Sprawa podatku od sklepów wielkopowierzchniowych. Rada dla rządu.

avatar użytkownika UPARTY

Niestety rząd dał się w tej sprawie wyprowadzić w pole. Problem polega na zbiegu dwóch cech sklepów i sieci sklepowych odróżniających je od handlu prowadzonego tzw przez osoby fizyczne.

Źródłem różnic jest kwestia zaopatrzenia. Sklepy wielkopowierzchniowe i sieciowe łączą w jednej firmie dwie tradycyjnie odrębne funkcje: jedna z nich to handel hurtowy a druga to handel detaliczny.

W rezultacie nie tylko wystarcza tym firmom jedna marża ale jednocześnie mają zapewniony stały strumień dochodów pozwalający na łatwiejsze zachowanie płynności finansowej.

Wyobraźmy sobie taki przykład. Jest hurtownia handlująca napojami. Musi ona w sezonie letnim zarobić przynajmniej na koszty swojego funkcjonowania w sezonie zimowym, kiedy ludzie mają mniejsze pragnienie. Natomiast sklep wielkopowierzchniowy nie ma takiej potrzeby, bo zimą opłaci koszty swojego funkcjonowania ze sprzedaży innych towarów, na które popyt jest zimą. W rezultacie latem może sobie pozwolić na niższe marże. W ten sposób osiąga przewagę nad hurtowniami, bo oferuje niższe ceny.

To samo dotyczy sieci franszyzowych, ale mają one jeszcze jedną cechę. Otóż rozwijane są za pieniądze prywatne. Franszyzę trzeba opłacić z góry, w niektórych sieciach dodatkowo jeszcze sfinansować koszty upodobnienia sklepu do wymogów sieci. W zamian za to ryzyko handlowe jest przenoszone na franszyzodawcę, który zaopatruje każdy ze sklepów na własne ryzyko. W handlu spożywczym jest to o tyle ważne, że przynajmniej w niektórych sieciach właściciel sklepu towar przeterminowany może zwrócić.

I teraz ktoś przekonał rząd, że sklepy prowadzone w ramach franszyzy to indywidualne interesy ludzi. Bo większość franszyzobiorców to dawni właściciele sklepów, czy to spożywczych, czy odzieżowych. Tyle, że to nie prawda. Bo aczkolwiek ci ludzie sami zarządzają personelem w swoim sklepie, to jednak nie mają wpływu na jego zaopatrzenie, ani ceny sprzedaży, nie budują relacji z dostawcami, nie tworzą z nimi systemu gospodarczego. To robi franszyzodawca i on jest podmiotem gospodarczym.

Jak to działa wyjaśnię na przykładzie kiosku Ruchu. Te działają od początku komunizmu tak samo i nikt nigdy nie uważał, że jest to prywatny interes.

Otóż każdy kioskarz dostaje najczęściej codziennie pewną pule rozmaitych towarów i od każdego z nich ma wyznaczoną marżę, Niby od niego zależy ile zarobi, bo jak więcej sprzeda, to ma większy dochód. Ale to nie prawda. Każdy punkt handlowy ma swoich klientów a ci mają z miesiąca na miesiąc podobne potrzeby. Ja idąc do kiosku kupić konkretne i te same co zawsze artykuły. Tak więc dostawca ustalając ceny dla danego punktu wyznacza jemu dochód tak samo jak każdemu pracownikowi etatowemu.

Tak samo gdy zmawiam w internecie zakupy to od dawna nie wyszedłem poza zakładkę „najczęściej kupowane towary”. To samo dotyczy 99% klientów. W sieci franszyzowej, np. Ruchu, która ma też jednolitą ofertę towarową bardzo szybko klienci się jej uczą i w danej sieci kupują tylko wybrane towary. Tak więc jeśli jeden punkt jest zdecydowanie lepszy od drugiego, to dla sieci franszyzowej jest to obojętne, bo to oznacza, ze po prostu przejmuje klientów od kolegi z tej samej sieci ale nie jest to konkurencja handlowa. Jest to współzawodnictwo pracy. I dla tego nie należy chronić framszyzobiorców. Oni nie są podmiotami gospodarczymi a pracownikami i obciążenia sieci nie mają dla nich żadnego znaczenia.

Oczywiście jak długo jeszcze istnieją prywatne hurtownie tak długo warunki handlowe sieci fraszyzowych są znośne. Jak znikną hurtownie a jednocześnie rynek zostanie nasycony sklepami, to bardzo szybko okaże się, że tzw przedsiębiorcy są zwykłymi pracownikami prowizyjnymi i że nie są to żadne prywatne interesy.

Niedaleko od domu zlikwidował się kiosk Ruchu, więc po gazety zacząłem chodzić dalej. Gdy pewnego dnia zapytałem się o ten zamknięty kiosk dowiedziałem się, ze przecież nikt nie będzie pracować za ok. 1000 zł miesięcznie, bo się nie utrzyma. Pani wyjaśniła mi też, że może prowadzić ten kiosk, bo cała rodzina zaangażowana w jego obsługę jest na emeryturze. To samo niedługo czeka innych franszyzobiorców. Nie jest to tylko nasza specyfika wynikająca z kolejnej patologii społecznej.

Przechodzimy te same procesy co inne kraje, które wcześniej przystąpiły do UE, które zetknęły się z globalizacją.

Gdy na przełomie lat 80-tych i 90-tych dość często jeździłem samochodem do Wiednia, zaraz za granicą czeską, ale po stronie austriackiej miałem zwyczaj zatrzymywać się na małej prywatnej stacji benzynowej. Pewnego razu zobaczyłem, że ta sama co dawniej obsługa ma na sobie koszulki bodajże BP . Ich stacja stała się stacją franszyzową. Niedługo po tym, opodal zaczęła się budowa nowoczesnej stacji benzynowej właśnie BP. Oczywiście nawet jak się otworzyła ta nowa stacja, to ja zatrzymałem się na starej. Niestety tylko raz. Okazało się, ze nie zjem już parówek, bo BP nie zgodziło się na ich sprzedaż a w sklepiku mogłem kupić tylko cukierki. Po co więc BP zawarło umowę fraszyzową z właścicielami tej stacji benzynowej? Po to by nie mógł zjeść na niej parówek i nie miał powodu się zatrzymywać akurat w tym miejscu.

Nie ma więc co chronić franszyzobiorców, bo oni są i tak na straconej pozycji. Nic im nie pomożemy a jedynie przyspieszymy procesy monopolizacji handlu. Oczywiście sieci franszyzowe zostaną bardzo szybko przejęte przez większych graczy a ruch zostanie przekierowany do centrów handlowych. Np.w Danii w ogóle nie ma małych niezależnych sklepów a są tylko małe kioski, w których można ewentualnie kupić jakiś najbardziej podstawowy artykuł, którego akurat zabrakło, ale zakupów do domu się w nich nie zrobi – są za małe.

Czy możemy te procesy w ogóle zatrzymać.

W tej chwili już chyba nie. We Włoszech, by został prywatny handel nie pozwalano budować centrów handlowych bliżej niż określona odległość od centrum miasta. U nas centra handlowe są wszędzie. Dodatkowo jeszcze jest prowadzona absurdalna polityka transportowa i są likwidowane miejsca parkingowe w centrach miast. W związku z tym osoby poruszające się samochodami nie mogą nawet dotrzeć do sklepu „ w mieście”. Niby mogą poruszać się komunikacją miejska, ale tylko teoretycznie. W tej chwili większość ludzi mieszka na obrzeżach miast i nie mają komunikacji zbiorowej dowożącej ich do centrów miast, Muszą jeździć samochodami, których nie mają jak w mieście zaparkować. Jedyne dostępne parkingi są w centrach handlowych.

W handlu międzynarodowym, a taki uprawiają duże sieci handlowe, nie płaci się podatków, bo nie ma takiej potrzeby. Nie ma bowiem możliwości prawnych by zaliczyć do majątku firmy towar w transporcie. Po to by transport w ogóle mógł się odbywać trzeba przyjąć, że towar w transporcie jest własnością firmy transportowej ale nie stanowi on jej majątku. Mamy więc taką oto sytuację, że może istnieć towar nie będący niczyim majątkiem przez jakiś czas. Jeśli więc czas transportu towaru wypadnie na termin rozliczenia z dochodu, to tego majątku w firmie nie ma a koszty nabycia jak najbardziej są. W ten sposób można regulować dochodowość przedsiębiorstwa praktycznie dowolnie. Oczywiście problem jest z vat'em, ale z tym też można dać sobie radę.

Tak więc jedynym namacalnym przedmiotem opodatkowania jest powierzchnia handlowa a rząd odstąpił od jej opodatkowania i teraz mamy problem, bo to nasz rząd.

Najprościej będzie jednak chyba wrócić do koncepcji opodatkowania łącznej powierzchni handlowej zaopatrywanej przez daną firmę. Czyli za powierzchnię sklepu uważa się powierzchnię o handlową o ograniczonej możliwości zaopatrzenia i tu ustala się limit powierzchniowy. Czyli, podatkowa powierzchnia sklepu to ta, którą zaopatruje jeden podmiot, nawet wtedy gdy swe uprawnienia scedował na firmy trzecie. Natomiast jeśli firma trzecia osiąga obroty z tytułu cesji praw do zaopatrzenia powyżej np. 1,5 mln złotych rocznie staje się dodatkowym podmiotem podatku od sklepów wielkopowierzchniowych.

Jest to skomplikowany podatek, ale możliwy do jednoznacznego zdefiniowania. I tyle moich rad.

Etykietowanie:

1 komentarz

avatar użytkownika michael

1. Przeanalizowałem z uporem maniaka sprawę tego podatku

I okazuje się, ze rady dla rządu są konieczne, a sprawa akurat tego podatku wymaga naprawdę solidnego przemyślenia. Jest tak, że kolejne neoliberalne reżimy III RP kopały i gniotły polskich przedsiębiorczych handlowców, którzy bronili się niekiedy bardzo przemyślnie.
W ten sposób wytworzył się bardzo specjalny układ relacji pomiędzy systemami sieciowymi a drobnymi przedsiębiorstwami handlowymi.
Pojawiło się tyle zależności i korelacji, tyle technicznych powiązań i układów - iż opodatkowanie tych wielkich i równocześnie sprawiedliwe wyrównanie szans wymaga naprawdę subtelnego podejścia. Nawet sami handlowcy, chcąc współpracować z PiS w dziele sanacji tej dziedziny naszej gospodarki, dopiero po analizie własnych propozycji przekonują się, że skutki tego co sami wymyślą, przynosi więcej szkody niż pożytku.

Do tego jeszcze dokładają się pięknoduchy, którzy ze względu na różne ideologiczne pomysły próbują np. obciążyć system  podatkami za pracę w niedzielę lub...
To co pisze Uparty, rozpowszechnienie franczyzy, która pakuje do jednego worka drobnych polskich handlowców razem z wielkimi sieciami naprawdę krzyczy o staranność i rozwagę i naprawdę uważne słuchanie wszystkich rad.

Przynajmniej niektóre z nich nie pochodzą od Platformy Obywatelskiej, czyli mogą być propozycjami składanymi w dobrej wierze.

PODSUMOWANIE.
Naprawdę warto czytać to co pisze UPARTY i bardzo serio wyciągać wnioski.