyżwiarskie wspomnienia ni przypiął, ni przyłatał. Zgoda!

Wiesz, ja sporą część życia spędziłem na różnych matach (mniej na ringach), w młodości musiałem się masę bijać... Nadal się poniekąd tak zabawiam... I choćby z tego powodu, wiem, że psychologia to niemal cholernie ważna sprawa. Bez niej jesteśmy niczym.

A co pracy... Ty jeszcze naprawdę wierzysz, że DZISIAJ i W TYM MIEJSCU NA ZIEMI można PRACĄ do czegokolwiek dojść? Oj naiwny, naiwny! Jeśli do dziś nie odnalazłaś sobie resortowych przodków, to sprawa jest przegrana i tyle. Praca może nas ew. jeszcze jakiś czas uratować od głodowej śmierci - na wiele więcej nie licz!

A poza tym - dlaczego to, co robi Cialdini to nie ma być praca? Albo dlaczego nie ma być pracą pisanie o tym na blogu, testowanie i trenownie tych technik? Masz dziwne, żeby nie powiedzieć "marksistowskie", pojęcie o pracy. (Bez urazy!)

Wiesz czego się doczekasz pracując? Tego:

http://bez-owijania.blogspot.com/2013_09_05_archive.html


Pzdrwm

triarius

-----------------------------------------------------

http://bez-owijania.blogspot.com/ - mój prywatny blogasek

http://tygrys.niepoprawni.pl - Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów

avatar użytkownika triarius

3. że uzupełnię...

... "Kto ty jesteś, Polak mały" i 10 przykazań, daruj, doprowadziły nas właśnie do tego szamba.

Nie w sensie, że one same, ale brak innych rzeczy. Niezbędnych. I mamy dalej robić to samo, oczekując... Czego właściwie? (Bez urazy!)


Pzdrwm

triarius

-----------------------------------------------------

http://bez-owijania.blogspot.com/ - mój prywatny blogasek

http://tygrys.niepoprawni.pl - Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów

avatar użytkownika Maryla

4. Tygrysie

bez dekalogu i "Kto ty jesteś, Polak mały" nie byłoby już Polski i Polaków. To jest fundament. Oczywiście, że nie wystarczy do budowy nowoczesnego państwa, ale wiemy o tym i mamy polskich ekonomistów, filozofów i specjalistów róznych profesji.
Co z tego... w III RP odzyskanej dla Michnika ci specjaliści pracują w niszach albo za granicą. Dlatego tak wazne dzisiaj, jak za czasów rozbiorów jest trwanie .

Pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika triarius

5. może źle to wyraziłem...

... - bez nich by nie było już dawno, ale jeśli nie poszukamy innych argumentów, to wkrótce znowu nie będzie, i to ostatecznie.

Cialdini nie wygląda mi na idiotę ani oszusta. A choćby i był, to i tak warto się dowiedzieć, jak oni to robią. W końcu połowa ludzi Zachodu to lemingi, które są dowolnie zdanie sterowane przez zgraną grupę macherów - zgoda? I ta sprawa ma swoje reguły, swoją naukę, a co najmniej rzemiosło.

Dlatego rzadko tu wklejam swoje kawałki, bo wiem, że to nie jest to, czego ludzie cholernie pragną, choć czasem chcę sprawdzić, czy coś się w tej sprawie zmieniło. Mam sobie niszowy, elitarny (a ostatnio nawet pozbawiony komętów) blogasek, na którym sobie czasem coś napiszę.

Ale jednak z przekonaniem uważam, że musimy się uczyć nowych rzeczy, że nie wszystko poza "Kto ty jesteś" i przykazaniami to szajs... Nic nie musimy brać w całości i na wiarę, ale rozłożyć na aminokwasy i stworzyć z tego tygrysie mięśnie - jak najbardziej!

W ogóle to ja Ci dziękuję, doceniam, a nawet się mocno dziwię, że Ty mnie z tym pisaniem tak dobrze traktujesz, skoro oba wiemy, że większość odwiedzających szuka jednak czegoś całkiem innego, a tego raczej nie rozumieją. ;-*


Pzdrwm

triarius

-----------------------------------------------------

http://bez-owijania.blogspot.com/ - mój prywatny blogasek

http://tygrys.niepoprawni.pl - Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów